Rozdział 10

320 21 2
                                    

- I to nie tak, że życzyłam Ci śmierci. - Dodała od razu stara Yordl, poprawiając się na fotelu.
Jej duży kot, przystanął na krawędzi biurka, pokręcił ogonem i usiadł, wlepiając swoje krwisto szkarłatne tęczówki w Vi. Jego wąsy były tak długie, że sięgały mahoniowej deski, na której jej stara znajoma uzupełniała dokumenty. 

- Postaram się w to uwierzyć. - Mruknęła różowowłosa - Jednak, nie spodziewałam się, że po tak długiej nieobecności, spotkam się z tak miłymi słowami na powitanie. Ciebie też miło widzieć Malv!* - Krzyknęła radośnie, co spotkało się z pełnym dezaprobaty wzrokiem burdelmamy. 

- Posłuchaj mnie złotko. Gdy zniknęłaś wtedy w Piltover, wszyscy pomyśleli, że już po Tobie. Wiesz przecież, jak ostatnio nas traktują Ci na górze. Nikt niemal stamtąd ostatnio nie wraca... - Powiedziała cicho starsza kobieta i zaciągnęła się długo swoją fajką. Po chwili kłęby dymu wzbiły się w gęste powietrze, tworząc różne figury geometryczne. 
Wzrok Yordla był zamglony, jak gdyby opary nie dostawały się tylko jej płuc, ale do całego ciała. 

Vi uniosła zdziwiona brew.

- Nie spotkałam się z szczególnie... chujowym traktowaniem. Było do zniesienia. Poza tym, mam ciągle obok siebie ładną laskę, więc nie wiem o co Ci chodzi. Przecież przed moim zniknięciem wszystko wyglądało normalnie. Wątpię, że przez ten czas, tyle rzeczy uległo zmianie. 

Yordl westchnęła długo i poprawiła się w miękkim fotelu. Jej twarz wyglądała na o wiele bardziej zmęczoną, niż przed kilkoma minutami. Oczy wciąż zamglone, jeszcze bardziej straciły blask, a ręce i dłonie zdawały się jeszcze bardziej kruche niż dotychczas. 
Cała ta rozmowa o tym, jak bardzo jest źle, jak traktują jej pobratymców, szczerze ją wykańczała psychicznie. To nie tak, że miała złe warunki życia, bo mieszkało jej się o wiele lepiej niż na pewno wielu innym mieszkańcom Zaun. Ale to nie było to, o czym marzyła. Chciała żyć gdzieś na górze. Rozkoszować się zapachem świeżych kwiatów, a nie zatrutym powietrzem dolnego miasta i smrodem fajek z miętową nutą. 

- Widzisz skarbie...  uległo. Może ty sama siebie takiej nie widziałaś, ale jak coś złego się działo, to ty stawałaś na straży takich małych, szarych stworzeń jak ja. Te wszystkie pseudo mafijne kartele, nie chciały Ci wchodzić w drogę, bo miałaś w garści całe Zaun. A teraz? Od kiedy zniknęłaś, tamte potwory dały cynk tym na górze i zaczęły się masowe łapanki, bo nikt nie ma siły się przeciwstawić. A wiesz, że musimy brać coś z góry, żeby mieć tutaj jakikolwiek komfort życia. - Starsza kobieta spojrzała w bok na swojego kota i przez krótką chwilę, wydała się nawet szczęśliwa, że ma obok siebie przynajmniej jednego przyjaciela. Jednego kota, w całym szarym świecie. 

Vi zamrugała powiekami gwałtownie w nagłym przypływie niespodziewanych wiadomości. 
Ona kimś ważnym? Ona kimś silnym w inny sposób, niż bijatyka za barem? To przez jej nieobecność ludzie znikają?
Vi była silna. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć, ale teraz skurczyła ramiona i przeczesała dłońmi krótkie, różowe włosy.

- Kłamiesz. Ja nie jestem taką osobą. - Powiedziała pewnie.  A przynajmniej tak chciała zabrzmieć, ale jej głos podłamał się już niemal na początku.

- A co robiłaś w Piltover? - Zapytała spokojnie Yordl.

- Kurwa mać. - Różowowłosa wstała gwałtownie i wzięła drżący wdech. - Więc to wszystko moja wina?

- Nikt tak nie uważa. - Zauważyła kobieta i spojrzała zatroskanym wzrokiem na swoją towarzyszkę. - Violet, wszystko w porządku?

- Nie. Absolutnie nie w porządku. Muszę iść. Później, kiedyś, nie wiem, przyjdę. Muszę iść. - Vi wstała gwałtownie i opuściła pokój najszybciej jak mogła.

***
Caitlyn nie wiedziała w sumie jak to się stało, ale obecnie opierała się o ścianę jakiegoś obskurnego pomieszczenia, a ta piękna brunetka jeździła językiem po jej szyi. 
To nie tak, że nie było jej przyjemnie, ale pierwszy raz miała jakiekolwiek doświadczenia seksualne.
Bycie nieśmiałą lesbijską strażniczką jest jak bycie gitarą bez strun, albo książką bez słów. Jest bezwartościowe i bezużyteczne!
A ona definitywnie nigdy wcześniej nie była użyta. I chyba nie chciała przez kobietę poznaną w burdelu, ale było jej zbyt miło. To co czuła na skórze, było ciepłe i śliskie. Muskało każdy zakątek jej szyi, a także uszu, wprawiając ją w niemalże poczucie ekstazy. 
Jednak bała się, że te dziwne igraszki, jeśli można to tak nazwać, zajdą za daleko i zacznie się C A Ł O W AĆ z tą kobietą. A ona nigdy się nie całowała.

Przecież to brzmi tak lamersko!

Jednak za nim była okazja do dalszej zabawy, drzwi pomieszczenia otworzyły się z hukiem.
Caitlyn wysunęła głowę, nad ramię swojej towarzyszki i zobaczyła przy framudze Vi.
Jej różowe włosy sterczały delikatnie, a oczy niemal płonęły żywym ogniem. Tylko po głębszym się przyjrzeniu, ten ogień nie był czerwony, lecz niebieski. Smutny i rozgoryczony.
W głowie strażniczki od razu zapaliła się czerwona lampka.

- Przepraszam szanowną obywatelkę, ale muszę uciekać. - Cait podała zakłopotanej kobiecie dłoń w geście pożegnania, po czym sprawnym krokiem wyszła z Vi z pomieszczenia.

***

- Nie wiem, ty sobie ze mnie kpisz? - Vi chodziła w tę i z powrotem w ciasnej alejce, obrośniętej różnokolorowymi porostami. Jej twarz co rusz, wykrzywiała się w dziwnych minach, ale Caitlyn dla swojego bezpieczeństwa wolała ich nie komentować. 
Nie widziała sensu w nabijaniu się z miastowej, gdy była w takim stanie. A po jej zachowaniu można była bez trudu wywnioskować, że jakakolwiek uwaga nie związana z tym co ja trapi, może skończyć się różową śliwą pod okiem. Dlatego strażniczka postanowiła grać ostrożnie. 

- Ja sobie z Ciebie nie kpię Vi. Ale nie wiem o co Ci chodzi. Non stop mówisz do siebie i nie mogę Ci pomóc. A po to tu jestem. - Powiedziała spokojnie błękitnooka. Położyła delikatnie dłoń na ramieniu Vi i oprócz oczywistego faktu, że była bardzo spięta - najprawdopodobniej ze stresu, to delikatnie się zakłopotała czując pod palcami prężące się mięśnie.  

Vi wzięła głęboki oddech i usiadła na ławce. Caitlyn zrobiła to samo, nie zdejmując dłoni z jej ramienia.

- Widzisz cupcake, okazuje się, że przez moją nieobecność, Twoi ludzie zorganizowali sobie polowanie na tych moich. - Vi spojrzała w oczy strażniczki. - Moi ludzie giną. Dzieci też. Trafiają pewnie do tego wspaniałego więzienia, w którym ludzie są tłuczeni na kwaśne jabłka. - Vi zazgrzytała zębami. - Rozumiesz? Te wszystkie kartele, ta cała otoczka to szajs. Prawdziwy problem, jest na górze. Na Twoim podwórku. 

Caitlyn spojrzała na nią z niedowierzaniem. Jej dłoń zleciała z ramienia Vi, ale różowowłosa szybko ją złapała, jak gdyby potrzebowała w niej oparcia. Splotła z nią delikatnie palce, co mocno się kontrastowało, biorąc pod uwagę powybijane milion razy jej palce, obtoczone bandażami i szorstkie od spodu, a delikatnymi niczym skrzydła motyla dłoniami Caitlyn. 
Vi delikatnie rozpłynęła się w tym miłym, oczywiście partnerskim, uścisku. 

- Ale skoro Ci z kartelów dają cynk, to mamy problem z skorumpowaną policją i bossem, który daje informacje tym na górze, aby mogli się popisać przed władzą złapanymi Zaunami**, aby ich przemyt zostawić w spokoju. Brzmi to cholernie nieskładnie, ale chyba właśnie rozgryzłyśmy, jak to działa. - Strażniczka mocniej ścisnęła dłoń Vi. W jej bladoniebieskich oczach zatliły się iskierki nadziei.

- Wiedziałam, że można na Panią szeryf liczyć. 

***

Damn, trochę wyszłam z fechtunku piśmienniczego (BO TAK SOBIE WYMYŚLIŁAM I DLA MNIE FECHTUNEK MOŻE BYĆ NIE TYLKO ZWIĄZANY Z WALKĄ NA SZPADY). 
Ale mam nadzieję, że wam się spodobało, bo sama na nowo się wkręciłam w te historię. Czasem zapominam, że zdarza mi się być zabawną, hehe.

* Totalnie randomowe imię. Nie znalazłam, jak ta Yordl ma na imię.
** Zunami jako mieszkańcami Zaun. Jeśli ktoś wie, jak to odmienić to poproszę:(

do następnego moi mili!<3 

zaułki || vi x caitlyn || ArcaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz