Rozdział 3

106 7 3
                                    

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Leżałam na twardym materacu w jakimś pomieszczeniu. Było małe i oświetlone zwykłą latarką wiszącą z sufitu. Co ja tu robiłam? Szybko wstałam chcąc otworzyć drzwi, ale nagle dostałam potwornego ataku kaszlu. Dusiłam się tak przez następne kilka minut. Po chwili drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszła kobieta koło czterdziestki. Była bardzo szczupła i wysoka.
-O, obudziłaś się.-uśmiechnęła się lekko.-Ale lepiej połóż się jeszcze na chwilę.
-Co ja tutaj robię!?-wybuchnęłam nieoczekiwanie. Nie spodziewałam się takiej agresji ze swojej strony.
-Spokojnie, zaraz ci wszystko wytłumaczę, ale najpierw chcę się dowiedzieć czegoś o tobie.
-No dobrze. Na imię mam Lily, w grudniu skończę 17 lat. Coś jeszcze?
-Nie, jest w porządku, dziękuję. Ja jestem Marion, miło mi cię poznać.-kobieta uśmiechnęła się i podała mi rękę.
-Czy teraz mogę się dowiedzieć co tutaj robię?
-Tak. Może zacznę od początku. Właśnie znajdujemy się w podziemnym schronie. Władze o nim nie wiedzą, bo został zbudowany kilkadziesiąt lat temu i zapomniany.
-Nie chcecie, żeby władze się o nim dowiedziały?
-Nie. Nie ufamy naszemu rządowi. To grupa podłych kłamców, którzy chronią tylko własne tyłki. Niby zaoferowali ludziom schronienie podczas wojny, ale to tylko przykrywka. Sama zapewnie wiesz, że ledwo radzą sobie z zapanowaniem nad ludnością i współpracą z innymi krajami.
-Powiedziałaś, że nie ufacie. Nie jesteś tu sama?
-Nie, jest nas tu około dwudziestu Jesteśmy przeciwko rządowi i nie chcemy korzystać z ich pomocy. Spróbujemy sami poradzić sobie w tym trudnym okresie. Jeśli będzie to koniecznie, bedziemy walczyć.
-A jak ja się tu znalazłam?
-Bus, którym jechałam został zaatakowany. Zapewne wrogowie dowiedzieli się, że jest to bus, który jedzie do bezpiecznego miejsca. Prawdopodobnie podrzucili granat lub coś w tym stylu.
-Ile było ofiar?-spytałam niepewnie.
-Z pięćdziesięciu osób przeżyła tylko piątka. Wszyscy, którzy przeżyli siedzieli na samym tyle. Miałaś szczęście.
-Co się stało potem?
-Dwójka naszych ludzi była akurat w pobliżu. Dotarli szybko na miejsce i wyciągneli was ze szczątków busa i przetransportowali tutaj.
-Dziękuję.-szepnęłam.-A jaki jest stan pozostałej czwórki?
-Trzy osoby są w podobnym stanie jak ty. Nawdychałaś się dużo dymu, dlatego tak kaszlesz. Jedna osoba jest jeszcze nieprzytomna, zobaczymy co będzie potem.
-Rozumiem, dziękuję za informację.
-A co z twoją rodziną? Jechali tym busem?
-Nie jechali. Moja mama umarła, gdy miałam 12 lat, a tata zginął niedawno. Pojechał na front.-w oczach zebrały mi się łzy.
-Bardzo mi przykro. A jakiś inny członek rodziny? Może chciałabyś się z kimś skontaktować?
-Nie. Moja macocha się mną nie interesuje, więc raczej nie będzie ją obchodziło czy jestem bezpieczna.-odparłam cicho. Marion ścisnęła mnie pocieszająco za ramię.
-Teraz jesteś z nami, więc nie musisz się tym przejmować. Chcesz poznać resztę osób? Chodź, pomogę ci wstać.

Wyszłyśmy z pokoju na ciemny i wąski korytarz. Ruszyłyśmy przed siebie. Co chwilę mijałyśmy drzwi, najprawdopodobniej od pokoi podobnych do tego, w którym spałam. W końcu doszłyśmy do okrągłego i surowego pomieszczenia. Mieściło się tu kilka stołów i ławek. Siedziało przy nich tylko kilka ludzi.
-Większość osób jeszcze śpi, jest siódma rano.-wyjaśniła szybko Marion i skierowała się w stronę najbliższego stolika, przy którym siedziały dwie osoby.-Poznaj moją rodzinę. To mój mąż Colin i syn Alex.
-Dzień dobry.-skinęłam głową w ich stronę. Colin był dobrze zbudowanym mężczyzną po czterdziestce, natomiast Alex był mniej więcej w moim wieku.
-Witaj.-Colin uśmiechnął się i podał mi rękę. Alex nawet nie raczył się spojrzeć w moją stronę. Zresztą nie miałam zamiaru się z nim zaprzyjaźniać. Nie wyglądał na człowieka, który mógłby mieć ze mną coś wspólnego.

Pół godziny później, w pomieszczeniu zebrali się prawie wszyscy ludzie. Dostaliśmy do jedzenia trochę fasoli z puszki, bo nie było nic innego. Siedziałam przy stole ze staruszką, która była ze mną w busie. Ucieszyłam się, że przeżyła. Zdążyłyśmy chwilę porozmawiać i okazała się naprawdę miłą osobą. Miała na imię Agnes. Nie miała nikogo bliskiego, więc miałyśmy ze sobą coś wspólnego.
Nagle do pomieszczenia szybkim krokiem wszedł mężczyzna. Wyglądał na lekko zdenerwowanego. Zwrócił się w stronę Marion i Colina.
-Mamy problem. Wojska zamierzają rozbić obozowisko w pobliżu. Musimy się stąd wynosić.

Nie oglądaj się za siebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz