Trwała w przyjemnym błogostanie, gdy wyrwał ją dźwięk tłuczonego szkła. Blondynka jęknęła, trzymając się za głowę i spojrzała na nadgarstek Spencer na którym miała zawieszony zegarek. Nie było nawet siódmej, co spotęgowało złość dziewczyny. Wyplątała się w granatowego śpiworu i niezdarnie wyszła z namiotu, zabierając z jego kąta zgniecioną bluzę. Założyła ją i podeszła do Luke'a, który chyba próbował ogarnąć bałagan który wczoraj stworzyli.
- Co ty robisz?- zapytała sennie, mrużąc oczy od nadmiaru światła.
- Sprzątam po waszej wczorajszej imprezie. Nie widać?- wrogość w jego głosie była tak wyczuwalna jak jej kac.
- Wooaah co ja zrobiłam?- zapytała poprawiając kaptur bluzy.
- Daj mi spokój, dobra? Chce zostać sam- warknął. Blondynka prychnęła.
- Spoko- rzuciła odchodząc- Jednak skoro chcesz być sam, to bądź ciszej bo inaczej, zaraz zleci się cała, wesoła gromadka- dodała, spoglądając na niego przez ramię. Potem zarzuciła kaptur na głowę i zeszła w dół klifu. Luke zaklął pod nosem i rzucił wszystko by za nią iść. Siedziała na kamieniu i rzucała w fale kawałki gałęzi nie szczedząc sobie siły. Luke powoli zbliżył się do niej. Myślał, że nie zauważyła go, ale gdy się odezwała, ta myśl od razu wyparowała.
- Jednak zasłużyłam by przebywać w twojej obecności?- zakpiła, rzucając kolejny kawałek do oceanu.
- Przepraszam, okey? Poniosło mnie- powiedział hardo. Zoey popatrzyła niego przez chwilę, po czym prychnęła kręcąc z powątpieniem głową.
- Teraz ja chce zostać sama- oznajmiła, patrząc na horyzont.
- Kurde, Zo przepraszam. Nakrzyczałem na ciebie tylko dlatego, że byłem wściekły na Claudię, za to ,że ze mną zerwała i musiałem...
- Zaraz zaraz, że co?- Zoey gwałtownie mu przerwała- Claudia z tobą zerwała? Kiedy?
- Godzinę temu. Chyba próbowała się wymknąć by się spotkać z kimś, jakimś chłopakiem. Przyłapałem ją jak wychodziła. Kiedy zapytałem gdzie idzie, powiedziała, że nie da rady tutaj wytrzymać z "luzerami"- nakreślił cudzysłów w powietrzu- na tym pustkowiu gdzie nie ma wifi. Chciałem ją odwieźć ale powiedziała, że już zadzwoniła do jakiegoś Axela i że ze mną zrywa bo ten związek nie miał przyszłości- wzruszył ramionami.
- CO ZA...
- Nie kończ- przerwał jej blondyn.
- Jak się czujesz?- zapytała dziewczyna łagodnie. Luke usiadł obok niej, na kamieniu i wyjął z jej dłoni resztę gałązek. Teraz sam wrzucał je w taflę wody.
- W pewnym sensie czuje ulgę. Z jednym jednak się z nią zgodzę...- gdy dziewczyna uniosła brwi, kontynuował- ten związek zdecydowanie, nie miał przyszłości- zaśmiał się cierpko- Zastanawiam się jakim cudem byłem w niej zakochany, to kompletna sz...
- No dalej- zacheciła Zoey.
- Sz..
- Powiedz to, Luke.
- Szmata!- wykrzyczał na całe gardło. Zoey wybuchła śmiechem. Bawił ją ten brak przekleństw w słowniku Hemmingsa.
- Brawo, Hemmo. Jestem z ciebie dumna- przyznała, klepiąc go po ramieniu.
- Namawiasz mnie do złego.
- Ja dopiero zacznę namawiać cię do złego- sprostowała z uśmiechem.
***
Zoey uwielbiała wypady ze znajomymi, ale nic nie mogło się równać z własnym łóżkiem. Gdy wróciła do domu, od razu się na nie rzuciła stęskniona. Ściągnęła pobrudzone trampki ze zmęczonych stóp i wyciągnęła się na całej długości.
- Zmęczona?- uniosła głowę i zobaczyła stojącą w progu, mamę z koszem pełnym wypranych ubrań.
- Stęskniona- poprawiła- Spanie na zimnej ziemi w niczym się nie równa z moim łóżeczkiem- oznajmiła, przytulając się do żarówiasto- zielonej pościeli
- Kto by pomyślał, że stęsknisz się bardziej za własnym łóżkiem, niż za własną matką- westchnęła kobieta.
- Też Cię kocham, mamuś- krzyknęła za nią dziewczyna. Zoey przeniosła się z łóżka na parapet i w tym samym momencie zobaczyła Luke'a, który szykował się, by rzucić kamieniem w jej okno. Momentalnie je otworzyła.
- Czy Ciebie do końca pogięło?- syknęła. Luke zaśmiał się.
- Nie wydaje mi się abym miał jakieś problemy z posturą- odparł, rozbawiony. Branwell wywróciła oczami.
- Co ty tutaj robisz?- zapytała.
- Nudziło mi się a słyszałem, że masz zamiar robić na kolację naleśniki- oznajmił, wzruszając ramionami.
- Wcale nie. Nie wiem kto Ci naopowiadał takich głupot.
- W takim razie to pójdzie na zmarnowanie?- zapytał zasmucony, unosząc torbę z zakupami.
- Co to jest?- zapytała podejrzliwie.
- Nutella, pare owoców, bita śmietana- wymienił bez większego zainteresowania. Zoey zagryzła wargę. Czym ten chłopak jeszcze miał zamiar ją zaskoczyć?
- Właź do środka- rozkazała, zamykając okno. Luke szeroko się uśmiechnął
***
- Nie sądziłam, że jesteś uzdolniony kulinarnie, Luke- powiedziała pani Branwell- Te naleśniki są przepyszne.
- Tak, Lucas. Tym razem nie spaliłeś ani naleśników ani patelni. Brawo- przytaknęła Zoey, pokazując chłopakowi język.
- Dziękuję pani Branwell. Albo mi się wydaje albo przypadkowo naplułem na twojego naleśnika, Zo. Wybacz- odparł ze złośliwym uśmiechem.
- No już nie kłóćcie się dzieci- zaśmiał się ojciec dziewczyny- Co u Ciebie słychać Luke? Zespół się rozwija?
- Cały czas umieszczamy filmiki na youtube ale na razie cisza.
- Uda wam sie. Jesteście bardzo zdolni- wtrąciła matka dziewczyny.
- Nadzieja umiera ostatnia nieprawdaż?
- Mówią też, że nadzieja matką głupich- wtrąciła Zoey.
- No słowo daje. Jesteś tak samo zgryźliwa jak ojciec- wypaliła nagle kobieta.
- Przynajmniej mamy pewność, że jestem jego córką- odparła, lakonicznie dziewczyna.
- Wyślę Cię kiedyś na Haiti, zobaczysz. W klatce na kota- zagroziła kobieta.
- Jak dla mnie to mogę i zaraz już jechać. Ale mamy problem, po pierwsze nie mamy kota a po drugie brak kota równa się braku klatki- oznajmiła zadowolona Zoey.
- Niech te wakacje się już kończą i niech ona wróci do szkoły- westchnęła pani Branwell.
- No ale zobacz jakiej ci rozrywki dostarczam. A tak a pro po. Gdzie jest Max?
- Śpi u Bradley'a- odparł ojciec.
- Tego komputerowca? Zapowiada sie dłuuuuga noc. Tylko Bóg wie co oni będą tam robić- oznajmiła blondynka. Widelce jej rodziców zawisły w powietrzu a ona uśmiechnęła się zwycięsko do Luke'a- Albo może pójdą spać już po wieczorynce- dodała, wsadzając kawałek naleśnika do ust przeżuwając go z uśmiechem.