Девятнадцать

337 28 40
                                    

    — Baczność!

        Strach przeszył kręgosłupy młodych mężczyzn i kobiet na dźwięk głośnego, szorstkiego głosu. W kontrolowanej panice stanęli w jednym, długim szeregu, liczącym zaledwie dziesięć osób, i wbili wzrok przed siebie.

        Wyglądali jak marionetki. Kukiełki odstawione na półkę, bo ktoś skończył się nimi bawić i już nie potrzebował, by zajmowały jego przestrzeń.

        Do środka weszła kobieta. Nie wysoka, licząca zaledwie metr sześćdziesiąt, zapewne przez swój postarzały wiek. Miała na sobie czerwoną suknię – ubiór, który miał usilnie zatrzymać proces starzenia się w miejscu. Nikt nie sądził, by to działało, ale też nikt nie chciał wypowiedzieć się na ten temat.

        Było to głupotą. Cholernie głupią głupotą.

    — Proszę wskazać ucznia, z którego jesteś najbardziej zadowolony, Olgierd.

        Tak cholernie się bali. Nie chcieli wiedzieć, co ich czeka – chcieli po prostu wrócić do pokoi, udawać, że nie spędzili tu ponad dwudziestu lat.

        Kroki Olgierda rozbrzmiały po sali, mącąc ciszę, jaka nastała po słowach kobiety. Odbijały się echem po ścianach i wbijały się w czaszki młodych ludzi, którzy zmuszeni byli dorosnąć zbyt wcześnie.

        Czy Olgierd kiedykolwiek im współczuł?

        Przechodząc dwa metry od rzędu marionetek patrzył każdej z nich prosto w oczy. Nie widział w nich ludzi.

        Bali się, że oni również już nie postrzegali siebie jako żyjące, czujące istoty.

    — Żołnierzu, wystąp — powiedział, patrząc w tęczówki wyprane z uczuć i emocji. Świeciła w nich pustka tak przerażająca, że nikt inny nie patrzył tej osobie w oczy.

        Osoba posłusznie wystąpiła krok przed szereg, patrząc w oczy nauczyciela. Nie powinna, nie powinna tego robić, to było zabronione, ona nie była godna patrzeć nikomu w oczy – była rzeczą. Rzecz nie miała prawa.

        Mimo to nie wbiła spojrzenia w podłogę, nad mężczyznę, ani też nie zaczęła patrzeć między jego brwi.

    — Ten żołnierz będzie świetnym nauczycielem.

        Kobieta uśmiechnęła się lekko i kiwnęła głową. Zgadzała się z Olgierdem, choć wcale nie widziała, jak ten żołnierz walczył. Zdała się na jego intuicję.

        A potem sama wprowadziła do środka swoją zabawkę.

×××

        James nie zdziwił się, gdy po otworzeniu oczu miał ochotę zwinąć się na łóżku i skomleć cicho z bólu, jaki rozgościł się w środku jego czaszki. W zasadzie to było do przewidzenia po wypiciu takiej ilości alkoholu, który zapewne jeszcze krążył w żyłach bruneta, napędzając żałosną karuzelę ludzkiego cierpienia.

        Pomyślał, że w pełni na to zasłużył. I że to i tak nie jest kara, jaką powinien odbyć.

        Wstał z łóżka mimo głośnego sprzeciwu własnego organizmu i po powstrzymaniu samego siebie przed zwymiotowaniem na ładny, puchaty dywan, skierował się do łazienki.

        Tam również zmusił samego siebie do niezwrócenia wszelkiego pokarmu, stojąc pod natryskiem, który akurat teraz wydawał się być cholernie, cholernie głośny.

        Wciąż twierdził, że w pełni na to zasłużył.

        Prysznic zajął mu więcej czasu, niż zazwyczaj. Wszystko zdawało się być za głośne, za jasne i zbyt… normalne, by James mógł zacząć funkcjonować jak każdy człowiek. Dlatego po spłukaniu z siebie żelu kucnął w kabinie, opierając czoło o jej drzwi, modląc się, by jej chłód jakoś ugasił ten hałas, dudniący w jego czaszce. Miał dość, chciał, żeby to się skończyło, żeby już zniknęło, bo nie dawał sobie rady, nie potrafił dać sobie z tym wszystkim rady.

Он мой » Winterwidow [✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz