Rozdział 4: Hogwart

3.4K 222 171
                                    

Cudowne było, że z powodu zazdrości Petunii wobec mojej mamy, ciotka prawie całkowicie zignorowała prawa czarodziejów.

Przez cały sierpień nie nadużywałem istnienia mojej różdżki. Trzymałem się swoich obowiązków i siedziałem cicho w moim pokoju, tak jak Dursleyowie mieli nadzieję, że zrobię. Ale to nie znaczyło, że nie machałem różdżką po domu, gdy chciałem sobie zrobić mały lunch, albo gdy Dudley stawał się zbyt śmiały. Ale poza takimi momentami, trzymałem się czytania i nie wchodziłem im w drogę. Były duże szanse, że wrócę tu na następne wakacje i lepiej było nie denerwować Dursleyów za bardzo.

Rzuciłem swojemu pokojowi ostatnie spojrzenie; dziwi solidnie zamknięte, zasłony zasunięte, a moja nowa śnieżna sowa -teraz nazywająca się Sansa- siedziała na oparciu krzesła. Zadowolony, ściągnąłem okulary i skierowałem na mnie różdżkę.

Reparo

Po cichym dźwięku klikania metalu i naprawienia się szkła, na ślepo złapałem za okulary i usunąłem sklejającą je taśmę. Idealnie naprawione. Założyłem je, otworzyłem okno, udziałem na łóżku i czekałem. Pięć minut... Dziesięć minut... Godzina. Godzina minęła a żadna sowa z Ministerstwa Magii nie nadleciała.

– Więc to prawda...

Namiar aktywuje się dopiero gdy trafisz do szkoły i zostaniesz uczniem. Hermiona pewnie siedzi w domu i próbuje wszystkich zaklęć ze swoimi rodzicami, co niewątpliwie robi również cała masa innych dzieciaków. Cóż, jeśli oni mogą co nieco poćwiczyć, to dlaczego ja nie mógłbym?

I tak minęło mi popołudnie; seria eksperymentów i nieszkodliwych zaklęć lekcyjnych. Szczególnie podobało mi się zaklęcie z transmutacji, dzięki któremu nałożyłem różne wzory na koszulkę, testując zaklęcie najpierw na kilku ciuchach Dudleya Jednakże kiedy spróbowałem Wingardium Leviosa... Z okropnym efektem skarpetka wyleciała przez okno. Nie chciałem próbować innych, bardziej zaawansowanych zaklęć, bo jeśli te by poleciały na mnie z rykoszetem... Ugh, ciężko byłoby to wytłumaczyć.

Zdając sobie sprawę, że już pora na obiad, odłożyłem różdżkę I powędrowałem do kuchni by pomóc Petunii. Nikt nie powiedział ani jednego słowa, nawet Dudley. Nakładając sobie trochę jedzenia, poczekałem aż Vernon był już pełny i zadowolony zanim do niego podszedłem.

– Wujku Vernonie?

– Czego chcesz? – spojrzał na mnie ostro.

– Czy było by możliwe żebyś zabrał mnie na King's Cross pierwszego września? Jadę do szkoły pociągiem. – powiedziałem, powstrzymując się przed wypowiedzeniem nazwy szkoły, żeby przez przypadek nie zdenerwować mężczyzny.

– Podejrzewam że skoro to znaczy, że nie będzie cię przez resztę roku... No i mam ważną sprawę do załatwienia w Londynie tego dnia. – Vernon warknął zza swojego obleśnego wąsa, posyłając mi podejrzliwie spojrzenie. – Która stacja dokładnie?

Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na swój bilet.

– Myślę że jest ukryta, ale na bilecie nazwali to Peronem 9¾.

Vernon parsknął, jak niektórzy mogli by na coś obrzydliwego.

– Szaleńcy... 'Peron 9¾' co za cyrk. Nie oczekuj, że otrzymasz od nas jakąkolwiek odpowiedź na list, a jeśli wpadniesz w kłopoty to co nie pomożemy.

– Nie martw się, nie zamierzam was niepokoić przez cały rok. – Wszechświecie, proszę, nie zmuszaj mnie do konfrontacji z nimi aż do następnego lata, błagam. Wróciłem do swojego pokoju i wyciągałem dziennik. Równie dobrze mogę coś dodać.

~

Vernon nie wysiadł z samochodu żeby pomóc mi wyciągnąć rzeczy i włożyć je na wózek. Twierdził że nie chce aby ktoś go zahaczył w towarzystwie sowy.

(1) Harry Potter and the Reluctant Rebirth  || tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz