13

2K 264 43
                                    

Ilość słów: 864

Po kilku dniach życie w "Wodniku" wróciło do normy. Komendant pojawił się jeszcze w poniedziałek i rozmawiał przez chwilę z panią Magellan w jej gabinecie. Brakowało co prawda muzyki na żywo, ale jak powiedziała Daria: "Lepiej słuchać muzyki z płyt, niż pracować ze złodziejami".

Szefowa jednak koniecznie chciała mieć w swoim lokalu żywych muzyków i po tygodniu ściągnęła ze Słowacji dwie Słowianki, jakieś swoje dalekie krewne. Śpiewały przepięknie, pomimo swojego wieku, ale nie uznawały mikrofonów i głośników, więc kiedy były w głównej sali, to na tarasie nie było ich słychać, i odwrotnie. Dlatego grywały w różnych miejscach restauracji, starając się sprawiedliwie zapewnić rozrywkę wszystkim gościom.

Kiedy opowiedziałem o nich Liamowi, ten, choć w czasie ostatnich rozmów powstrzymywał się przed mówieniem o wszystkim, co mogło mieć jakiś związek z horoskopem od wróżki Esmeraldy, teraz nie wytrzymał.

- Nie próbowałeś się dowiedzieć, spod jakiego są znaku?

Roześmiałem się.

- Jedna z nich ma czterdzieści osiem lat. Wiem o tym, bo chociaż strasznie kaleczy angielski, jest bardzo rozmowna i zdążyliśmy się już wszystkiego o niej dowiedzieć. A druga, nawet jeśli jest młodsza, to niewiele.

- Szkoda - westchnął rozczarowany Liam, który potraktował tę historię z Katie jak swoją osobistą porażkę, ale dalej nie chciał się pogodzić, że przepowiednie wróżki Esmeraldy się nie spełnią. - Myślałem, że to może takie Słowianki jak w "My Słowianie".

- Muszę cię rozczarować. Obie są lekko puszyste i żadna nie przypomina tych Słowianek z teledysku.

- No to może przekonasz się do kogoś z tych innych pracowników - nie dawał za wygraną Liam. - Nie! Co ja mówię! Przecież żaden z nich nie jest Lwem.

- Miałeś nie mówić o żadnych znakach zodiaku - przypomniałem mu.

Wiedziałem, że na długo i tak go przed tym nie powstrzymam, i w sumie aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało. Liam bez tej swojej nieszkodliwej obsesji nie byłby tym samym Liamem, a lubiłem go przecież takiego, jaki był.

Co innego jednak mnie zaniepokoiło. Kiedy przyjaciel przed chwilą wspomniał, że żaden z pracowników pracujących w "Wodniki" nie jest Lwem, już miałem na końcu języka, że o jednym z nich nie możemy tego powiedzieć na pewno.

Od kilku dni wciąż łapałem się na tym, że myślę o Harrym. W pracy często zerkałem w jego stronę; czasami nasze spojrzenia się krzyżowały i wtedy uśmiechaliśmy się do siebie. W dni, gdy ruch w restauracji był mniejszy, zdarzało się, że przez kilka minut żadne z nas nie miało nic do roboty. Wtedy podchodziliśmy do siebie i rozmawialiśmy; czasem tylko staliśmy koło siebie i razem słuchaliśmy Słowianki, jeśli akurat śpiewały na tarasie.

Przed otwarciem "Wodnika", kiedy poza nim wszyscy byliśmy już na miejscu, niecierpliwie spoglądałem na zegarek. Pojawiał się zawsze w ostatniej chwili i wciąż znikał jako pierwszy, zaraz po zamknięciu restauracji. Ale kilka dni temu zauważyłem, że wchodząc, rozglądał się, jakby szukał kogoś wzrokiem. Kiedy mnie dostrzegał, uśmiechał się i miałem przy tym wrażenie, że jego "cześć", które rzucał wszystkim, jest skierowane szczególnie do mnie.

Nie mógłbym powiedzieć, że zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić - choćby dlatego, że chwile, gdy akurat oboje nie musieliśmy obsługiwać gości, nie zdarzały się aż tak często i zwykle nagle przerywaliśmy rozmowę, ponieważ jeden z nas musiał wracać do pracy.

Trochę jednak zdążyłem się o nim dowiedzieć. Był ode mnie o rok starszy, skończył liceum i choć dostał stypendium na uniwersytecie w Londynie, nie wiedział jeszcze, czy w tym roku zacznie studiować. Ja też miałem w planach pójście na studia w Londynie, ale najpierw czeka mnie jeszcze rok w liceum. Nie zdążyłem go zapytać, dlaczego miałby zrezygnować ze stypendium, bo Harry musiał przyjąć zamówienie, a potem nie wróciliśmy już do tego tematu.

Poza tym dowiedziałem się, że mieszka trzydzieści kilometrów stąd, mniej więcej w połowie drogi między "Wodnikiem" a Doncaster, moim rodzinnym miastem. Zabrakło mi jednak odwagi, by zapytać go, dokąd zawsze się tak śpieszy po zamknięciu restauracji i czemu - jako jedyny z pracowników - w trakcie popołudniowej przerwy nie zostaje na tutejszej plaży.

Pierwsza odpowiedź na te pytania, jaka mi się nasunęła, była taka, że Harry ma dziewczynę i woli spędzać czas z nią. Jeśli dwa tygodnie temu, kiedy zacząłem pracować w "Wodniku", ktoś by mi powiedział, że Harry ma dziewczynę, wyśmiałbym go. Wtedy nie potrafiłbym sobie wyobrazić tego ponurego chłopaka na randce. Teraz już potrafiłem.

Wcale nie wydawał mi się już taki ponury. Smutny, zamyślony, tak, lecz nie ponury. Co gorsza, myśl o tym, że Harry może się z kimś spotykać, jakoś dziwnie mnie denerwowała.

Wreszcie wczoraj nie wytrzymałem i kiedy zaraz po trzeciej, rzuciwszy mi: "No to do wieczora", ruszył do wyjścia, zapytałem:

- Dlaczego w czasie przerwy nigdy nie zostajesz na plaży? O tej porze słońce już tak mocno nie przygrzewa i jest bardzo fajnie.

- Nie mogę - rzucił, nie tłumacząc dalej dlaczego, i wyszedł z restauracji.

Przez głowę przemknęła mi złośliwa myśl, że w "Wodniku" była już jedna taka, która nie lubiła mówić o sobie.

Jednak kilka sekund później drzwi się otworzyły i Harry stanął w nich ponownie.

- Zapomniałeś czegoś? - zapytałem zdziwiony.

Pokręcił głową.

- Bardzo chciałbym zostawać i chodzić z tobą... - speszył się i natychmiast się poprawił - z wami na plażę, ale naprawdę nie mogę.

- Rozumiem - powiedziałem i rzeczywiście rozumiałem, że chłopak musi mieć jakiś ważny powód. I że tym powodem napewno nie jest dziewczyna. (A/N chłopak też nie, jak coś xD)

Homoskop [Larry Stylinson]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz