Krawiec okazał się być niskim yordlem.
Miał zielone, zaczesane do tyłu włosy, jasne złote oczy i nosił bardzo ekstrawagancki strój, który prezentował się na nim dziwnie dobrze, mimo, że na pewno nikt normalny nie założyłby go w czasie zwyczajnego, rutynowego dnia.
Składał się on ze spodni wędkarskich za kolana w kolorze khaki, z ciemnych półbutów, szmaragdowej kamizelki ze złotymi guzikami i meloniku.- Co to kurwa jest? - Vi wybałuszyła oczy patrząc z niedowierzaniem na szewca, który odwzajemniał jej spojrzenie z równym niedowierzaniem i dezaprobatą.
- Mogę zapytać o to samo, potworze. Caitlyn Kiramann. Co to jest? - Zaczął Yordl, nagle totalnie ignorując znajdując się obok różowowłosą dziewczynę. - Skąd ty to tutaj przywlekłaś. Wygląda jakby coś ją wypluło z najciemniejszych zakątków Tartaru. - Niskie stworzenie, podchodząc do Vi, dosięgało jej mniej więcej do pasa. Oczywiście wraz z czarnym kapelusikiem.
Yordl wyjął miarkę i zaczął chodzić w wokół różowowłosej, mamrocząc coś ciągle pod nosem. Mierzył jej obwód i już miał zajmować się mierzeniem jej stóp, gdy Caitlyn dotknęła delikatnie jego pleców.
- Hawk, to dla mnie masz wyszykować ubranie. Ona akurat jest już ubrana tak, jak powinna. - Strażniczka wyprostowała się, przetrzymując poirytowane i pełne niedowierzenia spojrzenie krawca, któremu aż opadały ramiona.
- Jak dobrze rozumiem, mam Cię ubrać jak ona? W stylu 'zostałam wypluta', tak? - Jego głos ociekał obrzydzeniem i nutką nadziei, że może ciemnowłosa żartuje w tym temacie i będzie mógł swobodnie wyszykować coś niesamowitego i dostojnego. Ale Caitlyn pokręciła głową, rumieniąc się delikatnie.
- Tragedia Panienko Kiramman... Czysta tragedia.
***
Caitlyn siedziała samotnie w przestrzennym salonie swojego krawca.
Vi jako oczywiście pomocna dusza, zaoferowała swoje rady w przygotowywaniu stroju dla strażniczki. Mówiła o swojej wiedzy modowej tak pewnym siebie tonem głosu, używając co jakiś czas wyrafinowanych słów, że nawet Caitlyn unosiła brew z delikatnym niedowierzaniem.
Mimo wszystko, ciemnowłosa widziała w niej bardziej maszynę do zabijania i dziewczynę, która na imprezach szczyci się skwaszeniem jabłka bicepsem, niżby ikonę wszystkich krawców na świecie. A tu proszę! Nawet Hawk, wydawał się mile zaskoczony jej wiedzą na temat rodzajów szwów i kolorystyki.
Jako iż strażniczka nie miała bladego pojęcia jak miałaby pomóc, to zaoferowała, że zrobi wszystkim kawy i kupi coś w rodzaju przekąski, gdyby Ci wielcy pasjonaci mody zrobili się głodni. Vi spojrzała na nią wtedy ze zdziwieniem, ale Caitlyn tylko przewróciła oczami i wyszła szybko z pomieszczenia.
Teraz więc siedziała po turecku na skórzanej kanapie, wpatrując się beznamiętnie w stygnącą kawę, która już powoli przestawała parować. Równie bez emocji spoglądała na zbożowe ciasteczka z żurawiną, które bez jej ingerencji oczywiście, zaczynały powoli znikać z ceramicznego talerzyka.
Nie miała czego podziwiać w pomieszczeniu, bo była już tutaj tysiące razy. Jej wysoko postawieni rodzice w końcu zadbali, aby ich córka ubierała się u najsławniejszych twórców. A taką sławę miał właśnie Hawk, którego twory gościły nie tylko na wybiegach w Piltover, ale i innych nacjach. Był znany, bogaty i elegancki. Kiramann polubili go od razu.
I mimo, że ciemnowłosa z początku podchodziła do niego z chłodem, bo większość ludzi, których lubili jej rodzice, jej nie podopasowywali, tak Yordl okazał się jej oddanym kompanem. Był wspaniałym rozmówcą, który nie skąpił dowcipem.- Wbrew pozorom Vi, nie jesteś taka na jaką wyglądasz. - Powiedział Hawk, wychodząc wraz z wysoką dziewczyną ze swojej pracowni. Różowowłosa spojrzała na niego z góry, uśmiechając się pod nosem.
- A ty nie jesteś takim snobem. Ale to nie zmienia faktu, że i tak pluje na Ciebie. - Powiedziała, na co Yordl tylko przewrócił oczami.
Caityln wstała z kanapy, patrząc na dwójkę osób przed sobą.
- To jak, macie coś dla mnie? - Zapytała.
- Dziwnie by było, gdybyśmy nie mieli, po takim czasie cupcake. - Dziewczyna uniosła brew z kpiną.
- Cokolwiek. - Mruknęła strażniczka, przypatrując się z zaciekawieniem ubraniom leżącym na potężnych dłoniach Vi. Trudno jej było wyhaczyć cokolwiek konkretnego ze zlepki materiału, ale pewnie stwierdziła, że ich kolorystyka jest absolutnie nie w jej stylu, co chyba było plusem w tej sytuacji.
Im mniej sobą będzie, tym lepiej.
Może powinna się nauczyć slangu?
- O jacha, ale koks szmaty. - Powiedziała krzyżując ramiona na piersi.
Różowowłosa spojrzała na nią jak na wariatkę. Jej twarz wyrażała takie zszokowanie, że reszty emocji nie dało się jakkolwiek odczytać.
- Co to była za próba? Uważasz, że Twoim zadaniem jest ogłuszenie i sparaliżowanie śmiechem połowy Zaun? Jesteś bardziej tragiczna niż myślałam. - Vi dalej patrzyła na sylwetkę strażniczki z niedowierzaniem.
Jasnooka spłoniła się.
- Chciałam wypróbować slangu... - Zaczęła się tłumaczyć.
- Czy ja kiedykolwiek powiedziałam Ci coś takiego? Czy ja Ci wyglądam na osobę wyrwaną z jakiegoś plemienia w dziczy? Bo ty powoli chyba w nią ewoluujesz dziewczynko. - Szaro-niebieskie oczy dalej błyszczały niedowierzaniem i kpiną.
- Zwracaj się do mnie z szacunkiem. Nie moją winą jest, że się staram. Tak zostałam wyszkolona i nie zmienię swojego podejścia. - Dziewczyna wstała z kanapy, zabierając szybkim ruchem ubrania z rąk swojej towarzyszki.
Jej wzrok skierował się na do tej pory milczącego yordla.
- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy Hawk. - Strażniczka schyliła się, by uścisnąć go mocno. - Życz mi w najbliższym czasie powodzenia. Sam zauważyłeś, ja bardzo ludzie z dołu potrafią być irytujący i niebezpieczni. - Chłodne, błękitne oczy prześwidrowały Vi. - Chodź dzikusko. Musimy załatwić jeszcze parę rzeczy.
***
Mam nadzieję, że dobrze się Wam czytało:)!
CZYTASZ
zaułki || vi x caitlyn || Arcane
FanfictionCzasem nasze ścieżki krzyżują się z tymi należących do innych ludzi. Często bywa tak, że te połączenia dróg są głupie, nierozważne czy niebezpieczne. W normalnych okolicznościach, Caitlyn nigdy nie chciałaby mieć nic wspólnego z istotą Vi. Jednak...