Семь

275 24 7
                                    

       Ciemny korytarz zdawał się być bardziej przerażający, niż zazwyczaj.

        Stał w nim sam na sam z rudowłosą kobietą, młodą kobietą, której dłoń raz po raz ściskał, czego nie powinien robić.

        Nie powinien też szeptać, że będzie dobrze, a robił to na okrągło. Nie wiedział tylko, czy mówił to do siebie, czy do niej, sam już pogubił się we własnych słowach i myślach.

        Syberyjski chłód przesiąkał przez nieszczelne okna, wbijał się w ciała dwójki osób jak drobne igiełki, zostawiając po sobie tylko ból, z którym zmuszeni byli żyć. Owiewał ich blade policzki, starał się ruszyć ich włosami, ale jedyne co robił, to… przynosił cierpienie. Jak wszystko w tym budynku.

        Rozluźnił palce. Nie chciał tego robić, nie chciał jej puszczać, bo wtedy musiałby przyznać, że nigdy nie była jego. Że nie należała do jego osoby tylko do kolejnej chorej organizacji, która miała posłużyć się nią do „odwalenia brudnej roboty”.

        Ona też nie chciała, by jej puszczał.

    — Nie możemy — przypomniał szeptem, po raz pierwszy odwracając w jej stronę głowę. — Naprawdę nie możemy.

    — Nie chcę być sama.

        Wiedział, przecież do cholery wiedział, że nie chciała być sama, że nienawidziła samotności, zamkniętego pokoju.

        A przecież już nie mieli nigdy więcej się spotkać.

    — Nie będziesz sama — powiedział, zaciskając mocno oczy. — Znajdę cię, rozumiesz? Nieważne ile mnie to będzie kosztowało, znajdę cię.

    — Co się stanie za tymi drzwiami? — zapytała cicho, przekrzywiając lekko głowę.

    — Nie wiem — odpowiedział cicho. — Wiem tylko tyle, że musisz dać z siebie wszystko.

        Kłamał, tak paskudnie ją okłamywał, ale nie wiedział, co mógłby jeszcze powiedzieć.

    — I że rozdzielą nas — wyszeptał, podnosząc znowu wzrok na rudowłosą.

    — Wiem — oznajmiła tym samym tonem, patrząc w niebieskie tęczówki bruneta. — To w porządku.

    — Jak możesz mówić, że to w porządku?

        Bał się. Tak cholernie bał się straty, że nie dotrzyma obietnicy i nigdy już jej nie znajdzie. Jak więc to mogło być w porządku?

    — Dopóki mnie znajdziesz, będzie w porządku.

        Wypuścił jej dłoń całkowicie, słysząc kroki zbliżające się do drzwi. Chciał coś powiedzieć, dodać, że naprawdę będzie się starał, ale nie wydusił z siebie żadnego słowa. Tylko stał, patrzył i w myślach błagał, żeby to nie działo się naprawdę.

        Potem czuł już tylko ból.

×××

        James nabrał gwałtownie powietrze przez nos, które ze świstem przedostało się do jego płuc. Na klatce piersiowej czuł znajomy ciężar, który dość szybko pomógł mu zejść do świata rzeczywistego, w którym niestety lub stety musiał w dalszym ciągu żyć.

    — Hej — wyszeptał, ciężko kładąc dłoń na plecach psa. — Już jestem.

        Zwierzę podniosło łeb z ramienia mężczyzny, wbijając w niego spojrzenie. Jego bursztynowe ślepia zdawały się krytykować zdanie wypowiedziane przez bruneta, jakby nie do końca chciało mu się wierzyć, że James faktycznie zstąpił do tego świata.

Он мой » Winterwidow [✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz