Rozdział 10

205 25 15
                                    

To zdecydowanie było jego najgorsze przebudzenie w całym swoim życiu. Bolało go absolutnie wszystko, najbardziej o sobie dawała znać głowa. Tuż za nią podążała prawa ręka i lewa noga. Czuł się jakby przebiegł po nim rozwścieczony tłum, a samą głową walił w skały.

Choć był świadomy nadal widział tylko ciemność, na początku przeraził się, że stracił wzrok. Lecz uświadomił sobie, że nadal ma zamknięte oczy. Z całych pozostałych sił starał się je choć trochę otworzyć. Po którejś próbie zmęczone powieki poddały się jego woli i powoli się podnosiły. Niestety pierwsze światło jakie do niego dotarło oślepiło go na tyle że znów je zamknął.

Odczekał chwilę i spróbował znowu tym razem już przygotowany na ostre promienie słoneczne. Gdy ujrzał otaczający go obszar z ulgą stwierdził ze znów znajduje się w jaskini. Ostatnie co pamiętał to jego upadek na sam dół kotliny. Wilki najpewniej go znalazły i przyniosły z powrotem. Był bezpieczny. Obiecał sobie, że już nigdy nie ucieknie. Już nigdy więcej nie chciał czuć takiego bólu. Lepiej było dla niego przebywać z wilkami niż leżeć nieprzytomny w jakiejś dziurze.

Postarał się przekręcić głowę by zobaczyć coś więcej niż tylko sklepienie jamy. W monecie przekręcania głowy przeszył go ostry ból szyi na który mimowolnie jęknął. Usłyszał szmer po swojej lewej, ale nie zamierzał ryzykować kolejnej dawki bólu.

Nad jego twarzą pojawił się przystojny ciemnowłosy mężczyzna. Miał on krótko przystrzyżone czarne włosy i oczy koloru błękitnego nieba. Miał silnie zarysowane kości szczęki, grecki nos i do tego szerokie dobrze zbudowane ramiona. Jednym słowem ideał. Niestety ten piękny efekt psuł grymas zmartwienia goszczący na tej pięknej twarzy.

- Proszę, nie ruszaj się. – Wszeptał cicho jakby nie chciał mi sprawiać bólu zbyt głośnym głosem. - Terry zaraz wróci i zmieni ci opatrunki. Pewnie zna też jakąś modlitwę, do Matki która uśmierzy twój ból. Ale jeśli czegoś potrzebujesz...

Wyraźnie speszył się tym słowotokiem. Jemu to w żadnym razie nie przeszkadzało miał bardzo ładny, głęboki głos. Sprawiał, że stawał się spokojniejszy.

-Wszy... – Chciałem go zapewnić, że wszystko z nim w porządku, ale ogarnął go napad suchego kaszlu. Czuł jakby nie pił nic od wielu miesięcy, Jego usta zamieniły się w Saharę.

- Ci, nie musisz nic mówić- mówiąc to pogłaskał go delikatnie po głowie. Od razu zakochał się w uczuciu, które dawał kontakt z jego skórą. Już zawsze chciał zostać i być głaskanym przez tego czarnowłosego wielkoluda.

Mimo woli zaczął mruczeć z przyjemności, był tak spokojny, że nie był w stanie przejmować się, że dotykał go jakiś kompletnie obcy facet. Już po chwili zapadł w bardzo przyjemny i spokojny sen.

///////////////

Od sytuacji z upadkiem ich drogocennej omegi, Terry nie mógł się pozbierać. Wiedział, że Adnan obwinia siebie za całą zaistniałą sytuację. Niestety nie był w stanie go pocieszyć, gdy samemu zadręczał się z każdą sekundą i z każdym uderzeniem serca coraz bardziej.

Tak wiele ważnych kwestii mogli przedstawić inaczej. Który z nich w ogóle wpadł na pomysł, że przebywanie w postaci wilka to idealny pomysł na poderwanie wilkołaka, który nawet nie wie, że nim jest. Jednym słowem oboje byli totalnie beznadziejni.

Mężczyzna nachylił się napełniając skurzany bukłak wodą ze źródła. Patrzyła jak bez jego ingerencji nurt tłoczył do środka krystalicznie czystą wodę. Gdy jego palce dotknęły tafli mimowolnie się wzdrygnął. Woda była przejmująco zimna nawet mimo jego podwyższonej temperatury ciała. Niemal od razu ze wschodu powiał zimny wiatr.

Obrócił się w tamtym kierunku mocno węsząc w powietrzu. Szły mrozy. Musieli powoli zacząć się zbierać i osiąść w niższych partiach gór. Inaczej groziłoby im spędzenie tu zimy. Nie bardzo mu się to uśmiechało wolał już ciepłą chatę zbudowaną z pali i rozgrzany piec, który roznosiłby tą przyjemną, złocistą łunę.

Podniósł się w klęczek zamykając bukłak teraz ciężki od chlupoczącej w nim wody. Otrzepał skórzane spodnie i powolnym krokiem wyruszą z powrotem do ich kryjówki. Miał nadzieję, że jak wróci omega będzie czuła się już lepiej i niebawem ruszyć w dalszą wędrówkę. Jego prowizoryczne buty stawały na drobnych gałązkach łamiąc je bez litośnie. Nie zwracał już uwagi na to by nie hałasować, powód był bardzo prostu Adnan prawie wykończył jedyną okoliczną Sworę. Teraz nic im nie zagrażało. Byli na szczycie łańcucha pokarmowego. To inne zwierzęta musieli obawiać się by nie przykuć ich uwagi.

Minął kolejną sosnę i ujrzał wejście do jaskini. Już z stąd mógł wyczuć zapach swoich mate. Niesamowita woń lasu świeżo zroszonego ciepłym letnim deszczem i intensywny zapach konwalii który tak bardzo kojarzył mu się z słoneczną i bezchmurną wiosną. Cudowne połączenie, które idealnie ze sobą współgrało.

Nie ociągając się więcej wszedł do jaskini, na pierwszy rzut oka była pusta, ale on w głębi już ujrzał śpiącego rórzowowłosego i czuwającego przy nim szatyna.

- I co z nim? - Zadał pytanie zbliżając się do dwójki.

- Nie najlepiej. - Adnan westchnął jakoś tak ciężko skulił ramiona. – Raz się obudził, lecz niewiele kontaktował ze światem. Jego... Jego zapach momentalnie przesiąkł bólem.

Terry widział ja jego partner zadręcza się, już na sam widok coś ukłuło go w sercu. Jeszcze nigdy nie słyszał od niego takiego tonu głosu. Był on zabarwiony taka dawką smutku, że długo nie musiał się zastanawiać. Dopadł w dwóch długich susach do masywnej siedzącej sylwetki i przytulił z całych sił.

-Nie obwiniaj się. – Szepnął mu do ucha, jeszcze mocniej zacieśniając uścisk. – Obaj zawiniliśmy, ale czasu nie cofniemy. Musisz pamiętać co sam mi powiedziałeś: „Nie możemy wiecznie rozpamiętywać przeszłości, bo to właśnie ona zasłoni nam przyszłość."

Adnan mimowolnie się uśmiechnął i obrócił się w mocnym uścisku partnera i sam objął go swoimi umięśnionymi ramionami.

-Masz racje lisie.

-Ja zawsze mam racje. – Terry ciesząc się, że przywrócił mu humor. Nawet nie skomentował tego tragicznego przezwiska. (To wcale nie tak, że strasznie je lubił, a to jego honor wilka wzbraniał się przed akceptacją. Ani trochę.)

Wyswobadzając się z silnego uścisku ściągnął już ciepły przepocony okład z czoła ich najmniejszego partnera. Koło posłania miał ułożone wszystkie potrzebne rzeczy by opiekować się chorym. Wyjął szmatkę, która leżała w niewielkiej drewnianej misce z woda. Przetarł delikatnie twarz i dekolt leżącego. Will mimo, że nieprzytomny burknął coś na temat zimna, lekko się wzdrygając.

Zmoczył nowy czysty okład i położył go na rozpalonym czole. Obmył ręce w wodzie odwracając się do swojego towarzysza.

-Teraz ty pokarz swoją ranę.

Czarnooki bez słowa podwinął koszule wraz z wełnianą kamizelką. Ukazując ranne na boku która dopiero co zaczęła się goić.

-Możesz się nie lękać dzielny wojowniku. – Zaczął pompatycznym tonem rdzawo włosy. – Doktor Terry dobrze się tobą zajmie.

Oboje zaśmiali się z ich prywatnego żartu.



Postanowiłam wstawić kolejny rozdział uznając, że i tak już niczego się nie nauczę na egzaminy zawodowe i równie dobrze mogę spiąć swoją dupę i napisać coś. Wiem, że i tak przerwa była dość długa.

Proszę nie bijcie!

Miłego dnia/nocy 😘😘😘

Trzy dusze /OmegaverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz