XII - Jedna jaskółka wiosny nie czyni

57 5 0
                                    

Dopiero kiedy wchodziłam po schodach, odczułam, jak bardzo dał mi w kość ten dzień. Nieprzytomnie doszłam pod właściwe drzwi, próbując jednocześnie rozmasować sobie trochę kręgosłup. Wyciągnęłam klucze, otworzyłam drzwi do domu i wsunęłam się do środka, szurając butami. Zdjęłam buty bez schylania się i skierowałam się do salonu, żeby przygotować Rafałowi materac. I oczywiście wdepnęłam prosto w plamę z wód płodowych Małgorzaty.

– Nie. – Stęknęłam.

– Pierdoła. – Usłyszałam za sobą.

Wystawiłam Rafałowi środkowy palec. Przyszedł do mnie z namoczoną szmatką i pomógł mi zdjąć mokre skarpetki.

– Odsuń się, posprzątam to – powiedział.

– Dzięki – mruknęłam i z żalem spojrzałam na napęczniałe panele.

– Co to za konsystencja? – Dziwił się Rafał.

Parsknęłam śmiechem i zaniosłam skarpetki do łazienki. Wyciągnęłam zapasową pościel z szuflady w łóżku i zaniosłam do salonu. Rafał zdążył już wytrzeć plamę. Musieliśmy otworzyć okno, bo w całym mieszkaniu zaczęło jakoś dziwnie pachnieć. Poszłam się tylko obmyć i padłam do łóżka.

Następnego dnia postanowiłam pojechać do szpitala, żeby spędzić czas z Małgorzatą i jej synkiem. Rafał pospał do dziesiątej i pojechał do siebie. Ogarnęłam się, żeby nie wyglądać jak kloc, jak poprzedniego dnia i wybrałam się do przyjaciółki.

Znalazłam ją na jej sali na oddziale. Siedziała na łóżku i kołysała synka. Podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się szeroko. Ta kobieta promieniała. Nie przesadzam. Naprawdę wydawała się przeszczęśliwa.

– Cześć! – Przywitała się radosnym tonem.

– Cześć kochani, jak leci? – Zapytałam i przysiadłam się na łóżko przyjaciółki.

Staś właśnie zasypiał.

– Dobrze, trochę już odpoczęliśmy. – Powiedziała cicho – Nawet nie zdążyłam ci podziękować za wszystko wczoraj. Boję się myśleć, co by się działo, gdybym była sama.

– Tak naprawdę to chyba mocno się przyczyniliśmy do przyjścia Stasia na ten świat o tydzień za wcześnie.

– Ja się tam cieszę, że już jest z nami. Dawał mi w kość. – Zaśmiała się. – W każdym razie, mówię serio. Bardzo dziękuję.

Odgarnęłam włosy za ucho w zakłopotaniu. Nie zasłużyłam sobie na pochwały i podziękowania.

– Naprawdę nie masz za co dziękować. Gdzie twoi rodzice? – Zmieniłam temat.

– Wysłałam ich na spacer. Rzadko bywają w Krakowie, to niech chociaż zobaczą Rynek. Chcesz go potrzymać? – Zapytała.

Z początku zrobiłam wielkie oczy, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio trzymałam na rękach tak małe dziecko, ale kiwnęłam głową. Małgorzata podniosła się z łóżka i delikatnie wręczyła mi swój skarb. Chłopiec ziewnął rozkosznie i wrócił do spania.

– Boże, jaki on jest cudny. – Rozpłynęłam się.

Nigdy nie byłam osobą, która skakała wokół dzieci, kiedy tylko je widziała. Byłam raczej z tych, którzy lubili je obserwować, ale najlepiej z daleka. A odkąd zapragnęłam dziecka, wszystko mi się poprzestawiało. Na ulicach czasami zaglądałam ludziom do wózków i piszczałam na widok tych mięciutkich, maleńkich ubranek. A od kiedy byłam w ciąży, nie mogłam się doczekać, aż przytulę moje dziecko.

Przytuliłam do siebie synka Małgorzaty. A ona usiadła z powrotem obok mnie i poprawiła luźną koszulę nocną.

– Wydaje mi się, że jest podobny do Igora. – Powiedziała czule.

Znowu tyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz