Rozdział 11

67 9 0
                                    


Nie bez powodu mówi się, że najciszej jest w centrum cyklonu. Mieszkańcy Zakątka nie byli nawet świadomi burzy, która powoli zbierała się nad ich głowami. Sława nie szukała zemsty na nich, szukała domu, którego jej odmówili.

Wśród innych mieszkańców lasu rozeszła się wieść, że ktoś zajął domek Jagi. Skończyły się wizyty zbłąkanych dusz i ich nocne pojękiwania. Skończył się napływ próśb o pomoc. Nastała cisza.

To zadziwiające, ile w takiej małej chatce można znaleźć skarbów, kiedy poprzednia właścicielka bezpiecznie rozkłada się pod krzakiem. Kiedy jej energia ulatywała do nieba, z zakamarków wychodziły poukrywane księgi i przepisy, które były bardziej niż ciekawe.

Kilka pierwszych dni Sława spędziła na czytaniu.

Kilka pierwszych miesięcy spędziła na eksperymentowaniu.

Zaprzyjaźnione i stęsknione jej obecności koty, systematycznie przynosiły wieści z Zakątka.

U Gatorów nie pojawiło się kolejne dziecko, ale Sebastian zajął miejsce ojca i został sołtysem.

Syn bibliotekarki wrócił do domu jako wioskowy lekarz. Teraz na jego matkę mówili „mama lekarza".

Nawet Karolek znalazł sobie żonę i teraz po podwórku biegają jego małe klony.

Sława musiała wiedzieć o tym wszystkim, byli jej winni chociaż fragment swojego życia, od kiedy straciła swoje.

Czasami w ponurą, cichą noc, wychodziła przed chatkę i wpatrywała się w ciemność. Czy gdyby tego dnia nie spadła z dachu, to też miałaby już męża i dzieci? Czy Zakątek też nie wypuściłby jej ze swoich objęć?

Głupie myśli, głupiej dziewczynki. Chociaż według ludzkiej miary, niedługo miała skończyć trzydzieści lat, to wciąż wydawało jej się, że myśli i zachowuje się jak siedmiolatka, w której ciele utknęła.

Z chatki wyniosła wszystko, w czym mogła się przejrzeć. Zasłoniła okna, najchętniej wybiła by im szyby. Każdą wolną chwilę spędzała na nauce. Czuła w sercu przymus, który pchał ją do ksiąg i zapisków Jagi. Szykowała się na coś i miała nadzieję, że wkrótce odkryje na co.

Chwilowo zauważyła, że jej „mama" miała więcej tajemnic, niż chciała przyznać. Zioła tak niebezpieczne, że nie chciała o nich nawet wspomnieć znalazła pod obluzowaną deską. Kartki zapisane przez inne szeptuchy poupychała pod strzechą. Na niektórych wciąż było widać brunatne plamy zaschniętej krwi. Widocznie nie tylko ona robiła pożytek z ajtwiara.

Niewiedziała, ile żyje ten pożyteczny stwór, ale jego towarzystwo dobijało już do dwudziestu lat. Kiedy koty przynosiły tajemnice, on pomagał jej je uporządkować. Nie musiała martwić się takimi drobnostkami jak jedzenie, bo zawsze w dziobie skradł coś dobrego.

Gdyby tylko ten durny pies Profesora tak nie węszył, to może udałoby mu się ukraść jego kolejny notatnik.

Od kiedy Sebastian zakopał pod domem swoje dziecko, nie mogła się do niego dostać. Próbowała kilka razy. Doskonale pamiętała, gdzie ukryła swoje odręczne zapiski, które teraz mogłaby zrozumieć. Brakowało jej też odwagi, aby wrócić do Dziupli, po skryty tam notatnik. Wokół domu jej brata jednak unosiła się delikatna bariera, która ją parzyła i odpychała. Nie chciała wysyłać kotów, nie poradziłyby sobie z tym zadaniem, a jej ukochany ajtwiar był zbyt niechlujny na to. Ostatnie czego potrzebowała, to zaprószenie ognia w domu swojej przyjaciółki. Jej domu. Przynajmniej kiedyś nim był.

Na szczęście wizyty pod oknami Gatorów nie były bezowocne. Sebastian nie tylko z sołtysostwem poszedł w ślady ojca. Nie odpuszczał też żadnej butelce wódki, która znalazła się w jego zasięgu. Koty mówiły, że wieś go kocha, ale nikt nie zauważał, że za maską przyjaznego sołtysa, kryje się ktoś tak zepsuty.

Wiejskie koty [ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz