dwa cudowne, szczęśliwe i niezapomniane dni

1.4K 70 39
                                    

czas: 1947

_____________________________

Rudy, gdybyś tylko wiedział ile motyli budzisz do życia każdego poranka w mym sercu. Ile iskier wkładasz w moje oczy tak ochoczo łaknące twego spojrzenia. Mógłbym dziękować gwiazdom za to, że cię mam, Bogu za przyjaciela jakim dla mnie jesteś. Mógłbym być skłonny rzucić się za tobą pod pociąg, aby tylko twoja dusza przetrwała. Nigdy nie sądziłem, że można tak bardzo kogoś podziwiać, wręcz ubóstwiać i myśleć o tej osobie niemal każdego dnia. Nawet teraz, gdy jestem niedaleko ciebie przebywasz w mojej głowie, błądzisz po korytarzach wspomnień, których jesteś głównym pokojem.

Odwracasz się do mnie z uśmiechem, które podarowało ci słońce, z blaskiem przyrumienionej skóry, której pragnę dotknąć.

Czymże jest to pragnienie? Uczucie domagające się chwycić twą mniejszą dłoń i porwać do słodkiego tańca wśród trzmieli i ważek. Dzień trwa długo, a zasłużone wakacje rozleniwiają nasze sylwetki, pchając do powolnego życia.

Będziemy tu tylko jeszcze przez dwa następne dni. Już dzisiejszego poranka me nerwy nie mogły usiedzieć z ekscytacji na samą myśl o wycieczce. Falach buszujących po nadmorskich plażach, mewach budzących nas o poranku i twych dłoniach splecionych z tymi moimi.

Czułość wobec siebie była tym co nas wyróżniało wśród innych Buków. Być może to wojna zacieśniła nasze więzły w mocniejszy supeł, może to zawsze ty miałeś być tym jedynym. Najlepszym przyjacielem, bratnią duszą, druhem i kompanem. Prawdziwym kompasem na drodze mojego życia.

- Zośko - podszedłeś, upadając na kolana, aby bardziej się zbliżyć, przyczołgać do mnie i prosto na ramieniu ułożyć głowę. Nazywali mnie Zośką, chociaż do ciebie należał tytuł delikatniejszego, subtelniejszego. Byłem przecież przywódcą i wprawdzie prócz wyglądu połączonego z bliskością z matką nie pasowałem do etykietki jaką mi przypisywali. Czy ty tak? I czemu o tym wspominam? Może to przez twój zapach skradziony od lilii i goździków, który wdarł się do mojego nosa, aż przyszła mi do głowy nieproszona myśl o przyciśnięciu cię bliżej i ucałowania za uchem.

Lamentowałem na granicy snu, kiedy ciepłe promyki skapywały na moją skórę, a twoje ciepło ciała było wyczuwalne dwa razy intensywniej. Westchnąłeś głośno i posunąłeś swoją rękę po moim torsie, zatrzymując się na obojczykach. Czasami spędzaliśmy tak wolny czas, odpoczywając od nazistowskich napadów, zagłuszając własnym biciem serca żydowską strzelaninę.

- Co będzie dalej, Zośka? - spytałeś. Po prostu zadałeś proste pytanie ograniczające się do kilku słów, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć, ani co masz do końca na myśli. Z pewnością chodziło o dalszą przyszłość, nasze plany, jednak czy wspólne czy osobne, czy mieliśmy być w tym wszystkim zawsze razem czy stąpać osobno momentami krzyżując ścieżki? Chciałbym znać twoją wizję naszej dwójki, taką najprawdziwszą, jak to widzisz bez żadnych zmartwień. Gdybym spytał odpowiedziałbyś lecz się obawiam. Niepewność, a może nawet strach o twoją odpowiedź zarządził moimi myślami.

- Z czym?

- Z nami. Z Polską.

- O Polskę trzeba się nadal martwić - żachnąłem. - Nie znamy dnia ani godziny, kiedy mogłoby się coś jeszcze złego wydarzyć, ale nie myśl o tym - osunął swoją głowę, przesuwając czołem po moim drugim obojczyku, aż wylądował ciałem na mojej klatce piersiowej. Objąłem go jednym ramieniem, drugie zostawiając pod głową i spoglądałem w niebo. - Jak czyste jest niebo bez tych Messerschmittów w powietrzu.

- Piękne.

- Nawet nie spojrzałeś.

- Wolę sobie leżeć, a z resztą podziwiałem je kilkanaście minut temu. Nie mogę go tak bez przerwy adorować - zaśmiał się.

- Pomyśleć, że mogłoby cię tu ze mną nie być - przełknąłem gulę w gardle na same wspomnienie wydarzeń z marca 1943 roku, kiedy o mały włos nie straciłbym go na zawsze. Przyciągnąłem go mocniej do siebie i ucałowałem w czuprynę, starając się wygonić czarne myśli z umysłu, a przede wszystkim z serca, nie umiejącego sobie do tej pory z tym poradzić.

- Co gdybym nie przeżył?

Najgorsze pytanie.

- Nie przeżyłbym razem z tobą - odpowiedziałem szczerze.

- Co ty opowiadasz, Tadeusz?

- Jesteś najważniejszy, nie umiałabym sobie bez ciebie poradzić. Nie byłem w stanie poprowadzić akcji, normalnie myśleć ani funkcjonować, o czym już wiesz. - Pokiwał głową na znak zrozumienia, przymykając na chwilę oczy. Ciekawe czy gdybyśmy zbliżyli swoje twarze wystarczająco blisko poczułbym jego długie rzęsy na swojej skórze.

- Śmierć w tamtym momencie byłaby dla mnie wybawieniem od bólu, a przede wszystkim od egoistycznego pragnienia przestania oglądania twoich zranionych oczu. Paradoksalnie kochałem w nie patrzeć, czując twoje każde uczucie jakie kierowałeś, całą przyjaźń, chociaż zaraz po waszym odbiciu mnie chyba na wyrost brałem twoje niektóre gesty. Wstyd teraz przyznawać się przed tobą, mimo że robię to z własnej roli, jak zdarzało mi się rumienić, gdy trzymałeś moją dłoń, tak ostrożnie pomiędzy swoimi.

- Co dokładnie czułeś?

- Czy to istotne wracać do przeszłości?

- A czy ta przeszłość ma związek z teraźniejszością?

- Dlaczego tak się mną wtedy przejąłeś? Rozumiem naszą przyjaźń, jednak przecież tak mało osób zdołano odbić, ryzyko było zawsze tak ogromne, nawet o generałów się niekiedy nie starano w tak dużym stopniu. Powiedz, czy byłem aż tak wart śmierci chłopaków?

Wiatr uniósł do góry kosmyk jego włosów, odsłaniając zmrużone oko, uciekające w głąb zachodzącego słońca, sunącego swymi brzoskwiniowymi ramionami po otaczających nas drzewach, tafli stawu i soczystej trawie. Rudy denerwował się, nawet speszył, a po chwili zaczął niecierpliwić, nie dostając ode mnie odpowiedzi, z którą zwlekałem. Przytaknięcie równało się z przyznaniem do zatracenia naszej przyjaźni, na rzecz uczucia, które odkryłem na przestrzeni tamtego czasu. Spychając je na bok eliminowałem szkody, jakie przyznanie się mogłoby wywołać.

- Mówią, że miłości nie należy się bać.

Jego oczy na moment spotkały się w akustycznym tańcu wraz z tymi moimi, przerywając ciągłość mojego oddechu na niezliczone sekundy. Czułem duszność i lekkość idące w parze, krzyczące do mnie, abym wreszcie się odważył. Odważył się być sobą i walczyć także dla siebie.

Podniósł głowę, prostując swoją sylwetkę i będąc tuż na wysokości mnie samego owinął swoją bliskością moje wątłe ciało, zmęczone dalszym odpychaniem szczęścia. Był bliżej niż kiedykolwiek, mimo że zdarzało nam się spać prawie nago, skóra przy skórze. Jego emocjonalna bliskość połączyła się wraz z moją, tonąc w tym zachodzącym słońcu, które jakby samo czekało aż coś się wydarzy, utrzymywało niecierpliwie ostatnie promienie dla podejrzenia naszego następnego kroku. Nie musiało długo czekać, bowiem Rudy nachylił się jeszcze bardziej, aż nie przywarł ustami do mych ust. Wargami do warg, swoją urokliwością do mego serca na zawsze.

Tamtego wieczoru nawet gwiazdy zwiastowały nowy, lepszy początek.

______________________________

najlepszego Alek w 101 urodziny!

WAŻNE

czy jest coś o czym chcielibyście poczytać? tematyka, której wam w rośce brakuje, może będę w stanie spełnić wasze małe marzenie. dzielcie się śmiało!

zbiór | rośkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz