Rozdział 6

858 52 354
                                    

– Lina Dawson – odpowiedział, jakby wypowiedzenie nazwiska na głos miało sprawić, że spotkanie jego właścicielki w roli nauczycielki stanie się mniej dziwne – Pewnie nie mogłaś się doczekać?

– Chyba raczej ty, skoro pojawiłeś się półtorej godziny przed czasem.

Punkt dla niej. Syriusz sam nie wiedział, czemu od pierwszej sekundy poczuł szaloną pokusę, by jej dogryźć. Podniósł się z parapetu i ruszył niespiesznie w stronę Dawson, a ponieważ uczono go manier, odczekał, aż pierwsza poda mu rękę. Niech sobie nie myśli, że jest jakimś burakiem.

– Kompletnie zapomniałem, co było w tej twojej rozpisce. Za dużo opcji do wyboru tylko utrudnia, na przyszłość powinnaś o tym pamiętać – rzucił beztrosko, konstatując, że z bliska nauczycielka okazała się niewiele niższa od niego. Kiedyś tak nie było, pamiętałby. Na bank oszukiwała wysokimi obcasami.

– Cenna porada, dziękuję – uniosła lekko brwi, ale nie porzuciła uprzejmego tonu – Cóż, skoro już jesteś, zapraszam.

Wskazała mu gestem drzwi, które uchyliły się natychmiast do środka gabinetu.

– Nie, pani przodem – uśmiechnął się słodko Syriusz. Mógł iść o zakład, że gdy tylko pozostawiła go z tyłu, pozwoliła sobie w końcu na przewrócenie oczami. Może nawet kilkukrotnie.

Tak naprawdę nie wiedział o Linie bardzo dużo - ot tyle, że należała do typowych kujonek, grzecznych uczennic, członkiń Klubów Ślimaka i innych grup dla intelektualnych onanistów. Jeśli ilość książek na metr kwadratowy gabinetu mogła świadczyć o jej obecnej osobowości, to wiele się nie zmieniło. Zajmowały całą ścianę za biurkiem, schludnie poukładane w wysokich regałach. Cała reszta pokoju była jasna, czysta i pachniała trochę ziołowo, a trochę owocami, kwaskowymi, trudnymi do rozpoznania na pierwszy węch. Szybko dołączyła do nich woń kawy - Dawson rozpaliła płomyczek pod kawiarką, przygotowaną na niewielkim, zgrabnym palniku. Kolejny punkt na start, Syriusz nie cierpiał tych modnych obecnie, inspirowanych mugolskimi ekspresami metod zaparzania pod ciśnieniem. Kawiarka robiła z przygotowywania kawy cały rytuał, pełen obiecujących pobrzękiwań oraz zapachów, zagarniających całe pomieszczenie. Tak było właśnie w tej chwili i Black wciągnął z lubością aromat ziaren, ciekawie zmiksowany z tym, co poczuł w gabinecie już wcześniej.

– Nie pytam, czy chcesz kawy, bo widzę, że tak – rzuciła Lina z lekko kpiącym uśmiechem, zerkając na niego znad palnika – Mleczko do niej?

– Merlinie, nie. Kawa jest czarna nie bez powodu.

– Boczek nie jest z natury wędzony, a to w tej wersji jest pyszny.

Drgnął na wspomnienie jedzenia, o którym wszakże sam myślał może z godzinę wcześniej i spojrzał na Dawson ze zdziwieniem. Wypełniała właśnie ogromne kubki kawą bez użycia czarów, a przez jej twarz przemknął wyraz jakby rozmarzenia.

– Żartuję, oczywiście, ja też piję bez mleka. Po prostu przypomniało mi się, że to jedna z zalet powrotu do Anglii. Amerykanie nie mają pojęcia o wędlinach.

– Pewnie wszystko gotowane, peklowane i różowe jak majty babci? – zapytał Syriusz, kierowany równie nagłym, co irracjonalnym zainteresowaniem.

– Potem formują te zmielone resztki w kule i walce – odrzekła Dawson z niesmakiem, odstawiając pustą kawiarkę na palnik – Nikt mi nie wmówi, że prawdziwa szynka jest kulą. Patologia.

– No nieźle. Dziki kraj.

– A wszystko to na tostowym chlebie, smakującym jak pergamin. Odzyskiwany z makulatury i jeszcze trochę taki, jakbyś pożyczył go koledze, który nie myje rąk. Po niczym.

A Perfect Happy Ending [Syriusz Black x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz