Rozdział 13

857 93 166
                                    

Bruno zniknął.

Szukano go dosłownie wszędzie, ale ślad po nim zaginął. Julieta i Pepa wpadły w panikę i pod wpływem emocji przetrząsnęły połowę miasteczka, niestety na próżno. Loretta pomyślała wtedy, że to sen. Bruno nie mógł tak po prostu powtórnie wyparować bez wyraźnego powodu. Starała się zachować zimną krew, lecz w krótkim czasie sama stała się kłębkiem nerwów, ponieważ powód znalazła i jej żołądek wypełnił się ołowiem.

A co jeśli odszedł z jej winy? A jeśli sobie coś zrobił? A jeśli...

— Czuję, że ominęło mnie coś ważnego...

Widząc całą rodzinę rozsianą po Encanto z nietęgimi minami, stojący z koszem w rękach na schodach Casity Bruno spojrzał na wszystkich pytająco. Wszyscy rzucili się na niego, powodując, że zaczerwienił się i wyglądał teraz jak bardzo dorodny pomidor.

Oczywiście Loretta stała z boku.

— Masz kategoryczny zakaz ruszania się stąd! — zawołała Julieta, trzęsąc nim. — Masz trzymać się naszego boku, choćby nie wiem co!

— C-co się stało?

— Szukaliśmy cię po całym mieście, bo wyparowałeś bez słowa! — krzyknęła Pepa, oblewając ich chłodnym deszczem.

— Ale ja przecież... poszedłem po koszyk — powiedział Bruno, jeszcze mocniej się czerwieniąc. — Dla Loretty...

— Och — zająknęła się Abuela i spojrzała na Lorettę, która uniosła brwi ze zdziwienia. — Wysłałaś go do miasta po jakiś koszyk sam na sam?

— Oczywiście, że nie! — żachnęła się Loretta, obrzucając Bruna chłodnym spojrzeniem. — Coś ty znowu wymyślił?

— Po prostu go weź — mruknął, wcisnął jej to, co trzymał w rękach w ramiona i zniknął w głębi Casity.

Loretta odprowadziła go wzrokiem, a następnie uchyliła wieczko koszyka i zaniemówiła. Wszyscy zajrzeli do środka. W łubiance znajdowały się poskładane pasma kolorowych materiałów, trochę nici i muliny, jedno duże koło i parę igieł. Bruno sprezentował jej wszystko, co potrzebne było do wyszycia przynajmniej kilkunastu ładnych wzorków na sukni.

— Ojej! — zawołała Mirabel, uśmiechając się miękko. — Bruno naprawdę się stara!

— To jedwab? Czy bawełna? — napomknął Camilo, macając błękitny materiał.

— To len... — westchnęła Loretta. — Idealny do szycia sukienek... a jakie kolory...

Loretta nie mogła powstrzymać się od uznania, iż to, co zrobił dla niej Bruno, było kochane; udał się do miasta specjalnie dla niej, narażony na uszczypliwe komentarze, być może i grubiaństwo, i kupił jej tyle pięknych i przydatnych rzeczy.

Loretta udała się do salonu i rozłożyła wszystko na dywanie. Tak, było tu z pewnością wszystko, czego potrzebowała. Już dawno marzyła, aby w końcu wziąć się do pracy i sklecić przynajmniej jedną, prostą suknię, którą mogłaby sprzedać lub sprezentować komuś w potrzebie.

Mirabel. Uszyje sukienkę dla Mirabel. Albo ponczo. Albo cokolwiek.

Nie wiedziała, jakim cudem udało się jej zatrzymać Mirabel w miejscu przez trzy godziny, kiedy ściągała z niej miary i odrysowywała wszystko na kartonie, bo już po pierwszych piętnasty minutach do jej ucha dotarły jej znużone westchnienia.

— Tía Loretta, ile jeszcze? — jęknęła Mirabel, zdmuchując pasmo włosów łaskoczące ją w nos.

— W zasadzie... już! — odpowiedziała dziarsko Loretta, biorąc się pod boki. Wsadziła ołówek za ucho i dodała: — Możesz zmykać, kochana. Za kilka dni będziesz miała piękną, kolorową sukienkę.

Nie do przewidzenia || Bruno MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz