Rozdział 4

144 11 19
                                    

Stałem na drewnianym pomoście. Zaraz obok mnie zacumowany był mały statek. Bardziej rybacki niż turystyczny. Na jego pokładzie nie zmieściłoby się więcej niż piątka ludzi, oczywiście tak by zdołali bezpiecznie poruszać się po morzu.

Czułem się jak złodziej, stojąc samotnie nocą w opustoszałym porcie. Szum wody przypomniał mi o tym jak kilka lat temu również byłem w tym miejscu. Wtedy jednak miałem całkiem inny cel. Czułem podekscytowanie, ale skupiony wykonywałem rozkazy ojca, polując na demona.

Gdybym tylko wiedział, jak miało się to zakończyć, nigdy bym się nie wybrał wraz z tatą.

Będąc w tym samym miejscu po latach, czułem się... dziwnie. Jakbym przez moment stał się z powrotem małym chłopcem, jednak brak statku, za którym zdecydowałem się wtedy ukryć, przypominał mi, że była to przeszłość. Wtedy każdy wiedział, że byłem niewinny, a teraz próbowałem to udowodnić.

Drgnąłem niespokojnie, słysząc hałas łańcuchów tuż za moimi plecami. Odwróciłem się zaalarmowany. Ciemnowłosy mężczyzna kucał na pokładzie łodzi, majstrując coś przy kotwicy.

Ciekawe, na co chciał przeznaczyć tak dużą sumę pieniędzy, skoro nawet nie marnował grosza na wynajęcie łodzi, tylko tak po prostu chciał ją ukraść.

Mężczyzna podniósł się, rzucając mi przy tym przelotne spojrzenie, następnie podszedł do steru, uruchamiając silnik łodzi.

— Wsiadasz czy się rozmyśliłeś? — Podniósł na mnie wzrok.

Nie dałem po sobie poznać, jak bardzo zdołał się do mnie zakraść bez mojej wiedzy. Ciekawe czy będąc na łodzi, również zamierzał znikać. Dziwnie byłoby płynąć "samemu" łodzią nie wiedząc nawet jak nią sterować.

Wszedłem na pokład, nie chcąc, by jednak zdecydował się odpłynąć beze mnie.

— Nie chciałeś najpierw zapłaty? — odważyłem się zapytać dopiero kiedy port zniknął mi z oczu i raczej nie kłopotałby się tylko po to, by mnie tam zostawić.

Raczej nie dałby rady mnie wyrzucić za burtę. Chociaż roślinności tu było marnie szukać, to jednak mając skrzydła miałem nad nim przewagę.

Nakali nie byli silnym gatunkiem. Charakteryzowali się pracą jako przewoźnicy. Posiadali uprawnienia do przewozu ludzi przez terytoria innych ras, biorąc za nich odpowiedzialność. Potrafili stać się niewidzialni, ale na niewiele się im to zdawało. Mogli tego dokonać, tylko kiedy nie byli obserwowani, czyli w zwykłym starciu byliby tak jak każdy zwykły człowiek. A on jednak mimo to był strasznie stanowczy.

— Mam do załatwienia pewną sprawę w Driffield — odezwał się, nie odrywając wzroku od steru. — Ciebie wziąłem przy okazji, więc możesz zapłacić po dotarciu — wyjaśnił krótko.

Jaki łaskawy. Wziął mnie przy okazji. Może jeszcze mi powie, że miałem zapłacić niższą cenę niż początkowo sobie zażyczył i te pięć tysięcy jednak wystarczy. Może liczył, że zaproponuje więcej kasy jeśli mi odmówi, a kiedy widział, że forsa mu ucieka, to chciał się ratować.

— Możesz odpocząć pod pokładem — zaproponował.

Przytaknąłem głową. Chociaż wątpiłem, bym mógł usnąć przez natłok myśli krążących w mojej głowie, to zgodziłem się na jego propozycję.

Udałem się do niewielkiej kabiny. Wewnątrz niej było wszystko, co niezbędne do przetrwania nawet podczas długich podróży. Sofa, wyglądającą na całkiem wygodną, mała lodówka, a nawet przenośna kuchenka. Znalazł się tu również drewniany stolik.

Usiadłem na kanapie, przede mną na stoliku leżał niedokończony list. Nie powinienem go czytać, lecz tekst sam odczytywał się w mojej głowie, ilekroć przejechałem po nim wzrokiem.

Uwolnij Prawdziwą MnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz