Rozdział 11

793 83 77
                                    

Loretta wyszła zza drzew cała roztrzęsiona. Przed Casitą stali Madirgalowie, którzy gdy tylko spostrzegli, że nie było z nią Bruna, a przed chwilą usłyszeli jej urwany krzyk, pobladli jak kreda. Na dodatek krew zaczęła sączyć się i przenikać przez gips założony na jej nogę i wyglądało to tak, jakby właśnie kogoś zasztyletowała.

— Loretto, gdzie jest Bruno? — zapytała ostrożnie Julieta. — Słyszysz? Gdzie jest Bruno?

— Bruna już nie ma — wyszeptała Loretta, prychnąwszy z pogardą. — Nie ma. — Widząc osłupiałe miny pozostałych, dodała z wściekłością: — No idzie przecież, wlecze się, stary dureń.

— To dlaczego jesteś całą we krwi? — napomknęła Mirabel.

— Bo szwy jej poszły, na Boga! — zawołał Félix, podchodząc do niej z rozczarowaniem. Wziął ją na ręce i westchnął. — Teraz będą cię zszywać na żywca, już ja tego dopilnuję. Może zaczniesz się w końcu słuchać.

Félix zaprowadził Lorettę do wioski. Tymczasem wszyscy osaczyli Bruna i spojrzeli na niego z nadzieją. Dostrzegłszy czerwony ślad po ręce Loretty, łzy w jego oczach i smutek, domyślili się, co zaszło w głębi drzew i co musiał czuć Bruno.

— Ona mnie nienawidzi — jęknął, zakrywając twarz dłońmi. — Co ja najlepszego zrobiłem!

— Loretta cię kocha, Tío Bruno — zapewniła go Mirabel. — Może powinni byliśmy zaprowadzić cię do niej, kiedy tylko do nas wróciłeś. Może nie może się pogodzić z tym, że jesteś już z nami od miesiąca, a ona nic o tobie nie wiedziała?

— Wątpię — odpowiedział z westchnieniem. — Powiedziała... powiedziała, że jestem najgorszym, co ją w życiu spotkało. Że gdyby mogła, zrzuciłaby mnie z góry, że... jestem irytujący i do niczego, i żebym na nic więcej nie liczył...

— Nie zrobiła tego... — wyszeptała Pepa. — Bruno, nie żartuj sobie z nas...

— Czy myślisz, że żartowałbym z czegoś takiego?

— O rany boskie...

Ku przestrachu Loretty Félix dotrzymał słowa. Lekarz zszył jej nogę bez jakiegokolwiek znieczulenia i przysięgła sobie, że dopóki nie zobaczy, że rany pooperacyjne się zrosły, dopóty postara się nie nadwyrężać uszkodzonej nogi.

Co do Casity, ukończono ją kilka dni później. Przez ten czas Loretta siedziała w swym dotychczasowy domu, rozmyślając o swojej sytuacji. Była w kropce, bo sekunda, w której cieszyła się na widok Bruna, była naprawdę krótka. Wściekłość imała się jej nieustannie, a gdy tylko o nim pomyślała, robiła się cała czerwona ze złości.

Złość tłumiła jej wszystkie inne uczucia. Nie dopuszczała do niej innych, poważniejszych, takich, których ujawnienie mogłaby wszystko zmienić.

Jeśli Bruno naprawdę ją kocha, będzie musiał się bardzo postarać, aby odzyskać jej zaufanie.

Uroczyste otwarcie Casity miało nastąpić tego wieczoru. Loretta chwyciła swoje kule i podążyła w jej kierunku, obdarzana łaskawymi spojrzeniami. Kiedy tylko dotarła na podwórko Madrigalów, pierwsze, co rzuciło się jej w oczy, był, nie dziwota, Bruno. On też ją zobaczył i wyciągnął dłoń, aby jej pomachać, lecz Loretta zadarła podbródek i odeszła w całkowicie innym kierunku.

Chociaż jej żołądek wywrócił koziołka.

— Lotta! — zawołała za nią Pepa. — Chodź do nas! Przecież jesteś częścią naszej rodziny, nie wygłupiaj się!

Loretta poczuła na sobie mnóstwo spojrzeń i oblała się rumieńcem. Pokuśtykała w stronę Madrigalów, a wtem Julieta popchnęła ją w stronę Bruna. Bez skutku, ponieważ Loretta mocno wbiła kule w ziemię i ani śniła się ruszyć.

Nie do przewidzenia || Bruno MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz