Один

233 25 24
                                    

        Jedyny zegar w pomieszczeniu leniwie odliczał sekundy, nie zdając sobie sprawy, że osiem osób wpatruje się w jego tarczę z niesamowitą dokładnością.

        W pokoju panowała cisza. Maszyny kojąco szumiały w tle, nie zaliczając się w żadnym stopniu w nieistniejącą kakofonię. Wiatr nie świstał za oknem, na korytarzu nie słyszeli kroków. Jednymi słowy – świat zamarł. Jakby wiedział co ma się stać dokładnie za pięć minut.

       Cztery minuty, pięćdziesiąt dziewięć sekund. Pięćdziesiąt osiem. Pięćdziesiąt siedem.

        Madame B obrzuciła wzrokiem siedzącą kobietę. Jej oczy wrzeszczały wręcz wszelkie obelgi i zgorszenia na jej widok, twarz jednak pozostawała niezmienna – obojętnie łagodna, jak wykuta w marmurze.

        Ona cała była marmurem. Pięknym, wytrzymałym, perfekcyjnym.

        Doskonałym w swoim istnieniu.

        Dążyła do tego, by jej podopieczni również tacy byli, ale… ale młody żołnierz, stojący w lekkim rozkroku obok niej z rękami za plecami nie był idealny. Nie był, nigdy nie będzie, nigdy jej nie dorówna, bo… bo miał coś, czego Madame B nie posiadała.

        Pięć minut minęło. Pięć osób nie będących siedząca kobietą, żołnierzem i Madame B ruszyło z miejsca. Zaczęli przygotowywać się do zabiegu, na wspomnienie którego rudowłosa skuliła się bardziej, a oczy otworzyły szerzej w strachu.

        Patrzyła na żołnierza, a żołnierz nie mógł się ruszyć i jej pomóc.

    — Patrz — powiedziała Madame B, jakby wiedziała, że żołnierz chce odwrócić wzrok od kobiety. — Patrz i zapamiętaj, że Zimowi Żołnierze nie popełniają błędów.

        Więc młody żołnierz patrzył.

        Z każdym wrzaskiem jego ramiona drżały. Twarz pozostawała spięta, ciało było gotowe do rzucenia się w stronę Czarnej Wdowy. Ale nie wolno mu było się ruszać. Miał tylko patrzeć – stać i patrzeć, jak jedyny dobry człowiek w jego życiu cierpi.

        A kiedy krzyki ucichły, kiedy maszyny przestały warczeć, kiedy wszystko zostało odsunięte od zmęczonej i mokrej od potu osoby, łza wypłynęła spod prawej powieki żołnierza.

        Bo oto Zimowy Żołnierz patrzył w oczy Czarnej Wdowy i po raz pierwszy nie widział w nich zakazanego uczucia.

×××

        James Barnes nie mógł zasnąć.

        To nie była nowość, raczej nie zaskakiwał tym nikogo, z kim znał się dłużej, bo zdanie „nie mogę zasnąć” i „dzisiaj nie spałem” było już zbyt wyświechtane, by wziąć je jako niespodziankę.

        Prawa dłoń przejeżdżała od czasu do czasu po plecach leżącego obok zwierzęcia, którego oddech po raz pierwszy nie był w stanie uspokoić mężczyzny. Nie czuł co prawda nadchodzącego ataku, jedynie… stres. I wrażenie, że coś pójdzie na akcji nie tak. Nie po ich myśli.

        To nie tak, że James nigdy tak nie myślał – był pesymistą, zakładał zawsze najgorsze scenariusze i rzadko kiedy oczekiwał, że coś pójdzie dobrze lub po ich misji. Znał swoją wartość, znał swoje możliwości, ale kiedy widział walące się budynki lub płonące samoloty, nie był w stanie ocenić tego jako pozytywne zdarzenie.

        Na jego oczach ginęli ludzie. Z jego rąk ginęli ludzie. W jego otoczeniu ginęli ludzie.

        Ciężko było mu oczekiwać od samego siebie, by wykrzesał z siebie choćby krztę pozytywnego myślenia. Starał się, naprawdę się starał, wbrew temu, co sądziła psycholożka, ale… za dużo w życiu przeszedł pustyń bez butelki wody, by osądzać koniec zdarzenia w jasnych ramach.

Он мой » Winterwidow [✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz