VI

988 75 74
                                    

Z impetem wyszedł z kominka, trącając trzewikiem w żeliwny ruszt. Duszący popiół zmieszał się z powietrzem. Draco na zmianę kaszlał i klął. Przeklinał dzień, w którym poprosił ją o pomoc. Przeklinał te wszystkie kłótnie, malinowe herbaty i ukradkowe spojrzenia. I przeklinał dzisiejszy poranek, w którym pozwolił, aby jego niedorzeczne uczucia prawie znalazły ujście. Był wściekły na siebie za to, że poddał się kłującemu pożądaniu. No i był też wściekły na Granger za to, że go powstrzymała.

Bezwładnie klapnął na zimną podłogę i ukrył twarz w dłoniach. Czy on zawsze musiał wszystko komplikować? Przecież ich układ od początku był jasny i klarowny. Granger miała mu pomóc w zamian za galeony, a nie przeklęte pocałunki. Jak miał jej teraz spojrzeć w oczy? Obawiał się tego, co może w nich zobaczyć. Odrazę? Politowanie? Pogardę? Jak miał tam wrócić i czy w ogóle powinien? Może to był koniec ich wspólnej przygody i najnowszą książkę przyjdzie mu dokończyć w samotności? Westchnął gorzko. Może i tak będzie lepiej.

***

Nim minęły dwie godziny, odesłała mu dwanaście stron zapisanych tym jej kulfoniastym pismem. Sama rozprawka o ważeniu wielosoku ciągnęła się przez dwie kartki. Ileż można pisać o tym ohydztwie? Coś czuł, że zrobiła to specjalnie. Kara za jego ignorancję, którą paradoksalnie wziął za dobry znak. Przecież takie były zagrywki klasycznej Hermiony Granger. Takiej sprzed tego tragicznego poranka. Czyżby puściła w zapomnienie ten przykry incydent albo odebrała go zgoła inaczej? Może i on powinien wymazać z pamięci to przeklęte spotkanie? Poświęciłby nawet wspomnienie tych jej kształtnych pośladków, byle było jak dawniej...

Tyle, że wcześniej też nie wszystko układało się tak jednoznacznie. Gdy razem pracowali, nie dawał po sobie niczego poznać, ale gdy nie było jej obok, pozwalał sobie na chwile rozkojarzenia. Rozmyślał o niej, kiedy w samotności jadł śniadanie. Fantazjował, gdy kładł się do zbyt dużego łóżka. Czyżby przepadł dla jedynej kobiety, której nie powinien mieć? Nie był dla niej odpowiedni. Zwyczajnie na nią nie zasługiwał. Kim był przy dzielnej wojennej bohaterce, najmądrzejszej czarownicy od blisko dziesięciu wieków i zapalonej aktywistce w pełni oddanej swojej sprawie?

Kim?

Byłym Śmierciożercą, który aby wydać książkę musiał podszyć się pod cudze nazwisko. Arystokratą bez wstępu na salony. Czystokrwistym czarodziejem z Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki, z której ponad połowa członków gniła w Azkabanie. Nie był dla niej. Powinien o tym pamiętać. Przynajmniej przez najbliższe dwa miesiące. Potem Granger zniknie z jego życia na dobre. I choć wcześniej to rozważał, zdecydował się porzucić pomysł następnej współpracy. Oprócz pieniędzy nie miał jej nic do zaoferowania. Zysk ze sprzedaży Trupa powinien jej wystarczyć w tej walce z wiatrakami, a nawet jeśli byłoby to zbyt mało, złożyłby anonimowy datek. Zasługiwała na to. Zasługiwała na wszystko, co najlepsze.

Potarł zmęczone oczy i zabrał się do dalszej lektury. Reszta uwag czarownicy była dosyć zwięzła i sensowa. Oczywiście finalnie musiał poprawić cały tekst, ale dzięki jej wskazówkom wszystko okazało się znacznie prostsze. Szło mu całkiem nieźle. Słowa same układały się w zdania, a te w długie i intrygujące rozdziały. Akcja nabierała rumieńców, podobnie jak relacja Megary z Orionem. Miesiąc wspólnego ważenia eliksiru znacznie ich do siebie zbliżył. Choć nie byli jeszcze zakochani, to wszystko do tego prowadziło.

Nie spieszył się z rozwojem ich uczucia, bo i po co? To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, a nawet drugiego czy dziesiątego. To powolne poznawanie siebie, akceptacja wad i zauważanie tych drobnych gestów. Czy to ciasto dyniowe w paskudny dzień czy to ramię, w które można się wypłakać. Polubił tę swoją alternatywną rzeczywistość, w której on jako zblazowany Orion miał szansę na szczęście ze swoją własną Megarą.

Morderstwo w Hogwart Ekspressie | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz