Rozdział 12 [FIO]

20 3 0
                                    

Trzymanie wszystkich na dystans nie było tak trudne, jak mogłoby się wydawać. Powołując się na burknięcia, warknięcia i cięty ton, ludzie sami odchodzą, nie podejmując kolejnych prób podbicia. Jack wiedział kto by się nie poddał i na siłę dążył do jakiegokolwiek kontaktu... 

Patyk w jego ręce się złamał, z warknięciem, wyrzucił go za burtę. Wbił swój sztylet w barierkę i krzyżując ręce na piersi, patrzył na fale. Za nim dział się typowy gwar. Ogarnianie statku, sprawdzanie lin, próba rozpoznania kierunku, w którym płyną, jak i... Wyjście rudowłosego z lecznicy. Głowę wciąż miał owinięta bandażami, acz nie przeszkadzało mu to w rechocie i opowiadania żartów reszcie. 

Nikt nie sprawiał wrażenia, iż dotknął go zanik pamięci Bettiego, ba, zachowywali się tak, jakby wszystko było im na rękę. Jack słyszał raz nawet zdanie, iż jest teraz lepiej. Byłby to cios w serce, gdyby teraz wewnątrz niego nie panowała pustka. 

Trzeba powiedzieć wprost - żaden z nich nie wykonał kroku ku sobie. Jack, jak i Bettie, byli zajęci sobą do tego stopnia, że blondyn aż miał wrażenie, iż starszy pirat nawet nie pamięta o jego istnieniu... cóż, poniekąd to dosłowna prawda, a poniekąd, przestał być niezbędnym elementem życia rudowłosego. Tak samo jak Bettie przestał być częścią jego życia. Przestał... Sporadyczne spojrzenia, nad którymi blondyn nie panował, zaciskanie dłoni na sztylecie w niemocy i przeogromnej frustracji. To... To nic nie znaczyło, rudowłosy pirat nic nie znaczył. Był takim samym łajdakiem jak trójka łobuzów z zabłoconej uliczki. Taki sam. Było więc to Jackowi na rękę, całkowicie. 

Życie w cieniu załogi miało swoje korzyści, nie wymagali od niego tak dużego zaangażowania, jak od kogoś, kto żyje w samym jego świetle. 

***

Zjawa przybiła do portu, wtedy dopiero zaczął się harmider. Jack aż usunął się z głównego pokładu, wybierając dziób statku, gdzie kręciły się tylko pojedyncze osoby. Sztylet wbijał sporadycznie w jedną ze skrzyń na statku i znieruchomiał, gdy tylko skupił myśli, które przez dobre kilka minut powędrowały aż za daleko, a teraz nawet nie potrafił stwierdzić gdzie dokładnie.

Przestał bluźnić pod nosem, zacisnął szczękę do tego stopnia, że aż rozbolała go żuchwa. Wzmocnił uchwyt dłoni na rękojeści sztyletu z białą winoroślą i wbił go gwałtownie w sam środek jednej z dwóch wyrytych postaci. Ludzik, który nie trzymał trójkątnego sera - oberwał prosto w głowę.  Wyciągnął sztylet z deski, odszedł z dziobu statku. 

Miłość jest obrzydliwa...

Kilku młodszych chłopaczków, za niewielką opłatą, zgłosiło się do wyszorowania pokładu, nie było zaskoczeniem, że w ich towarzystwie świetnie bawił się - Bettie.

"Fio... Fio... Słuchaj no MŁODY! Na pewno skądś znam twoje imię! Spotkanie najwyraźniej było nam pisane w gwiazdach już od dawna." Jack ledwie zachował spokój, z zewnątrz zareagował stosunkowo spokojnie... natomiast wewnątrz kolejna rzecz w nim wybuchła. Odwrócił się aż gwałtownie, gotów podejść i walnąć chłopaka, albo jeszcze lepiej! W końcu złapać za sztylet i się już nie powstrzymywać. To... to było JEGO. Młody, gwiazdy, nawet to okropne od siedmiu boleści zdrobnienie! Jak odbierać mu rzeczy, to wszystkie...

Zaciskając szczękę i łapiąc za rękojeść sztyletu, spojrzenie wbił w Bettiego, jak ten stał nad jakimś chłopaczkiem. Jack poczuł momentalnie paraliżujący ból. Mięśnie się rozluźniły, gdy dolna warga niekontrolowanie zadrżała... usunął się w cień, to nie stan, w którym powinni go widzieć. 

W tym czasie, rudowłosy chłopak zagadywał niemal do każdego młodzika, rzucając - często nieodpowiednimi - tekstami, jednemu nawet wlazł w wiadro, rozlewając wodę i nawet w takim momencie, nie powstrzymał się od rzucenia tekstem, po którym Jack aż się w sobie zagotował: "Do twarzy ci w tej wodzie."

Jacka aż ogarnęły mdłości. To nie był Bettie, który podarował mu sztylet, to był ktoś na równi z trzema łobuzami z zabłoconej uliczki. Ktoś, kto potrafi szydzić ze słabszych i ktoś, kogo Jack zawsze doszukiwał się w postaci Bettiego... w końcu się doszukał... i nie był na to zdecydowanie gotowy.

━  Znasz go w ogóle?... ━ Jack uniósł jedną brew, spoglądając w bok, prosto na młodzika, który jeszcze chwilę temu szorował pokład ━ ...tego tam? ━ dokończył chłopaczek, ściskając w rękach wielkie, drewniane, puste wiadro. Jack zmrużył swoje jedno oko, krzyżując ręce na piersi. Wzdychając, przeniósł niechętnie spojrzenie na rudowłosego pirata. 

Bettie nie miał już głowy owiniętej bandażem. Jego włosy również nie były związane w ten charakterystyczny sposób. Jack zacisnął szczękę, uświadamiając sobie, że właśnie szukał na jego głowie blizny po ciosach. Jednak dlatego właśnie Bettie przestał wygalać sobie boki. Dlatego przestał związywać swoje dredy - chciał zakryć bliznę.

Patrząc teraz na ciemniejszego chłopaka, grymas na twarzy Jacka pojawiał się sam. Czuł wstręt do zachowania Bettiego i obserwując jego poczynania, powstrzymywał się od walnięcia chłopaka w łeb. Słysząc jego śmiech, widząc TEN uśmiech... aż cały się spinał. 

Będąc świadkiem podbijania Bettiego do innych... czuł obrzydzenie. Wszelkie spojrzenia, puszczanie oczka, teksty, które tylko go odpychały... Nie potrafił dostrzec w nim tego pirata, który podarował mu sztylet, z którym patrzył w gwiazdy... tego, który gotowy był pozwolić mu uciec, będąc jednocześnie pewnym, że Jack i tak do niego wróci.

Teraz, gdy na niego patrzył, jak bajerował członków załogi, stając się w ich oczach gwiazdą, gdy się uśmiechał... Powieka Jacka drgnęła, a na głowie Bettiego pojawiła się czerwona, krwista plama. 

Jack wstrzymał oddech, gdy ścisnęło go w żołądku. Bettie spojrzał prosto na niego, irytujący uśmiech zniknął, teraz uśmiechał się tak... tak jak wtedy, gdy zapytał go o imię, gdy zapewnił, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku, że ON już o to zadba. Uśmiech identyczny do tego, który pojawił się w momencie, gdy uzgodnili, że po całej akcji napełnią brzuchy serem, który blondyn zachomikował...

Wtedy Jack chciał mu coś powiedzieć, coś co nigdy nie zostało wypowiedziane i coś co zniknęło w całej jego nienawiści do świata, który tak niesprawiedliwe go traktował. Jack wypuścił powietrze, nieświadom, pozwolił myślom odlecieć. Dokładniej odlecieć do chwili, w której nie mógł nic zrobić, gdy kamień cały w krwi rudego pirata, wciąż uderzał w jego głowę, a gdy przestał na dłuższą chwilę. Gdy wszystkie głosy wokół stały się szumem, a Bettie spojrzał prosto na załzawionego blondyna. Uśmiechnął się, poruszył ustami, jakby coś mówił. Jack nie słyszał jego słów, nie potrafił też czytać z ruchów warg. Ale teraz był pewny, jak jeszcze nigdy, co takiego Bettie mówił:

"Uśmiechnij się. To już nie ma znaczenia."

...

och...

...

Ależ ma... straciłem cię.

Kamień znów uderzył, obraz zniknął, gdy wiadro uderzyło o pokład, Fio - chłopaczek obok - właśnie je upuścił. 

━ Nie znam ━ odparł bez cienia zawahania, z grymasem zerkając na wiadro i ponownie przenosząc spojrzenie na Bettiego. Wraz z wypuszczonym powietrzem musiał zaakceptować fakt, że już nigdy nie ujrzy uśmiechu, który bez zbędnych słów, zapewni go, że jest bezpieczny. Że... Że się dla kogoś liczy. Że osoba, do której uśmiech należy, jest tą, którą blondyn nie chciał nigdy stracić. 

Zanim cię znienawidziłemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz