XIX

288 20 0
                                    

  Otacza mnie ciemność. Nie widzę zupełnie nic. Jednak słyszę. Słyszę głosy wokół mnie. Nie jestem pewna, ale jeden z nich chyba należy do dyrektora Dumbledor'a, drugi natomiast do jakiejś kobiety. Z każdą chwilą słyszę ich coraz wyraźniej. Chyba rozmawiają o mnie. Kobieta najwidoczniej musi być lekarką lub pielęgniarką, ponieważ mówi o jakiś lekach, które podobno mi podała. 

  Z ich rozmowy udało mi się wywnioskować tylko tyle, że znajduję się w Hogwarcie, a dokładniej w Skrzydle Szpitalnym. Ponoć w pociągu straciłam przytomność, ale nikt nie wie dlaczego.

  Postanowiłam spróbować się obudzić. Powoli otworzyłam oczy, jednak szybko oślepiła mnie biel pomieszczenia. Kiedy w końcu mi się udało, rozejrzałam się po sali, w której byłam. Leże na białym, szpitalnym łóżku, a nade mną stoi mężczyzna z długą siwą brodą i kobieta w stroju pielęgniarki. 

  Dopiero, gdy próbowałam się podnieść, ponownie odzyskałam czucie w ciele i przeszył mnie ból:

  - Nie podnoś się jeszcze kochanieńka. Jesteś osłabiona. Dostaniesz zaraz kilka eliksirów, które powinny zmniejszyć ból - zaraz po tym kobieta wyszła.

  - Powiesz mi co się stało? - spytał dyrektor, siadając na rogu łóżka.

  W odpowiedzi pokiwałam głową i wzruszyłam ramionami co oznaczało, że nie wiem. Taka zresztą była prawda. Jedyne co pamiętam to ból, a później ciemność. Nie minęło wiele czasu, a do sali wróciła pielęgniarka z srebrną tacą, na której miała fiolki z wielokolorowymi płynami. Dała mi kilka z nich po czym kazała mi się położyć i przespać.

  Ostatnie co udało mi się usłyszeć, za nim dorośli wyszli to, że dyrektor idzie powiadomić moich rodziców. Obawiam się, że to nie skończy się dobrze.

  Po weekendzie dostałam pozwolenie, na wyjście z Skrzydła Szpitalnego. Udałam się szybko w stronę wieży Gryffindoru, a stamtąd do swojego dormitorium. Akurat jest pora kolacji, więc pomieszczenie było puste. Usiadłam na parapecie wraz z książką i zagłębiłam się w jej fabule. 

  Po kilku godzinach dziewczyny wróciły i zaczęły wypytywać co się stało:

  - Pani Pomfrey nie chciała nas wpuścić. Martwiliśmy się - Lily mówiła strasznie przejęta. - Już wszystko dobrze? Potrzebujesz czegoś?

  W odpowiedzi pokiwałam głową na nie, po czym ziewnęłam. Nie było to zamierzone, ale chyba przed wyjściem, pielęgniarka dała mi jakieś eliksiry przeciwbólowe i nasenne. Pewnie dlatego czuję się taka słaba i zmęczona. Rudowłosa jakby rozumiejąc przekaz, wstała i oznajmiła, że mogę umyć się jako pierwsza. Uśmiechnęłam się nieznacznie, po czym ruszyłam w stronę łazienki. 

  Po szybkim prysznicu stanęłam przed lustrem, by rozczesać włosy i umyć zęby. Kiedy wykonałam już wszystkie te czynności i ubrałam piżamę, zauważyłam coś. Bransoletę od rodziców. Zapomniałam ją zdjąć. Jednak coś tu nie gra, ponieważ nie mogę. W żaden sposób nie mogłam jej odpiąć, ani ściągnąć z ręki. Jest mocno zaciśnięta, a przecież nie była taka. Może po prostu ręka mi spuchła trochę po lekach. Trudno, zdejmę ją innym razem. 

  Wyszłam z pomieszczenia i od razu położyłam się pod kołdrę. Momentalnie zasnęłam. 

  Następnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie. Mam jeszcze kilka godzin do śniadania. Kiedy się już ubrałam, wzięłam na ramię torbę, uprzednio pakując do niej wszystkie potrzebne na dziś książki i ruszyłam na dół, w stronę błoni. 

  Kiedy znalazłam się na zewnątrz, słońce właśnie wschodziło nad horyzont. Opatuliłam się szczelniej szalikiem w kolorach domu i udałam się spacerkiem wzdłuż jeziorka. Wygląda ono przepięknie, gdy jest zmrożone lodem. Nie wiem ile trwała moja przechadzka, ani w jakim kierunku szłam. Po chwili stanęłam przed przewalonym drzewem, dopiero wtedy podniosłam wzrok z ziemi i ujrzałam wejście do Zakazanego Lasu. Wygląda mrocznie, jednak coś mi mówi, że wcale taki nie jest.

  Czułam jakby coś ciągnęło mnie do jego wnętrza. Kazało mi tam iść. Postanowiłam jednak zbyć te myśli i usiadłam na pieńku. Ze spokojem  w sercu wdychałam świeże i rześkie powietrze tego zimowego poranka, aż usłyszałam jakieś głosy. Były one ciche i jakby...piskliwe? Nie jestem do końca w stanie zrozumieć co mówiły. Z lekkim strachem rozejrzałam się dookoła, jednak nikogo nie dostrzegłam. To bardzo dziwne. Chyba wolę nie ryzykować, więc lepiej udam się już do szkoły. Mam na sobie tylko szkolny mundurek i szalik, więc moje palce zaraz zaczną przypominać kostki lodu.

  Po kilku minutach dotarłam do Wielkiej Sali, a tam zaczęli pojawiać się już pierwsi uczniowie. Usiadłam przy stole i nalałam sobie ciepłej herbaty. Piłam ją w spokoju, jednak mój niepokój wcale nie znikł. Czuję się obserwowana, ale nie wiem przez kogo.

  Nagle ktoś usiadł obok mnie:

  - Znowu szybko wyszłaś. Wszystko okej? Jak się dziś czujesz? - to Lily.

  Najwidoczniej zmartwiła ją moja nieobecność. W odpowiedzi kiwnęłam delikatnie głową i wróciłam do swojego ciepłego napoju. Dziewczyna nie zadawała więcej pytań już do końca śniadania. 

  Dzień minął mi bardzo szybko, jak i każdy kolejny. Nim się obejrzałam była już połowa kwietnie. Aktualnie siedzę na transmutacji i nieudolnie staram się zamienić żółwią skorupę w talerz. Próbuję już po raz chyba dwunasty, a przedmiot dalej nie zmieniał swojego kształtu. Zawsze byłam słaba z tego rodzaju magii, ale tyle ćwiczyłam i myślałam, że będzie lepiej. Pewnie duże znaczenie ma to, że zaklęcia są przeze mnie rzucane niewerbalnie. Okazuje się więc, że nie jestem dość silna. Odłożyłam różdżkę na bok zrezygnowana i oparłam głowę na rękach.

  Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu:

  - Spokojnie, w końcu ci się uda. Mi też od razu nie wychodziło - głos Lily jest pełen spokoju, ale pewny. - Spróbuj jeszcze raz. Przyłóż różdżkę. Zamknij oczy. I wyraźnie zaakcentuj formułkę.

  Zrobiłam wszystko według instrukcji Gryfonki, a gdy otworzyłam oczy, przede mną leżał brązowy talerz. 

  - Brawo panno Malfoy i panno Evans. Gryffindor zyskuje 20 punktów - powiedziała McGonagall, przechodząc obok naszej ławki.

  Uśmiechnęłam się delikatnie do Lily, gdy zabrzmiał dzwon, oznaczający koniec zajęć na dziś:

  - Panienko Malfoy, proszę zostać - zwróciła się do mnie profesorka.

  Posłusznie usiadłam, z powrotem w ławce i czekałam na rozwój sytuacji. Gdy w końcu wszyscy uczniowie wyszli, nauczycielka ruszyła w moją stronę. Powiedziała, żebym poszła za nią oraz że dyrektor Dumbledore chce się ze mną widzieć. 

  Czyżbym zrobiła coś złego? Przecież jestem grzeczna. Nie sprawiam kłopotów i dobrze się uczę. No może nie licząc wymykania się z rana na błonia i częste wracanie do wieży po ciszy nocnej. ale przecież nikt o tym nie wie, bo nikt mnie jeszcze na tym nie przyłapał. O co więc może chodzić? 

***

Hejo!

I jak się podoba?

Jak myślicie co Dumbi chce od Elizabeth?

Piszcie komentarze i gwiazdkujcie.

Bajo!

Tajemnica KsiężycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz