Sobota minęła jej na wymyślaniu kolejnych wymówek, których mogłaby użyć, aby jakoś wymigać się od tego przeklętego spotkania. Że też zgodziła się mu pomóc, kiedy napatoczyła się idealna okazja, aby odegrać się za lata upokorzeń. Przecież powinna być pamiętliwa. Nikt nie napsuł jej tyle krwi co ten skretyniały Ślizgon. Zagotowało się w niej na wspomnienie szkolnych czasów. O tak, zdecydowanie powinna odpłacić się mu tym samym. Upokorzyć go tak, jak on robił to przez te wszystkie lata. Cóż, może nie wszystko stracone?
Mogła przecież dawać mu kiepskie rady, celowo opóźniać proces tworzenia, a w ostateczności przesłać kopię Trupa konkurencji. Mogła to zrobić, ale sabotaż leżał poniżej jej godności. Obiecując mu pomoc, zobowiązała się solennie wypełniać powierzone jej obowiązki. Tym bardziej nie mogła zawieść, ponieważ robiła to dla skrzatów. Dla nich potrafiła zagryźć zęby nieco mocniej. Była im to winna. Była to winna Zgredkowi, któremu zawdzięczała życie.
Dlatego też w niedzielny poranek wstała znacznie wcześniej niż zazwyczaj. Nie szykowała się jakoś specjalnie. To był w końcu tylko Malfoy. Akurat jemu nie chciała się podobać. Nawet nie ujarzmiła swojej burzy loków. Jedynie nakarmiła Krzywołapa i ze ściśniętym żołądkiem deportowała się do Wiltshire.
Lekko opadła na oprószoną śniegiem drogę. Powoli zbliżała się do żelaznej bramy, która oddzielała Hermionę od posiadłości Malfoyów. Dwór był jeszcze bardziej imponujący, niż zapamiętała. Zimowa aura dodawała mu majestatu. Słońce odbijało się od oszronionych okien, a ze strzelistego dachu zwisały zaostrzone sople. Między zaśnieżonymi żywopłotami wiła się żwirowa aleja prowadząca wprost do głównego wejścia. Zaparło jej dech w piersi. Pomyślała, że mogłaby patrzeć na ten ogród codziennie, jednak wspomnienie tortur Bellatrix natychmiast wyparło tę irracjonalną myśl.
– Kogo zaanonsować? – przemówiły stalowe wrota.
– Hermiona... Hermiona Granger – odparła skonfundowana.
Czy miała omamy, czy naprawdę rozmawiała z kawałkiem metalu? Magia nigdy nie przestawała jej zadziwiać. I właśnie to kochała w niej najbardziej. Hermiona obiecała sobie, że gdy tylko wróci do domu, przewertuje wszystkie zbiory w poszukiwaniu zaklęcia, jakie rzucono na tę żelazną przegrodę.
Minuty mijały, a brama ani drgnęła. Czarownica zaczęła się niecierpliwić. Zawsze była punktualna. Szanowała czyjś czas i tego samego oczekiwała od innych. Dała mu kwadrans i ani sekundy dłużej. Nie będzie stała na mrozie jak jakaś idiotka, bo temu pieprzonemu arystokracie nie chciało się wyjść i otworzyć tych przeklętych wrót. Kolejny raz nerwowo spojrzała na zegarek.
Jeszcze cztery minuty i ją popamięta.
Trzy minuty i tak go przeklnie, że w Mungu będą łapali się za głowy.
Dwie minuty i własna matka go nie pozna.
Minuta i Trup w dormitorium stanie tytułem jego pośmiertnej biografii.
Czas minął.
Hermiona jeszcze raz zajadle spojrzała w kierunku dworu i obróciła się na pięcie. Już miała się deportować, kiedy masywne wrota uchyliły się szeroko, zapraszając ją do środka. Nawet sam Malfoy pofatygował się na ganek i ze skrzyżowanymi ramionami obserwował, jak brązowowłosa stawiała gniewne kroki, mamrocząc coś pod nosem. Nie mógł wiedzieć, że planowała właśnie odwet. Jeszcze mu pokaże. Nikt nie mógł pogrywać z Hermioną Granger, bo absolutnie nikt nie miał najmniejszych szans, żeby z nią wygrać. Poprzysięgła sobie, że ten kretyn dobrze to zapamięta.
– Witam w moich skromnych progach. – Uśmiechnął się kąśliwe i jednym ruchem różdżki otworzył wejściowe drzwi.
Hermiona wyminęła go w przejściu i rozejrzała się wokół. Było czysto i ładnie. Choć sama nie była fanką minimalizmu, to do blondyna ten jasny, surowy styl pasował jak ulał.
CZYTASZ
Morderstwo w Hogwart Ekspressie | Dramione
FanfictionHermiona Granger od zawsze ceniła wszystkie książki, jednak od pewnego czasu jeden tytuł stał się dla niej szczególnie wyjątkowy. Piątkowe spotkanie autorskie miało być spełnieniem jej marzeń, lecz zamiast tego, zamieniło się w istny koszmar... Beto...