Rozdział 7

264 23 5
                                    


Obudził się otulony dziennym światłem i niesamowicie miękka kołdrą. Czuł się spokojny i szczęśliwy. Powoli rozejrzał się po pomieszczeniu w którym się znalazł.

Pokój nie był ogromny, na przeciwko niego znajdowały się drzwi. Po prawej było zniszczone biurko i krzesło, zwrócił swój wzrok w przeciwnym kierunku. Okno. Czyste jakby świeżo umyte z zawierzoną kwiecistą zasłonką. Która obecnie była zasłonięta. Znał to miejsce był tego pewny. Wysilił swój umysł, niestety wydawało się, że jego  pamięć nie ma zamiaru współpracować. Nie mogąc nic wymyślić znów zanurzył się w pierzynie.

Za nużył twarz w okryciu wciągając kojący zapach. Ta subtelna woń wypełniająca jego nozdrza kojarzyło mu się tylko z jednym. Dom.

Mimowolnie na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Otulony poczuciem bezpieczeństwa zasnął. Ponownie obudziły go promienie słońca, jedyną zmianą jaka zaszła w pomieszczeniu była firanka. Był pewny, że poprzednio gdy by obudzony była zasłonięta. Teraz równo leżała po obu stronach, wpuszczając niegodziwe promienie słońca. Gdyby nie one nadal pozostawał by w błogiej nieświadomości.

Niestety, nie było mu to dane. Po raz kolejny spróbował wysilić swoje zwoje mózgowe. Nic. Kompletnie nic. Nie wiedział co tu robi ani co działo się przed jego pierwszym przebudzeniem. Karty jego pamięci były śnieżnobiałe. Nienaruszone przez atrament życia. Mimo całego niepokoju zawartego w tej sytuacji, odpowiadał mu taki stan rzeczy. Nie musiał się niczym przejmować, przecież jeśli się czegoś nie pamięta to widocznie nie warto.

Otrząsnął się z zbędnych myśli. Na razie nie będzie się przejmować utrata pamięci. Skorzysta z tej chwili błogości i podda się jej całkowicie.

Zwrócił swoje rozbudzone spojrzenie na sprawce swojej pobudki. Dopiero teraz zauważył, że okno zostało otwarte, a kwieciste zasłony delikatnie powiewały nadając kojący rytm. Patrząc na nie znów poczuł że ogarnia go sen. Potrząsnął głową. Nie chciał znowu spać. Pragnął zbadać każdy skrawek swojego nowego azylu. Za oknem była fantastyczna pogoda. Słońce okalało cały obszar, a puchate baranki wesoło pląsały po niebie. Były takie wolne i szczęśliwe, nie potrzebowały żadnego strażnika jak ich naziemne odpowiedniki. Nie musiały martwić się złymi wilkami, czy przerażająca pora strzyżenia. Miały prawo być tak puszyste jak im się żywnie podobało, a co najlepsze? Nikt im nie mówił gdzie mają iść czy kiedy kłaść się spać. Will też tak chciał, też chciał być wolny jak chmurki.

Drzewa delikatnie kołysały się w rytm nadawany im przez wiatr. Tworzyły przyjemny widok dla chętnych szarych oczu. Rozbudzone ptaki wyśpiewywały serenady dla dopiero budzących się ludzi. Ich wesoły trel dochodził do najdalszej części świata pobudzając do życia nawet największych śpiochów.

Tak bardzo skupił się na cudownym tańcu owieczek i zachwycającym śpiewie ptaków, że nie usłyszał skrzypienia drzwi i cichych kroków zbliżających się do niego. W końcu deska przy jego łóżku wydała głuche jękniecie pod naciskiem drobnej stopy. Przestraszony pisnął nie męsko i podskoczył pół metra w górę naprędce odwracając się. Osoba przed nim zaśmiała się z jego nie codziennej reakcji.

-Will spokojnie przecież nic ci nie zrobię.

Will pamiętał ten głos, mimo zatarcia wspomnień nigdy nie zapomni tego delikatnego kojącego głosu. Przecież był z nim zawsze, nie ważne w jakim był stanie głos go nie opuszczał. Był z nim zawsze by służyć dobrą radą lub słowem pocieszenia. To on wygłaszał długie kazania i opowiadał niesamowite bajki. Ten głos zawsze był gdy sen zabierał go w swoje odmęty, a wraz z nim...

-Mamo!- Wykrzyknął rzucając się kobiecie na szyje. Z całych sił owinął swoje drobne ręce wokół jej szyi. Ścisnął mocno i wybuchnął niekontrolowanym płaczem. Wepchnął swoją twarz w zgięcie jej szyi. Wdychając jej zapach. Boże jej zapach tak bardzo za nim tęsknił tylko nie wiedział czemu. Przecież była tu nie miał powodu by tęsknić.

-Ciii spokojnie, tylko spokojnie. - Mówiła swoim delikatnym głosem, który mógł należeć tylko do anioła. - Nie masz się czego bać. Jestem przy tobie i zawsze będę, pamiętasz przecież ci obiecałam nigdy cię nie opuszczę.

Pokiwał głową ściskając ją jeszcze mocniej. Nie chciał jej puszczać za żadną cenę. Czuł się tak dobrze nie chciał oddawać tej chwili nikomu innemu.

-Dobrze Will, puść mnie już śniadanie wystygnie.

-Yhym - mruknął znów zaciągając się matczyną wonią. - Jeszcze chwilkę.

Poprosił nie odklejając się od rodzicielki. Westchnęła ciężko i opadła na łózko mocno obejmując jego niewielkie ciało. Wplątała swoje długie kościste palce w piękne jasnoróżowe włosy jej dziecka. Przeczesywała je powoli kojąc wszystkie nerwy, a niesamowita melodia wypływająca z jej ust była wszystkim czego potrzebował.

Powoli odsunęli się od siebie zgodnie w ciszy wstali i pokierowali się do wyjścia z pokoju Willa.

-Mamo? Co to jest za piosenka którą zawsze śpiewasz? A w jakim jest języku nie mogę zrozumieć ani słowa?

- Spokojnie wszystko po kolei. - Poczochrała jego fryzurę. - Po pierwsze to nie piosenka, ale jest to modlitwa.

- Modlitwa? Do kogo ona jest? O co się modlisz?

- Hej! Mówiłam spokojnie. Nie jestem w stanie nadążyć  za tak dużą ilością pytań.

-Dobrze przepraszam - odburknął.

- Nie możesz jej zrozumieć bo jest w starożytnym języku wilków.- Już zaczął otwierać usta, ale wystarczyło jedno spojrzenie matki by zamknął je z powrotem.- Jest to modlitwa kierowana do Matki Księżyca. W modłach do niej prosimy o ukojenie bólu lub rozwiązanie naszych problemów. Matka zawsze się nami opiekuje i przychodzi z pomocą.

- Skąd znasz ten język? Jak to możliwe by wilki miały swój własny język, przecież są tylko zwierzętami?

W odpowiedzi uzyskał tylko rozbawiony śmiech matki. W końcu wprowadziła go do kuchni gdzie na stole leżało jeszcze ciepłe śniadanie. Posadziła go na krześle sama zajmując to na przeciwko.

-No weź mamooo. - Zajęczał domagając się swojej odpowiedzi. Był ciekawy jak to możliwe by zwierzęta miały język którego mogą nauczyć się ludzie. Było to dla niego nie pojęte i chciał dowiedzieć się wszystkiego co obejmuje wiedza jego matki.

- Dobrze odpowiem ci, - Zgodziła się z ciepły uśmiechem na twarzy. - ale najpierw zjedz śniadanie.

- Ale mamo...

-Bez dyskusji, kiedy zjesz odpowiem na wszystkie twoje pytania. Czy taka umowa ci pasuje?

- Tak! - Wykrzyknął radośnie zanurzając swoją łyżkę w kaszce. Już nie mógł się doczekać tych wszystkich odpowiedzi na niezliczone pytania kłębiące się w jego myślach. Chciał wiedzieć czy też jest wstanie wznosić modły do Matki Księżyca i jak to się stało ze jego mama je znała.

_.. ___ _... ._. . __. ___  _ _.__ __. ___ _.. _. .. ._ 

Hej hej hej!

Kolejny rozdział! Jak zawsze mam nadzieję że wam się spodobał. Życzę wam również miłego dnia/nocy i buziaki cześć <333

Trzy dusze /OmegaverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz