Ilość słów: 490
Nazajutrz wstałem o godzinę wcześniej niż zwykle. Śniadanie jadłem z panią Magellan o dziewiątej, ale tego dnia chciałem wcześniej coś zrobić.
Wziąłem prysznic, włożyłem dżinsowe spodenki za kolana, T-shirt i wyszedłem przed "Wodnika". Słońce było jeszcze dość nisko, a od jeziora wiał przyjemny wiatr. Stałem przez chwilę, zastanawiając się, w którą pójść stronę. Pracowałem tu już od miesiąca, ale nie miałem okazji poznać najbliższej okolicy. W końcu zdecydowałem się i ruszyłem piaszczystą drogą w prawo. Minąłem duży parking, na którym zostawiali samochody ludzie przyjeżdżający na plażę, a potem kilkanaście bungalowów stojących nad brzegiem jeziora.
Po kilkuset metrach droga zwęziła się i po obu jej stronach rosły jakieś dzikie zarośla. Kiedy po lewej stronie przerzedziły się, zobaczyłem to, czego szukałem - dużą polanę, porośniętą żółtymi kalifornijskimi makami. Zacząłem je zrywać, starając się wybierać te najbardziej okazałe. Zebrałem cały wielki bukiet i szybko ruszyłem w drogę powrotną, żeby jak najszybciej wstawić je do wody.
Kiedy przed dwunastą schodziłem do restauracji, wziąłem wazon z makami ze sobą i postawiłem go na niewielkim stoliku na tarasie, przeznaczonym na trzymanie przypraw, sztućców i serwetek.
Była sobota, spodziewałem się dużego ruchu w restauracji. Obawiałem się, że ostatni goście nie wyjdą przed trzecią i Harry na pewno będzie się śpieszył. Teraz rozumiałem już ten jego pośpiech i nie chciałem, żeby tracił przeze mnie czas, czekając, aż przyniosę ze swojego pokoju kwiaty dla jego matki.
Zjawił się na tarasie krótko przed dwunastą. Kiedy uśmiechnął się do mnie, nie mogłem uwierzyć, że to ten sam chłopak, który przed miesiącem wpuścił mnie do "Wodnika".
- Mógłbyś zawieźć te kwiaty swojej mamie? - spytałem, gdy do mnie podszedł. - Zerwałem je dzisiaj rano. Mam nadzieję, że dotrwają do popołudnia.
- Żółte maki kalifornijskie. Ucieszy się - powiedział, a po chwili zaproponował nieśmiało: - Ale może sam byś je zawiózł? Nie pojechałbyś dzisiaj ze mną?
- Nie mogę. Rodzice mają mnie dzisiaj odwiedzić. Mają tu być o dwunastej.
- Racja, całkiem zapomniałem, że wczoraj o tym wspominałeś. A jutro?
- Jutro przyjeżdża mój przyjaciel. Nie widzieliśmy się już od dwóch tygodni. Ale w poniedziałek chętnie z tobą pojadę - obiecałem.
I dotrzymałem obitnicy. Gemma i Bartek ucieszyli się na mój widok i nawet Kornelia wydawała się trochę bardziej przyjazna. A w szpitalu matka Harrego przekazała nam radosną nowinę, że w sobotę będzie już w domu.
- Wiesz - powiedział Harry, kiedy odwiózłszy dzieciaki, wracaliśmy do pracy. - Gdyby miesiąc temu, kiedy mama zapadła w śpiączkę, ktoś mi powiedział, że dzisiaj będę się mógł uśmiechać, nigdy bym w to nie uwierzył.
- Gdyby mnie miesiąc temu ktoś powiedział, że polubię tego okropnego chłopaka, który otworzył mi drzwi w "Wodniku", też nigdy bym w to nie uwierzył.
Roześmialiśmy się, lecz po chwili oboje się zamyśliliśmy. Nie wiedziałem, nad czym zastanawia się Harry, ale ja myślałem o tym, że słowo, którego użyłem, nie jest odpowiednie. Lubiłem Rose, Molly, Jasmin, nawet Darię, mimo jej trochę zbyt wojowniczego temperamentu.
Harrego traktowałem zupełnie inaczej niż tamtych i "lubić" to było za mało na określenie tego, co do niego czułem.
CZYTASZ
Homoskop [Larry Stylinson]
FanfictionZnaczy się... Horoskop... Louis, w przeciwieństwie do swojego przyjaciela Liama, zupełnie nie wierzy w przepowiednie, horoskopy, tarota i tym podobne. Gdy dostaje od niego w prezencie osobisty horoskop, ułożony przez znaną w swojej branży wróżkę Esm...