Rozdział dziesiąty

4.2K 301 6
                                    

W trakcie uroczystości pogrzebowej zaczęło padać, więc od razu po umieszczeniu trumny w grobie, wszyscy udali się do samochodów. Jeśli miałbym opisać obiad w restauracji jednym słowem, to było by to "niezręcznie".

Miałem wrażenie, że nikt nie wiedział, co powinien powiedzieć. Melody przez większość czasu również milczała, wyglądała na naprawdę przybitą. Kiedy na stołach pojawił się deser i kawa, ludzie zaczęli nakładać sobie słodkości na talerze. Natomiast Melody pobladła i wstała od stołu, unikając spojrzeń. Szybkim krokiem wyszła na zewnątrz i tyle ją widzieliśmy. Widziałem, jak Michael po drugiej stronie stołu unosi brwi i szepcze coś co Jake'a, pani babcia wyglądała na zaniepokojoną. Ashley, która siedziała obok Mels, spojrzała na mnie znacząco i skinęła głową w kierunku wyjścia, dając mi wyraźne polecenie, żebym wyszedł za Melody. I tak bym to zrobił.

Przeprosiłem, wstałem i również wyszedłem. Moja narzeczona stała na schodach i pocierała ramiona dłońmi, musiało być jej zimno. Ściągnąłem marynarkę i okryłem nią jej ramiona. Odwróciła się zdziwiona, ale jej spojrzenie złagodniało, gdy zobaczyła, że to ja.

-Wszystko dobrze? - objąłem ją od tyłu i oparłem brodę na jej ramieniu.

-Tak. Tylko jakoś mnie zemdliło.

Staliśmy w ciszy, a atmosfera dookoła była wyjątkowo melancholijna.

-Niall?

-Yhm?

-Wracajmy do domu, dobrze?

-Teraz?

-Tak.

Zmarszczyłem brwi.

-Na pewno wszystko w porządku?

-Nie - to znaczy tak. Tak, po prostu chcę już wrócić do domu.

-Jeśli tego chcesz...

Weszliśmy z powrotem do środka i zaczęliśmy żegnać się ze wszystkimi. Ojciec i babcie Melody byłi zdziwieni, że chcemy już wracać, ale wytłumaczyliśmy to sprawami do załatwienia w Londynie. Ustaliliśmy, że pojedziemy teraz zabrać nasze rzeczy z domu Johna, a klucze zostawimy pod wycieraczką. Ashley wyściskała Mels i obiecała, że niedługo nas odwiedzi. A kiedy wychodziliśmy wykonała w moim kierunku gest "obserwuję cię".

Dwadzieścia minut później byliśmy już na miejscu, weszliśmy do domu i spakowaliśmy nasze rzeczy, od razu wkładając je do samochodu. Sami również wsiedliśmy do środka.
Ja uruchomiłem pojazd i ruszyliśmy.

-Co się stało? - spytałem po chwili - i nie mów mi, że nic, bo przecież widzę.
Melody oderwała spojrzenie od szyby i popatrzyła na mnie niewiedzącym wzrokiem.
-Proszę?
Westchnąłem.
-Co się stało?
Przygryzła wargę.
-Dużo myślałam na ten temat - zaczęła ostrożnie - i mam wyrzuty sumienia.
Uniosłem brwi, nie wiedząc o co jej chodzi.
-Dlaczego?
-Bo nie zauważyłam, że z moją matką jest coś nie tak, że ma problem z samą sobą - zawzięcie gestykulowała - jestem psychiatrą, a ona popełniła samobójstwo. Rozumiesz? Powinnam była jej pomóc. Tymczasem ja myślałam, że to tylko nienawiść do mnie, nic poza tym.
Okay, to będzie długa podróż. Jeśli ona sobie coś umyśli, to ciężko zmienić jej zdanie.
-Nie przebywałaś z nią często, więc nie mogłaś tego...ocenić - szukałem odpowiednich słów - a twoja mama mogła równie dobrze sama poprosić o pomoc. Cóż, według mnie, nie ma tu winnych - zakończyłem.
Ale ona tylko wyrzuciła ręcę w górę, prawie uderzając nimi o sufit.
-Jak miała sama poprosić o pomoc, skoro pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielki ma problem? Musiała być zagubiona w tym wszystkim. A ja, jako lekarz i jej córka, powinnam się tego domyślić i jako pierwsza wyciągnąć rękę.
Jęknąłem w duchu. Naprawdę nie wiem, co mam jej powiedzieć.
Uprzedziła mnie jednak, kiedy rzuciła, że mam się zatrzymać i zasłoniła usta dłonią.
Jej twarz pobladła, a oczy pociemniały.
Zjechałem na pobocze w najbliższym możliwym miejscu, a ona od razu otworzyła drzwi i dosłownie wyskoczyła na zewnątrz. Widziałem tylko, jak znika za drzewem. Oparłem się plecami w fotelu, a po chwili odszukałem w schowku chusteczki i wyszedłem za nią na zewnątrz.
Wyszła zza drzewa, a ja podałem jej opakowanie. Bez słowa przyjęła je.
Staliśmy tak jeszcze przez chwilę, ona oparta o drzewo, oddychając powoli, a ja po prostu z rękami w kieszeniach spodni, patrząc gdzieś przed siebie.
-Mam dość wszystkiego - jeknęła i nie odwracając się na mnie wsiadła do samochodu, trzaskając za sobą drzwiami.
Odetchnąłem jeszcze raz i dołączyłem do niej.
-Wszystko jest beznadziejne. I irytujące. I nienawidzę...wszystkiego - zacisnęła usta w wąska linię.
-Mnie też? Czy może jednak zrobisz wyjątek? - spytałem, próbując ukryć rozbawienie w głosie i mały uśmiech, który próbował pojawić się na mojej twarzy. Niestety, mimo wszelkich chęci nie wyszło, bo pod koniec wypowiedzi parsknąłem śmiechem.
-Grabisz sobie, Horan - rzuciła mi mordercze spojrzenie.
-Oczywiście, kochanie.

***
-Padam na twarz - weszliśmy do domu, zrzucając z siebie buty i kurtki.
Melody usiadła na kanapie i rozprostowała nogi, kładąc je na stoliku. Usiadłem obok niej i spojrzałem na stojący na jednej z szafek zegarek. Było dwadzieścia po dziewiątej i chyba mam zamiar iść spać. Jeszcze wcześnie, ale ja jestem wyjątkowo zmęczony, nie wiem, może to dlatego, że ostatnie dni były dość...zajmujące i pełne wrażeń.
-Rozmawiałem ostatnio z Louisem - powiedziałem - dzwonił do ciebie?
-Mhm - mruknęła.
-Lizzy też już wie, mama jej w wygadała. Pomyślałem, że moglibyśmy spędzić z nią jakoś czas, ostatnio ma go dla mnie co raz mniej. Wygląda na to, że moja mała siostrzyczka dorasta.
Zanim się zorientowałem głowa Melody opadła na moje ramię, a ona sama zasnęła.
Wstałem, delikatnie oparłem jej głowę na kanapie, ściągając ją z mojego ramieniu.
Wymruczała coś pod nosem.
Wsunąłem ręce pod jej uda i plecy, podnosząc ją i starając się jej nie obudzić.
Wszedłem do sypialni, otwierając sobie drzwi nogą. Położyłem dziewczynę na łóżku, a ona obróciła się na bok.
-Niall?
-Śpij.
-Muszę zdjąć tą sukienkę - podniosła się i zaczęła próbować rozpiąć suwak.
Usiadłem na łóżku obok niej i odgarnąłem jej włosy na bok, po czym sam rozsunąłem suwak.
Pomogłem jej w ściągnięciu sukienki i odłożyłem ją na krzesło obok.
Starając się pominąć sposób w jaki wyglądała, a nie było to łatwe, zdjąłem swoje ubrania i wszedłem pod kołdrę po drugiej stronie łóżka. Przykryłem dziewczynę i objąłem ją ramieniem. Oddetchnęłem głęboko, wdychając zapach jej perfum pomieszany z zapachem...po prostu jej. Wtuliła się w moją szyję i tak leżeliśmy przez jakąś chwilę, aż przy uchu usłyszałem szept:
-Kocham cię.
Usmiechnąłem się do siebie.
-Ja ciebie też.

cóż, być może to jest beznadziejne, ale połowę tego napisałam w trakcie dzisiejszej lekcji, ocierając się o zabranie telefonu. widzicie, jak ja się poświęcam? proooszę o komentarze, bo to bardzo motywuje, a ostatnio tej motywacji mi brak xx

forever together // horan ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz