-Niall.
-Niall wstawaj.
-Dosłownie za moment będziemy spóźnieni.
-Niall do cholery - poczułem jak coś mnie przygniata, siadając na moich biodrach.
-Daj mi jeszcze moment - mruknąłem, chociaż nie wiem, czy mnie zrozumiała, bo moja twarz była wtulona w poduszkę.
-Dałam ci moment, moment temu. Teraz twój moment minął.
-To daj mi jeszcze jeden.
Słyszałem jak wzdycha.
-Powiedziałam rodzicom, że będziemy na 16, więc musimy wyjechać o 13. Teraz jest 12, a po drodze musimy jeszcze zabrać Michaela i Jake z lotniska - oczyma wyobraźni widziałem jak wywraca oczami - właściwe to nie wiem jak możesz tyle spać.
Przekręciłem się tak, że leżałem teraz na plecach i widziałem Melody.
-A co jeśli mnie nie polubią? - zadałem to pytanie po raz setny.
Wzruszyła ramionami.
-Nie mają innego wyjścia. Poza tym już to przerabialiśmy.
Wstała i zaczęła zakładać buty. Przy drzwiach stała już nasza spakowana torba.
-Ubieraj się, śniadanie zjesz po drodzę.
Jęknąłem.
Zgadzam się na to wszystko tylko dlatego, że wiem, że dla niej to tryliard razy bardziej stresujące, niż dla mnie.
W końcu wstałem i wyciągnąłem z szafy jeansowe rurki, białą koszulkę i rozpinaną bordową bluzę. Wszedłem do łazienki, żeby wykonać te wszystkie poranne czynności.
Kiedy skończyłem, wyszedłem do salonu, od razu biorąc ze sobą naszą torbę.
Mieszkaliśmy u Melody, bo jej przyjaciółka, Ashley, wróciła co swojej rodzinnej miejscowości. Przeszła załamanie nerwowe, jeśli nie wiesz.
Moja narzeczona (uwielbiam to mówić) stała przy kuchennym blacie i wlewała kawę do termosu.
-Jesteś? Świetnie, wychodzimy - zarządziła.
Wzruszyłem ramionami.
-Zrobiłam kanapki dla ciebie, są w mojej torbie - uśmiechnęła się do mnie.
Podszedłem do niej i pochyliłem się, by pocałować czubek jej nosa.
-Kocham cię.
Zmarszczyła brwi.
-Bo zrobiłam ci kanapki?
Zaśmiałem się.
-Tak i tylko i wyłącznie dlatego z tobą jestem. Bo robisz świetnie kanapki.
Szturchnęła mnie łokciem.
-Lepiej chodźmy, bo za moment się rozmyślę, co do brania z tobą ślubu.
Zabrałem mój telefon z blatu i założyłem stojące na korytarzu, czarne vansy, a Melody sprawdziła, czy wszystkie światła zostały zgaszone. Zabrała swoją torebkę i wyszliśmy z mieszkania, upewniając się, żeby zamknąć drzwi.
Kilka minut później jechaliśmy już na lotnisko.
-Ja też cię kocham - powiedziała niespodziewanie, przerywając ciszę.
Uśmiechnąłem się do siebie.***
Jechaliśmy już od godziny, rozmawiając i śmiejąc się z nieśmiesznych żartów Melly.
-Zawsze miałaś dziwne poczucie humoru, siostra - powiedział Michael, klepiąc ją po ramieniu.
-Hej! Niall się śmieje! - zaprotestowała.
-Obawiam się, że musi - odparł.
Melody zrobiła swoją dramatyczną minę.
-Kochanie, czy uważasz, że moje żarty nie są śmieszne?
-Nigdy, kochanie.
Odwróciła się do brata.
-Widzisz? Niall mnie kocha, nie tak jak ty, wyrodny bracie.***
Trochę ponad dwie godziny później, wysiadliśmy z samochodu, przed wielką posiadłością państwa Morgan. Świeciło słońce i wiał lekki wiatr.
-To co, idziemy - zadecydowała Melody i złapała mnie za rękę.
Jej i brat ze swoimi chłopakiem szli za nami, gdy wchodziliśmy po schodach.
Mels stanęła na palcach i jeszcze raz mnie pocałowała, po czym zadzwoniła dzwonkiem przy drzwiach. Wzmocniła uścisk swojej dłoni i wiedziałem, że była zdenerwowana. Kilkanaście sekund później drzwi się otworzyły i stanął w nich wysoki mężczyzna, która mógł być jej ojcem. Potwierdziła moje przypuszczenia, gdy objęła go ramionami, mówiąc przy tym "dobrze cię widzieć, tato". Weszliśmy do środka i stanęliśmy na korytarzu.
Michael i Jake też się przywitali, a ona stwierdziła, że czas na mnie.
Mężczyzna wyglądał na sympatycznego.
-Tato, to jest Niall - uscisnęliśmy sobie dłonie - mój narzeczony - doprecyzowała.
-Bardzo mi miło pana poznać - odezwałem się.
Jej ojciec uśmiechnął się i machnął ręką.
-Mów mi John.
Spojrzałem na Melody, a ona tylko wzryszyła ramionami.
-Chodźcie, chodźcie. Wszyscy już są, czekaliśmy na was.
Z tego co mówiła Mels, mamy wziąć udział w rodzinnym obiedzie, na którym wszyscy będą mogli mnie poznać. Nie wiem ile osób miała na myśli, mówiąc "wszyscy".
Weszliśmy do dużego pomieszczenia na śrdodku którego stał wielki stół. Siedziała przy nim jakoś piętnaście osób, a ja poczułem się dziwnie w bluzie i vansach, wsród tych eleganckich ludzi. Na nasz widok ucichły wszelkie rozmowy.
-Dzieci, jak ja dawno was nie widziałam - pewa starsza pani wstała ze swojego miejsca i podeszła najpierw do Michaela, ściskając go, potem to samo zrobiła z Melody i Jake'iem.
-A ty młodzieńcze, pewnie jesteś Niall.
-Tak, proszę pani.
Poczułem jak Melody kładzie dłoń na moim ramieniu.
-To moja babcia.
-Najstarsza z tutaj obecnych, znana również jako jednoosobowy komitet powitalny - dodała ze śmiechem kobieta.
Wszyscy również się roześmiali i wstali by się przywitać.
Rodzina Melly wydawała się być bardzo miła, wszystkie kobiety, przedstawiające się jakos ciotki Melody, ściskały mnie, a mężczyźnie, pewnie wujkowie, klepali po plecach, mówiąc, że miło im mnie poznać.
Na samym końcu stanęła przede mną niska kobiat, bardzo podobna do Mels.
-Jestem Mary i jestem mamą Melody - jej głos był cichy i chłodny.
Taaak.
Ludzie dookoła zamarli na dźwięk jej głosu, nawet roześmiane dzieci, przestały biegać.
Za jej plecami pojawił się John.
-To co, siadamy do jedzenia? - spytał, chcąc jakoś rozluźnić atmosferę.
-Oczywiście, pewnie są głodni po podróżu - dodała pani babcia.
-Ja pójdę się położyć - odparła Mary.
Palce mojej narzeczonej zacisnęły się na moim ramieniu.
-Nie możesz zostać z nami, mamo? - spytała nieśmiało.
Kobieta zacisnęła usta w linię.
-Nie mam na to ochoty.
-Jestem twoim dzieckiem, mogłabyś chociaż udawać, że mnie nie nienawidzisz - warknęła Mels, zabierając swoją dłoń - wciąż obwiniasz mnie o śmierć Melissy, nie pomyślałaś o tym, że mi też jest ciężko z tym, że moja siostra nie żyje? Jesteś cholerną egoistką i nie zdajesz sobie nawet sprawy, z tego jak było naprawdę. Całe życie godziłam się na to, ale nie dzisiaj, nie teraz kiedy w końcu jestem szczęśliwa, nie zniszczysz tego, tak jak zawsze. Proszę, idź się położyć, bo ja nie mam zamiaru zostać tu z tobą ani chwili dłużej, ale zanim to zrobisz, przypomnij sobie jak tamtego dnia, prasowałaś swoją sukienkę, czyżbyś o czymś nie zapomniała? - zakończyła, odwróciła się na pięcie i wybiegła, zostawiając wszystkich w głębokim szoku.
-Zobacz, co zrobiłaś tej niewinnej dziewczynie - odezwała się w końcu jej babcia. Głos kobiety był pełen żalu i złości.
Matka Melody pobladła.
-To nieprawda - pokręciła maniakalnie głową - ona kłamie! John, powiedz, że ona kłamie!
John nie odezwał się, odwrócił tylko wzrok.
Przygryzłem wargę, szybko myśląc, wtedy Michael pochylił się w moją stronę.
-Będzie w ogrodzie, w domku na drzewie. Jak wyjdziesz z domu, ścieżką w prawo.
Nie czekając długo, wyszedłem tą samą drogą, którą weszliśmy do tego pokoju i pobiegłem drogą, według instrukcji, chcąc jak najszybciej być przy niej.Hejka, co słychać? Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba i zostawicie komentarz oraz głos. Aww, czy Nelody nie są uroczy? Na razie planuję pisać z perspektywy Nialla, następny rozdział MOŻE w piątek xx