Rozdział VIII. "Wersal, intrygi i statki"

25 2 0
                                    


We francuskim porcie czekał na nas Graham wraz z żoną i jej ojcem. Mój kuzyn objął mnie i przywitał się z moim mężem. Paulette - żona Grahama - przyklękła przede mną. Zbudziło to we mnie szok.
-Nie musisz przed nami przyklękiwać. - powiedziałam.
-Ale Pani... - powiedziała niedokończywszy dziewczyna.
-Żadna Pani. Dla Ciebie jestem Eleonor, zapamiętaj. - powiedziałam stanowczo.
Suzette uśmiechnęła się, a jej ojciec zabrał nas do swojego wozu skąd pojechaliśmy do Paryża.
Gdy przyjechaliśmy do mieszkania pana de La Rue robiło się ciemno. Zmęczeni podróżą zjedliśmy kolację i położyliśmy się w pokoju gościnnym w apartamencie Humpreya.
-Co o nim sądzisz? - zapytał Beniamin.
-Humprey de la Rue. Handlarz winem i przyprawami. Jest nowobogacki i lekko arogancki - takie odnoszę wrażenie. - powiedziałam.
Po krótkiej rozmowie na temat naszego gospodarza położyliśmy się spać.
Rankiem razem z Bennym, Grahamem i jego nową rodziną zjadłam śniadanie. Humprey zapytał nas o plany na dzień dzisiejszy. Nim wykrztusiłam słowo z siebie Beniamin zaczął mówić:
-Nasza wizyta nie jest uwarunkowana tylko tym, że chcieliśmy odwiedzić Paryż. Generał O'Sullivan oraz kilku możnych jakobitów ze Szkocji dowiedziało się o tym, że Karol Edward Stuart aktualnie jest we Francji.
Byłam rozzłoszczona, co mu powiedziałam.
-Chciałam spokojnego wyjazdu, nie związanego z polityką. - wykrzyczałam.
-Eleonor, zrozum mnie. To ważne! Chcemy oboje powrotu Stuartów na tron, czego ty nie rozumiesz?! Hrabia Arran poprosił mnie o to, bym to ja - ze względu na swoją charyzmę - spotkał się z księciem. - mówił Beniamin.
Wyszłam trzaskając drzwiami. Stwierdziłam, że świetnym pomysłem będzie wyjście do księgarni prowadzonej przez pewnego anglika. Podeszłam więc tam. Wchodząc do środka poczułam zapach świeżej kawy.
-Skosztuje Pani kawę? - zapytał wystawiający zza rogu regału głowę.
-Poproszę. - odpowiedziałam uśmiechając się.
Gdy mężczyzna wyszedł trzymając w dłoni tacę z kawiarką poczułam spokój. Podał mi moją filiżankę i przedstawił mi się:
-Jestem Richard FitzSmith, a pani?
-Eleonor Blair-Lamont, miło mi panie. - rzekłam.
-Panna z Blair-Lamontów? Znałem takiego jednego. Chyba nie wiem jak się nazywał. Hugh Blair-Lamont? - powiedział.
-Właściwie to Pani, nie Panna, jednakże miło, że pan pyta. Hugh Blair-Lamont - był taki człowiek. Był to brat mojego dziadka, był alchemikiem i nadwornym medykiem dziadka. - odrzekłam.
-Tak, to ten. Żyje jeszcze? - zapytał zaciekawiony.
-Nie wiem tego, sir. Wyjechał do kolonii, bodajże na Jamajkę. - powiedziałam.
-Na Jamajkę mówisz Pani. Zawsze chciałem odwiedzić Jamajkę ale nie miałem komu zostawić księgarni. A właśnie, księgarnia - po jaką księgę Pani przyszła? - rzekł Richard.
-Właściwie, to nie wiem. Może coś mi pan zaproponuje? Albo wiem - niech Pan sam wybierze, ja po prostu za nie zapłacę. - powiedziałam.
Ucieszony facet odbiegł wręcz od naszego stolika i popędził szukać książek. Po chwili przyszedł z zapakowanymi lekturami. Zapłaciwszy za to wyszłam żegnając się z Richardem. Ekscentryczny mędrzec wzbudził moje zaufanie. Wróciłam do mieszkania. Odpakowałam paczkę. W środku była karteczka z napisem „Wybrałem je ze względu na Hugh". Gdy zobaczyłam o czym były książki uśmiechnęłam się. Pierwsza z książek była o roślinach i ich zastosowaniu w medycynie, druga, o szyciu ran, a trzecia nosiła tytuł „O francuzie co kolonizował Jamajkę". Urzekły mnie te lektury. Usiadłam w kącie salonu i zaczęłam czytać. Służba Pana de La Rue pytała, czy mi coś podać. Ja jednak byłam tak pochłonięta lekturą, że jedyne o co poprosiłam to o zapalenie świec. Przeczytałam pierwszą pozycje jeszcze tego samego dnia. Gdy dochodziłam do ostatnich stron książki, do domu wpadł Beniamin.
-Co czytasz? - zadał pytanie rzuciwszy się na łóżko.
-Księgę o zastosowaniu roślin w medycynie, zaraz kończę. - odpowiedziałam.
Benny wyszedł z salonu do jadalni. Skończywszy czytać pognałam do niego.
-Jutro spotykasz się z markizą de Cruex. - powiedział.
-Czemu organizujesz mój czas, co? - spytałam obrażona.
-Jest żoną mojego znajomka - markiza. Jako, że ja i on jutro wychodzimy to ty, żeby się nie nudzić potowarzysz markizie w jej drugim śniadaniu. - odrzekł.
Wyszłam z jadalni i poszłam wziąć kąpiel. Postanowiłam, że spotkam się z markizą, mimo, że nie miałam na to zupełnie ochoty.
Rankiem dnia następnego wstałam i przyszykowałam się na spotkanie z markizą de Creux. Gdy przybyła po mnie kareta pośpiesznie ruszyliśmy do jej apartamentu. Charlotte de Tramont, markiza de Creux była niewiele starsza ode mnie. Była żoną mało znaczącego dla Burbonów markiza, ale bardzo znaczącego dla Stuartów. Markiz był im wierny i wspierał rebelię środkami w postaci pieniędzmi.
Kobieta zaprosiła mnie do swojego salonu. Po przedstawieniu się i ogólnym rozeznaniu zaczęłyśmy rozmawiać o polityce. Następnie temat zszedł na sukienki i kościół. Po spędzeniu kilku godzin z narcystyczną markizą strasznie mnie zmęczyła. Przy wyjściu kobieta zaprosiła mnie znów do siebie, a ja nie mogłam odmówić. Wróciłam do domu i zaczęłam czytać książkę o kolonizatorze. Powieść znudziła mnie po chwili czytania i dałam ja w prezencie Paulette. Dziewczyna rozmawiała wtedy ze służącą - właściwie to na nią krzyczała. Paulette przeprosiła mnie, że musiałam wysłuchiwać wrzasków, jednakże służąca nie posprzątała dobrze holu.

Po kilku dniach spotkań z markizą w końcu zdażyło się coś przełomowego. Beniamin i markiz weszli do mieszkania tego ostatniego. Ja i Charlotte akurat grałyśmy w szachy. Markiz przedstawił mi się. Ten przystojny, wysoki, dobrze zbudowany ciemnowłosy Francuz wzbudził we mnie miłe odczucia. Był bardzo miły i ciepły. Dziwiłam się, że wytrzymuje Charlotte. W pewnym momencie miłej pogawędki Jean-Bapiste de Creux złożył mi i Beniaminowi propozycje: „Król wydaje bankiet i zaprasza szlachciców. Może ty Panie i twoja małżonka pojechalibyście z nami. Chyba jeszcze nie byliście w Wersalu?". Widziałam radość w oczach Beniamina. Zgodził się na to. Miałam trzy dni na przygotowanie się na wyjazd do króla. Następnego dnia poszłam do krawcowej, która sprzedawała suknie. Kupiłam szmaragdowo-złotą suknie. Następnie podeszłam do mistrza FitzSmitha podziękować za dobre wybranie lektury. Mężczyzna ponownie zaproponował mi kawę - zgodziłam się.
-Co Pani ma w tym pakunku? - zapytał ekscentryk.
-Suknie na bal w Wersalu, słyszał Pan o nim? - spytałam.
-Wybiera się tam pani? Mnie nie wpuszczają do Wersalu. - odpowiedział.
Pijąc kawę myślałam nad nadchodzącym wydarzeniem. Po wypiciu napoju z filiżanki wróciłam do apartamentu.
Nadszedł dzień bankietu w Wersalu. Beniamin powiedział mi, żebym oczarowała sobą jak najwięcej możnych. Wjechaliśmy do pałacu i weszliśmy do jego środka. Gości witał baron Laumede.Pognaliśmy do sali bankietowej, gdzie się rozdzieliliśmy - ja i markiza poszłyśmy w jedną stronę, zaś markiz i Beniamin w drugą. Charlotte tłumaczyła mi, kto kim jest i jakie ma znaczenie dla króla. W międzyczasie podszedł do nas wicehrabia Norbonne, Książe Gustalli, markiz de Rinnel. W pewnym momencie podszedł do nas Maurice Gonzaga, spokrewniony z mantuańską rodziną książęcą hrabia Auxerre.
-Witam Szanowne Panie. Jestem hrabia Auxerre Maurice Gonzaga. Witam markizę, a z kim mam przyjemność? - zapytał wstawiony hrabia.
-Lady Eleonor Blair-Lamont, dziedziczka Lamont, żona przyszłego barona Fermoy. - odpowiedziała markiza.
Hrabia złapał moją dłoń i spojrzał mi w moje oczy. Rzekł wtedy:
-Czyli nie jesteś Pani Francuzką, a?
-Szkotką, ale z francuskimi korzeniami. - odpowiedziałam.
-Dalekie te korzenie? - spytał Maurice.
-Moja prababka była Francuzką, z Compiegne. - rzekłam mu.
W tym momencie Charlotte oddaliła się by porozmawiać z Księciem de Thouras. Ja wtedy zapytałam:
-Jesteś Panie z Gonzagów. Dlaczegóż też nie otrzymałeś po śmierci ostatniego księcia Mantui jego księstwa?
-Mój pradziad był bękartem księcia de Nevers. Ożenił go z hrabiną Auxerre. Nie mam więc praw do mantuańskiego tronu. A ty pani, dlaczego masz podwójne nazwisko - twój mąż zwie się Lamont? - mówił.
-Nie, mój praprapradziad ożenił się z dziedziczką Lamont. Mariaż ten dopiął skutku tylko dlatego, że dziadek z nazwiska Blair zmienił je na Blair-Lamont. - odpowiedziałam hrabiemu.
Po następnej rozmowie trwającej może jakieś 15 minut oddaliłam się, by porozmawiać z Beniaminem:
-I co się dowiedziałaś? - spytał mąż.
-Książę Gustalli lubi dziewki, markiz de Rinnel nienawidzi Prusaków bo zabili mu ojca a hrabia Auxerre jest z Gonzagów. - rzekłam.
-Z Gonzagów? Pewnie ma duże środki. Słyszałem o takowym hrabim co odziedziczył fortunę. Maurice Gonzaga był jedynym dziedzicem swojego ojca... Może udało by się go namówić na wsparcie rebelii? - myślał Benny.
-Nie wiem. Wywnioskowałam, że bardziej odpowiada mu rząd hanowerski. Wątpie, że ten by poparł naszą sprawę. - odpowiedziałam.
Po krótkiej naradzie z Beniaminem stwierdziłam, że muszę podejść do któregoś z ministrów. Doszłam do wniosku, że najłatwiej będzie podejść do ministra wojny Marca-Rene de Voyer. Mężczyzna był posądzany przez anglików przebywających na dworze króla Ludwika o spiskowanie z Jakubem i jego synem, więc dobrym pomysłem było podejść do niego. Wyczułam moment, w którym de Voyer szedł sam. Podeszłam do niego i się przywitałam. Po krótkiej rozmowie zadał mi pytanie:
-Czy jako Szkotka jesteś pani jakobitką?
-Owszem Panie. Wspieram całym sercem sprawę Stuartów. Jako potomkini Stuartów czuje w sobie obowiązek walczenia o sprawę moich przodków. Myślę, że pan by zrobił to samo dla ówczesnej dynastii panującej, mam rację? W końcu pan jest z nimi skoligacony.
-Owszem Pani. Zrobiłbym to. Bez wahania. - stwierdził.
-Ach tak, zrobiłbyś to. A czy dla bronienia interesu Stuartów, który również popierasz zrobiłbyś to?

Minister zamarł a jego twarz zrobiła się jakby z kamienia.
-Fakt, nie jestem za hanowerczykami jednak czy popieranie Jakuba nie jest grzechem? - zapytał.
-Myślisz, że wspieranie katolika, którego matka pochowana jest w Watykanie jest grzechem. - spytałam.
Minister wojny odszedł. Beniamin zawołał mnie, gdyż wracaliśmy do paryskiego apartamentu. I tak zakończyłam swój pierwszy bankiet wersalski.

Eleonor | Chapter one | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz