Rozdział 9

629 61 69
                                    

TW: krew, brutalne opisy.

Nie chcę, aby ktokolwiek poczuł się źle, czytając to, więc ostrzegam na wstępie...

Casita w ostatniej chwili zbudowała nad nimi barykadę z drzwi, krzeseł i szaf, dzięki której gruz nie przygniótł ich na śmierć. Mirabel nachyliła się nad świecą. Nie mogła pozwolić, aby zgasła, nie po tym wszystkim, co właśnie zrobiła, aby ją chronić. Hałas był głośny, lecz krótki.

I niestety, podmuch powietrza powstały przez upadek monumentu, zdmuchnął mały płomień tlący się na knocie. Nikt nie miał już daru. Nie było już cudownych Madrigalów.

— Nie udało się, Loretto — westchnęła drżącym głosem Mirabel. Lecz nie dostała odpowiedzi. Serce zabiło jej mocniej.

Cała w kurzu i odłamkach tynku Mirabel zmusiła się do spojrzenia w prawo. Pierwsze, co zobaczyła, to kałuża krwi i kawałek kwiecistego kombinezonu, niegdyś białego, teraz szkarłatnego. Potem spojrzała dalej i zobaczyła dwie nogi przygniecione głazami, a następnie twarz Loretty, wykrzywioną w strachu. Taką... bez życia.

Głos uwiązł jej w gardle. Odrzuciwszy ogarek świecy za siebie, przylgnęła do ciała Loretty.

— Nie, nie, nie — wyszeptała, odgruzowując co mniejsze kawałki Casity z jej nóg. — Nie, Loretta! Nie rób mi tego... Tía Loretta! NIE, MAMOO!!! MAMO, SZYBKO!!!

Krzyki nie zbudziły Loretty, jak to zwykle bywa w bajkach. Przy Mirabel pojawiła się Julieta.

— Mirabel! Stało ci się coś?

— NIE, MI NIE, ALE LORETTA, ZOBACZ! — zawyła, wskazując na kupkę gruzu, na wystające spod niej kończyny.

Julieta pobladła. Straciła brata, przez chwilę pomyślała, że straciła też córkę. Okazało się, że straciła przyjaciółkę. Łzy pociekły jej po policzkach, a wnet wrzasnęła ze złamanym sercem i rzuciła się na cegły, zrzucając je, co niektóre poplamione krwią.

Przybiegła Pepa i Félix, i Agustín. Potem najmłodsi, co do jednego.

— Nie... — jęknął Camilo, stając dęba. — Ona nie może...

— Zabierz stąd dzieci, Dolores — zachlipał Agustín. — Nie mogą tego oglądać... nie mogą...

Dolores, cała we łzach, kiwnęła głową. Zgarnęła Antonia, swoje rodzeństwo, Luisę i Isabelę... ale Mirabel nie udało jej się odciągnąć od dorosłych, zajętych oswabadzania ciała Loretty z ciężaru zawalonej Casity.

Félix odrzucił ostatni kawał kamienia i jęknął, zobaczywszy, jak wszyscy przylegają do ubabranej krwią masy. Lewa noga Loretty leżała pod dziwnym kątem, wystawała z niej złamana kość ostra jak brzytwa. Kawałek dalej, w okolicach brzucha, wbity był metalowy pręt. Z jej głowy sączyła się krew.

Teoretycznie Loretta była martwa.

Ale coś nie zgadzało się Félixowi na tyle, że podszedł do jej ciała, klęknął i przyłożył ucho do jej ust, patrząc na jej klatkę piersiową. Pozostali przestali na chwilę szlochać.

Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, oddech.

— Ona żyje — powiedział donośnie. Wszyscy spojrzeli na niego zza kurtyny łez. Pepa już nie strzelała piorunami. — Loretta żyje. Jest nieprzytomna, ale oddycha. Lepiej, żeby przytrzymać ją w takim stanie, bo jeśli się obudzi, to i tak zemdleje, ale z bólu.

— O-o-ona ma pręt w b-brzuchu! — zawyła Julieta. — Jak m-może żyć?!

Félix złapał za metalowy drąg, szarpnął i wyciągnął go. Każdy wrzasnął z przerażenia.

Nie do przewidzenia || Bruno MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz