Rozdział 6 "Mnie już nie ma"

113 11 3
                                    

Wcześniej, Kalifornia

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Wcześniej, Kalifornia

Mężczyźni spojrzeli na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, z jednej strony wyglądali jakby chcieli mnie tam zabrać, a z drugiej... z drugiej strony prawo im na to nie pozwalało, wszystkie racjonalne argumenty wręcz krzyczały aby tego nie robili. Zastanawiali się dłuższą chwilę bijąc się z własnymi myślami, ale dla mnie trwało to wieczność, po czym jeden z nich niemal niezauważalnie skinął głową. Czy to znaczyło, że się zgodzili?

- Zabierzemy cię tam, ale na moich warunkach. Jeśli będziesz próbowała działać na własną rękę, to nie będę patrzył na to czy się znamy czy nie. Po prostu cię zakuję w kajdanki i odstawie do szpitala - oznajmił ostrym tonem i podszedł do mnie chwytając za ramię. - Załatwię ci jakieś ubranie i ruszamy. Ale pamiętaj co przed chwilą powiedziałem.

Pomógł usiąść mi na łóżku i po chwili przyniósł mi ubranie, które położył obok mnie na materacu. Z trudem naciągnęłam na siebie za duże spodnie dresowe i koszulkę z logo policji. Wyglądałam i czułam się jak sto nieszczęść, leki, które mi wcześniej podali z każdą minutą przestawały działać, a ból na nowo stawał się nie do zniesienia. W eskorcie obu policjantów powoli szłam w kierunku parkingu szpitalnego. Mężczyzna trzymał mnie za zdrowe ramię chcąc w ten sposób ułatwić mi chodzenie. Drugą rękę trzymałam na żebrach co w nikłym, a może nawet zerowym stopniu ułatwiało ruch. Chociaż żadna z tych rzeczy tak naprawdę nie pomagała, bo przy każdym kroku wszystko bolało niemiłosiernie i na moment odbierało mi oddech.

Gdy w końcu dotarliśmy do radiowozu, usiadłam na tylnej kanapie, żadne z nas się nie odzywało. Sytuacja nie wymagała słów, a działania. Działania, do którego byłam prawie nie zdolna. Trasa, którą musieliśmy przymierzyć była długa, zbyt długa. Tak jak zazwyczaj uwielbiałam jeździć samochodem albo jakimkolwiek innym środkiem transportu. Chodziło po prostu o to żeby jechać, najlepiej przed siebie bez większego celu. Czułam się wtedy taka wolna, jakby cały świat się zatrzymał. Czas niby leciał, ale jakbym wcale go nie zauważała, byłam zrelaksowana i radosna. Czułam się jak w bańce mydlanej z dala od problemów i myśl. Jednak ta bańka pękała gdy dojeżdałam do celu. Wtedy jakby ciężar rzeczywistości opadał na moje ramiona ze zdwojoną siłą. Pojawiała się niepewność co do następnego kroku, jakby ta krótka podróż oddzielała mój umysł od ciała i wprowadzała mętlik. Wtedy jednak przeważało to drugie uczucie, nie było we mnie ani grama radości czy spokoju.

Za oknem zaczęło świtać, pierwsze promienie słońca raziły mnie po oczach. Na ulicach pojawiało się coraz więcej samochodów, co zdecydowanie nie ułatwiało, a jedynie sprawiało, że to wszystko dobijało mnie jeszcze bardziej. Nerwowo uderzałam palcami o szklaną taflę okna. Tępy dźwięk stukania odbijał się echem w mojej głowie i choć w normalnych warunkach pewnie ta czynność by mnie uspokoiła, to teraz nie pomagała.

Po prawie godzinnej podróży moim oczom ukazał się paraliżujący widok. Samochód Aidena stał wbity w pień drzewa, niemal całkowicie zmiażdżony. Ale co najgorsze tuż obok niego znajdowała się druga osobówka z wgniecionym bokiem, co jasno wskazywało, że przed uderzeniem w drzewo blondyn musiał wjechać również w nią. Wokół kręciło się mnóstwo policji, staży i ratowników. Ci ostatni poruszali się najszybciej co chwilę krzycząc niezrozumiałe dla mnie słowa.

Szkarłat pocałunkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz