Rozdział siódmy

5.3K 303 6
                                    

Przygryzła niepewnie wargę.
-Chciałam ci to powiedzieć w jakiś lepszy sposób, ale nie potrafię tego dłużej ukrywać. Poza tym, niedługo może być już widać.
Mam wrażenie, że moja szczęka opadła aż do ziemi.
Co?
O czym ona mówi?
To znaczy, że ja...
Cholera.
-Niall? Powiedz coś, proszę.
Spojrzałem na nią i mimowolnie przeniosłem wzrok na jej brzuch.
Dziecko. Moje dziecko. Nasze dziecko.
Ja pierdole.
Powiedzenie, że jestem zaskoczony, byłoby niedomówieniem.
-Ja... Ja nie wiem... - wydukałem.
Do jej oczu napłynęły łzy.
-Nie cieszysz się, tak? Jesteś zły?
-Nie! Ja nie...
-Nie wysilaj się - z płaczem wstała i wybiegła z pokoju.
Brawo Horan, no to się postarałeś.
Podniosłem się z łóżka, przestając odczuwać ból głowy, w miejscu, w którym się uderzyłem. W tej chwili miałem większy problem.
Wyszedłem na korytarz, od razu zobaczyłem, że w łazience na przeciwko było zapalone światło.
Podszedłem do drzwi i usłyszałem płacz po drugiej stronie.
Otworzyłem je i powoli wszedłem do środka.
Melody siedziała na brzegu wanny, z twarzą schowaną w dłoniach. Albo raczej w dłoni, zważając na rok, że jedna rękę wisiała bezwładnie na temblaku.
-Idź sobie, Niall - wymamrotała, gdy usłyszała moje kroki.
Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do niej, kucając na przeciwko.
Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Wciąż byłem w lekkim szoku.
Podniosłem rękę i niepewnie wślizgnąłem dłoń pod koszulkę dziewczyny, kładąc ją na jej brzuchu. Uważałem, by nie uszkodzić przy tym złamanej ręki.
Wciąż był raczej płaski, ale czułem się jakoś...inaczej, dotykając go. Był ciepły i czułem jak rośnie mi ze serce, gdy pomyslałem, że...
Melody przetarła oczy i spojrzała na mnie zaskoczona.
-Nie jesteś zły? - spytała.
Pokręciłem przecząco głową.
-Nie, ani trochę. Jestem po prostu...zaskoczony.
-I....i cieszysz się? - dodała, w ogóle nie przekonana do tej myśli.
Uśmiechnąłem się lekko.
-Dlaczego nie?
Odwzajemniła uśmiech.
-Naprawdę?
-To może być dobre, tak sądzę.
Zaśmialiśmy się do siebie.
Pochyliła się w moją stronę, a ja pocałowałem czubek jej nosa.
-Może nam być ciężko - wiedziałem wahanie wypisane na jej twarzy.
-Wiem, ale damy sobie radę. Jestem tego pewien.
-Zrobię wszystko, żeby być dobrą mamą - wyszeptała i położyła rękę na brzuchu, a ja znów poczułem to dziwne ciepło w środku.
-Na pewno nią będziesz. Melody, od kiedy o tym wiesz? - spytałem, przygryzając wargę.
Zwlekała przez chwilę z odpowiedzią.
-Wiem od kilku dni, to jakoś trzeci tydzień.
Trzy tygodnie temu...ugh, nieważne. I tak teraz sobie nie przypomnę.
-Nie mówmy na razie nikomu - poprosiła cicho.
-Jak zdecydujesz.
Wstała i obciągnęła koszulkę, którą wcześniej podciągnąłem.
-Lepiej chodźmy na dół.
Skinąłem głową.
-Wolałabyś, żeby to była dziewczynka czy chłopiec? - zapytała nagle, gdy schodziliśmy po schodach.
Zastnowiłem się przez chwilę.
-Nie wiem, myślę, że tak czy tak będzie cudownie.
Pokiwała w zamyśleniu głową.
-Odbierając od tematu, musimy dzisiaj powiadomić wszystkich, no wiesz.
Faktycznie, wczoraj zobowiązałem się do pomocy przy tym.
-Okay, zrobimy to - wzruszyłem ramionami.
Weszliśmy do salonu, gdzie tym razem byli już wszyscy. Siedzieli przy stole, jedząc śniadanie.
-Dzień dobry - przywitał się Michael, a Jake się do niego dołączył.
Odpowiedzieliśmy mu i usiedliśmy obok siebie.
-I jak? Bardzo boli? - zapytał Mike z pełną buzią, wskazując palcem na gips Melody.
-Powiedzmy, że nie aż tak, żeby zajmować moje myśli - odpowiedziała i ukradkiem rzuciła mi znaczące spojrzenie.
Nalałem herbaty do kubka i dodałem łyżeczkę cukru.
Wróciłem myślami do tego, czego przed momentem się dowiedziałem.
Wszystko będzie musiało się zmienić. Będę musiał być bardziej odpowiedzialny, myślący o przyszłości, a nie, żyjący chwilą. To nie może przecież być takie straszne i skomplikowane jak się o tym mówi. Poza tym, mam dwadzieścia cztery lata, kiedyś musiał przyjść czas na dzieci. To znaczy, nie planowałem tego jeszcze teraz ani nie w najbliższym czasie, ale najwyraźniej los postanowił zaplanować to za mnie.
-Niall, jak tam na studiach? - z rozymślania wyrwał mnie czyjś głos.
Babcia Melody patrzyła na mnie zachęcająco.
-Uh, dobrze. Jestem na ostatnim roku - uśmiechnąłem się.
Na szczęście po wyjściu ze szpitala mogłem po prostu kontynuować studia.
-Tak, Melssy nam mówiła. Weterynarz to ciekawy zawód, myślisz o leczeniu mniejszych zwierząt, czy tych gospodarczych?
Kątem oka widziałem jak siedząca obok dziewczyna przewraca oczami na przezwisko "Melssy".
-Małe zwierzęta, zdecydowanie.
-Więc pewnie kochasz zwierzęta. Masz własne?
-Obecnie niestety nie. Kiedyś, razem z młodszą siostrą, miałem psa i rybki. Teraz jakoś tak wyszło.
-Cóż, skoro nie zwierzęta, może już czas na dzieci? - rzuciła wesoło starsza pani, a Melody obok mnie zakrztusiła się herbatą.
-Uh, to znaczy...ja...- jąkałem się żałośnie.
-Telefon dzwoni, słyszycie? - przerwała moje męczarnie Mels.
-Nie słyszę żadnego telefonu - zaprotestował jej brat.
-Jestem pewna, że dzwonił - zaoponowała.
-Nie, nie dzwonił.
-Owszem, dzwonił.
Babcie i John się zaśmiali.
-Dokładnie jak wtedy, gdy byliście dziećmi. Mike zawsze podwarzał to co mówiła Melssy, a ona jak zawsze musiała mieć rację. Więc wynikała kłótnia i ucichaliście dopiero, gdy Melissa z przerażeniem na twarzy przypominała wam, że nie możecie się kłócić, bo nie dostaniecie prezentów świątecznych. Zawsze tak było - przypomniał pobłażliwie John.
Wszyscy uśmiechnęli się na tą myśl i zapadła cisza.
-Tęskie za nią - odezwała się nagle Melody.
Michael przytaknął.
-Ja też.
Babcia westchnęła.
-Wszyscy tęsknimy, ale musimy pamiętać, że ona wciąż jest z nami, nawet jeśli nie materialnie wcale jej tu nie ma.
-Siedziałaby teraz właśnie tam - Michael wskazał palcem na jedno z miejsc, tuż obok wyjścia na taras, które aktualnie było puste - to było jej miejsce.
-I piłaby herbatę z dzikiej róży, posłodzoną zbyt dużą ilością cukru - dodała Melody, pod koniec wypowiedzi jej głos lekko się załamał.
Odnalazłem pod stołem jej dłoń i splotłem nasze palce, delikatnie ją ściskając.
Mels opowiedziała mi kiedyś o tym, co stałe się jej siostrze. Właściwie to dzięki jej opowieści w naszej relacji nastąpił przełom.
-Ciekawe, czy ona i mama są teraz razem - zastanawiał się na głos Michael.
-Możemy jedynie mieć nadzieję, że tak jest. Mama byłaby wtedy bardzo szczęśliwa.
-Dzieci, mama bardzo was kochała - zapewnił John - musicie jej wybaczyć to, jaka była przez ostatnie lata.
-Zrobiłam to. I teraz po prostu mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku. Gdziekolwiek jest.
Zapadła ciężka cisza.
-Już dwunasta, dobrze będzie jeśli zaczniecie powiadamiać rodzinę - odezwał się w końcu John.
-Jasne, tato.
Pani babcia wstała i podeszła do stojącej pod oknem komody. Grzebała w niej przez chwilę, aż wyjęła średniej wielkości notes.
Podała go wnuczce.
-Tutaj są chyba wszystkie numery, do osób, do których potrzebujecie zadzwonić.
Przez chwilę uzgadniały kogo zapraszać, a kogo nie. Kiedy doszły do porozumienia, Melody postanowiła, że wyjdziemy na taras i tam się tym zajmiemy.
Na zewnątrz było ciepło, ale nie słonecznie. Wiał lekki wiatr, a na niebie było trochę szarych chmur.
-To będzie długi dzień - zapowiedziała Mels, gdy siadaliśmy na wiklinowcyh krzesłach przy stole, zrobionym z tego samego materiału.

Witajcie. Okay, kilka spraw. Po pierwsze: co do choroby Nialla, to nastąpiło wyleczenie. Jest to możliwe, nie aż tak często, ale jest. Naprawdę dużo o tym czytałam i nie będę Wam teraz tego streszczać, możecie sami sprawdzić. Po drugie: chcecie, żeby najbliższe rozdziały wciąż były z perspektywy Nialla, czy może wrócić do Melody? Czekam na Wasze zdanie na ten temat. Po trzecie: na moim profilu znajdziecie nowe ff "Aftertaste". Byłabym baaaardzo wdzięczna, gdybyście zajrzeli i napisali mi, co o tym myślicie. Tak więc, mam nadzieję, że rozdział jest w porządku i poświęcicie moment żeby zostawić komentarz xx
PS. Idk, ale jestem absolutnie zauroczona w zdjęciu w mediach, więc po prostu MUSIAŁAM je załączyć. No i myślę, że nawet pasuje do rozdziału. Co do piosenki, w niej też jestem zauroczona xd

forever together // horan ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz