Liczba słów: 1625
Unoszący się w powietrzu dym oraz spaliny trafiły wprost do jego gardła, sprawiając ból przy kolejnym nowym wdechu. Niektóre drobinki również tkwiły w miodowych oczach, a przez to łzy ulatywały małym ciągiem w dół. Włosy oblepione zostały prochem, więc już prawdopodobnie zasłoniły prawdziwe złociste kosmyki i pokolorowały je na szaroburo. Próbował się podnieść, ale włócznia, na którą był wbity, wywoływała okropne cierpienie. Krew nadal sączyła się z rany, a z każdym ruchem robiła się większa oraz bardziej poważniejsza.
Aether czuł się bezradny w swojej bezsilności.
Ponownie rozejrzał się po otoczeniu, a głośniejsze syknięcie uciekło z jego ust, gdy wytężył głowę, a broń przesunęła się w nim. Złapał ją w rękę, żeby stanęła w miejscu, nie martwiąc się, że grot rozszerzył (i tak głęboką) ranę na dłoni. Miecz znajdował się za daleko. Prawdopodobnie nie potrafiłby go nawet w aktualnej chwili podnieść.
Wszystko jest zniszczone.
Ciemne kłęby dymu unosiły się nad spalonym miastem. Niebo zabarwiło się na szkarłat, odbijając płonący wciąż ogień zza murami. Uchwycił wzrokiem bezwładne ciało wróżki. Przymknął oczy na ten widok. Przynajmniej ona została do końca. Przełknął z trudnością ślinę, a następnie zwilżył spierzchnięte wargi. Jęknął, kiedy język natrafił na skaleczenie w kąciku ust.
— X-Xiao... — szepnął, a drapanie w gardle wywołał u niego kolejny kaszel.
— Wolałeś? — Usłyszał głos i momentalnie resztkami sił się uśmiechnął.
— Xiao... — powiedział głośniej, podnosząc powieki oraz odnajdując sylwetkę Yakhsy. Zaczął odczuwać szczęście, gdy pojawiła się obecność drugiej osoby, mimo że Alatus panikował na jego widok.
— Aether? Co to ma być? — zapytał się adeptus.
Blondyn podniósł wolną dłoń ku górze, a Xiao ją złapał. Kocie oczy oglądały zmaltretowane ciało chłopaka. To niecodziennie, żeby widzieć kogoś nadzianego na włócznie. Aż nastąpił przypływ anemo energii, pragnąc sprawiedliwej zemsty tego, kto to zranił.
— N-Nie, Xiao. — Wykaszlał krew prosto na klatkę piersiową Alatusa. — Walka nic nie da. Ona odeszła — powiedział z ciężkim oddechem. Chciał uspokoić adeptusa, żeby sam nie wpadł w bezsensowną bitwę.
Alatus wstrzymał powietrze, będąc bliżej Aethera. Chwycił go w ramionach, a jego głowę położył na swoim ramieniu. Bał się wykonać ruchu przy blondynie, aby nie zadać mu większego cierpienia. Przesunął zagubiony złoty kosmyk z oka, żeby ujrzeć miodowe tęczówki tego, którego darzył szczerym uczuciem.
— A może... A może przyprowadzę kogoś, aby cię uratować. Ta rana... — Zerknął w stronę włóczni. — Nie... Nie wiem. Nie wiem, czy można to wyleczyć.
— Jest za późno — szepnął Aether, a ociężale powieki same się powoli zamykały.
— Dlaczego nie zawołałeś mnie wcześniej? Co mam zrobić? Powiedz. Zrobię wszystko. Zabiję wszystkich, jeśli tylko rozkażesz — rzecz spokojnie, lecz z nutą twardości w tonie.
— To była moja walka i ją przegrałem, Xiao.
— Nie odzywałeś się od miesięcy, a kiedy mnie zawołałeś, zastaję cię na skraju śmierci! — krzyknął Alatus. Na chwilę odetchnął, rozumiejąc, że pozwolił emocją zawładnąć. — Przepraszam.
Aether otworzył usta, ale żadne słowo nie wydostało się z jego gardła. Po prostu pozwolił, aby krople życia z niego ulatywała. Położył dłoń na policzku adeptusa, nie przejmując się pozostawieniem krwistej plamy na skórze. Pragnął zapamiętać dotyk Xiao, jak i jego obecność. Świeży zapach Liyue zmieszał się z brudnym powietrzem otoczenia, ale nie przeszkodziło to, żeby wyczuć woń Alatusa. Również nie marzył, aby ich ostatnie pożegnanie było w takim momencie.