Rozdział 2

87 6 0
                                    

Przez następne dwa tygodnie Eva i Cora traktowały mnie jak powietrze. Zajmowały się swoimi sprawami i nie odzywały się do mnie. Było mi to w sumie na rękę, bo i tak nie zamierzałam z nimi rozmawiać.
Od taty nie dostałam żadnej wiadomości. Zaczynałam się trochę martwić.
Następnego dnia obudziłam się koło południa. W domu panowała głucha cisza. Zeszłam na dół.
-Eva? Cora?-zawołałam. Cisza. Nikt mi nie odpowiedział. Nagle w oczy rzuciła mi się kartka leżąca na kuchennym stole. Była to wiadomość od Evy.

Twój ojciec nie żyje. Zaczyna się wojna. Poinformowano nas, żebyśmy przeniosły się do specjalnych schronów. Ty też tak powinnaś zrobić, jeśli chcesz przeżyć.
Eva

Czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć. Łzy napłynęły mi do oczu. To niemożliwe! Teraz zostałam całkowicie sama. I jeszcze te idiotki mnie zostawiły.
Pobiegłam do salonu chcąc właczyć telewizor i potwierdzić słowa Evy. Nie działał. Pobiegłam na górę po telefon. Nie było zasięgu.
-Cholera!-krzyknęłam i uderzyłam pięściami w parapet. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam naszych sąsiadów pakujących się w pośpiechu do samochodu. Szybko zbiegłam na dól i wyszłam na zewnątrz.
-Proszę poczekać chwilę!-krzyknęłam w ich stronę. Przeszłam przez płot i podeszłam do ich samochodu.
-Co ty tu jeszcze robisz?-spytała nasza sąsiadka, pani Bell.
-A więc to prawda? Z tą wojną.
-Podobno tak. Eva nas poinformowała. Myślałam, że pojechałaś z nimi.
-Jak widać nie...A państwo jadą do schronu?
-Nie, wyjeżdżamy za granicę. Mam nadzieję, że uda nam się to zrobić nim wszystko się zacznie.-do rozmowy włączył się pan Bell.-Ale jeśli chcesz, to możemy cię podwieźć do miasta. Tam napewno dowiesz się, gdzie są schrony.
-Naprawdę? Dziękuję bardzo.
-Leć szybko do domu i weź najpotrzebniejsze rzeczy. Za pięć minut odjeżdżamy.-powiedziała pani Bell.

Po kilku minutach jechałam już z państwem Bell w stronę miasta. Siedziałam na tylnym siedzeniu ściskając plecak. Spakowałam do niego kilka ubrań, telefon i moje zdjęcie z mamą i tatą. Wzięłam je, bo chciałam, żeby byli przy mnie.
Wkrótce dojechaliśmy do miasta.
-Uważaj na siebie.-powiedziała pani Bell na pożegnanie, gdy wysiadałam z samochodu.
-Państwo niech też uważają.-Uśmiechnęłam się blado. Zamknęłam drzwi i ruszyłam przed siebie. Na ulicach było widać lekką panikę. Wszyscy w pośpiechu szli, albo pakowali się do samochodów. Podeszłam do człowieka, który wyglądał na policjanta.
-Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc?-spytałam nieśmiało.
-Tak, ale mów szybko. Atak może zacząć się w każdej chwili. Muszę obserwować sytuację.
-Jest aż tak źle?
-Tak, ale nie wiemy dokładnie, czego możemy się spodziewać. Wszyscy powinni znaleźć się w schronach.
-Ja właśnie w tej sprawie. Jak mogę dostać się do takiego schronu?
-Jest kilkanaście schronów w całym mieście. Niedługo powinien przyjechać bus, który przetransportuje ludzi do najbliższego schronienia. Musisz iść prosto tą drogą. Dojdziesz na plac, skąd odjeżdża bus. Ale pośpiesz się. Nie będą na ciebie czekać.
-Dziękuję panu bardzo!-odparłam i skierowałam się w stronę placu.
Kiedy już tam doszłam, dostrzegłam czarny bus, do którego wchodzili ludzie. Skierowałam się w tamtą stronę.
Jedyne wolne miejsce znajdowało się na tyłach busu. Zajęłam je pośpiesznie. Obok mnie siedziała staruszka ściskająca kurczowo swoją torebkę. Było widać jej strach.
Po chwili bus ruszył. Zaczęłam się zastanawiać, czy spotkam Evę i Corę. Właściwie nie wiedziałam, do którego schronu się udały.
Nagle usłyszałam straszny hałas. Ostatnie, co widziałam to czarny dym.

Nie oglądaj się za siebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz