Rozdział 12

76 14 0
                                    


– No weź, mówię ci. – synek starego sołtysa wpatrywał się Mirę wielkimi, niebieskimi oczyma. Uszy nie dorosły mu jeszcze do reszty twarzy, ale dzielnie, jak na swoje sześć lat, udawał, że nie mato znaczenia. – Nie rycz, bo kogoś przyciągniesz.

Mała Mira stała w swojej pięknej białej sukience w najdalszej części cmentarza i podejrzliwie patrzyła na Sebastiana i Marka, o których wiedziała tylko tyle, że są kłopotami, jak to wszyscy chłopcy. W swojej małej rączce ściskała grudkę ziemi, którą przed chwilą ukradła z jednego z najstarszych grobów. Musiała wygrzebać ją spomiędzy gęsto rosnących maków i tych niebieskich kwiatków, na które babcia mówiła „chyrabry" czy jakoś tak. Grób był tak stary, że już praktycznie był w lesie.

–Ale..., ale to moja najlepsza sukieneczka. – zanosiła się dziewczynka, sprawiając, że w jej rudych loczkach tańczyło letnie słońce. Wielka plama ziemi zdobiła przód sukienki, a ślady po paluszkach zdradzały, że ktoś próbował ją zetrzeć. – Babciami ją ubrała specjalnie na dzisiaj.
Synek bibliotekarki niepewnie do niej podszedł i lekko dotknął ją w ramię. Brązowe jak kora drzewa oczy dziewczynki zrobiły się jeszcze większe, a szloch utknął jej w gardle. Chłopak ją dotykał!
– Fuj. –powiedziała przez zatkany nos.

–Oj, jak się boisz, to mów. – Sebastian złapał się pod boki i spojrzał na ziemię, którą ściskała. – Ryczysz jak jakieś babsko.

–Nie jestem babskiem! – zapłakała znowu Mira.

–To co ci szkodzi?

–Bo..., bo ja nie chcę!

–To nie musisz. – Marek próbował uśmiechnąć się w jej stronę. Mimo że słońce strasznie prażyło, to nie ściągnął sweterka, który rano wcisnęła na niego mama.
– Jasne, że nie musi. –przedrzeźniał go Sebastian. – Jak jest durnym babskiem.
Synek sołtysa zaśmiał się głośno, płosząc z cmentarza kilka ptaków. Mira tupnęła nóżką obutą w mały pantofelek.

–Nie jestem babskiem. – krzyknęła z taką mocą, że pozostałe ptaki, które wcześniej zignorowały Sebastiana, teraz również wzbiły się do lotu. – Tylko nie chcę.
Ziemia w jej rączce zdążyła się już prawie przesypać i teraz ściskała tylko kilka małych grudek.
To był pogrzeb jej ukochanego dziadka. Płakała całą noc i pół dnia, póki babcia nie kazała jej się uspokoić na tyle, aby ubrać ją w najładniejszą sukienkę, jaka kiedykolwiek powstała na ziemi. Potem strasznie starała się nie płakać w kościele, żeby wszyscy wiedzieli, jak już duża jest. Mogła siedzieć w pierwszej ławce, chociaż ksiądz dzieciom pozwalał na to bardzo rzadko. Nawet kiedy wszyscy zaczęli szeptać na widok sołtysa z jego dziećmi, wciąż była grzeczna. Chociaż ciekawość zżerała ją od środka. Mało kto wcześniej widział bliźniaki, inne dzieci mówiły, że to dlatego, że mają ogony. Mira nie widziała ogonów, ale zapatrzyła się na dziewczynkę. Była taka ładna. Wyglądała jak kotek w swojej zielonej sukience. Miała ładną kokardkę na włosach, które były ciemniejsze od kawy, jaką zwykle mama częstuje księdza, kiedy do nich przychodzi. Buzię też miała malutką, pewnie Mira mogłaby ją złapać w rączki i ścisnąć. Dziewczynka obróciła głowę w stronę Miry, a ta z wrażenia zaniemówiła. Jej oczy były tak zielone, jak sadzawka latem, a wydawało się, że paliły się od środka. Córka sołtysa uśmiechnęła się do niej niepewnie. Zanim Mira mogła się odwdzięczyć, mama szarpnęła ją do przodu, nakazując skupienie. Niestety zrobiła to za mocno i dziewczynka upadła, prawie pod samą trumnę z dziadkiem. Normalnie to by zapłakała, ale rozbawiła swoją niezdarnością córkę sołtysa, więc nic się nie stało.

Teraz, jakąś godzinę później, dzieci nudziły się pośród nagrobków, czekając, aż dorośli dokończą pogrzeb. Ksiądz wezwał do siebie rodziców Miry, więc wszyscy, łącznie z dziadkiem, czekali, aż dorośli załatwią swoją sprawę. Dziewczynka nie widziała nigdzie córki sołtysa, więc zaczęła jej szukać. Zamiast tego, w najdalszym zakątku cmentarza znalazła jej brata i synka bibliotekarki. Próbowali złapać czarnego kota, który wygrzewał się na jednym z nagrobków.
Jak skończyła z ziemią cmentarną w rączce, nie pamiętała. Sebastian, bo tak się przedstawił syn sołtysa, naśmiewał się z niej, że jej nie zje. Ona? Ona nie zje? Zje!

– Tylko po co? – dziewczynka nie była przekonana, czy utarcie nosa durnym chłopakom, jest warte zjedzenia ziemi.

Sebastian odwrócił się w stronę Marka, całkowicie ignorując pytanie Miry. Był z nich wszystkich najwyższy i chociaż przy lekko puszystym synku bibliotekarki, wyglądał jak tyczka, to było widać, że on tutaj rządzi.

–Mówiłem. – wyszeptał na tyle głośno, aby Mira słyszała.

Dziewczynka aż zagotowała się ze złości. Już otwierała buzię, aby dalej się kłócić, kiedy kątem oka wyłapała przebłysk zieleni pomiędzy nagrobkami. To siostra Sebastiana na nią patrzyła.
Mira podniosła rączkę i wepchnęła sobie do buzi ziemię. Kiedy obrzydliwy kwaśny smak dotknął jej języka, ona już wszystko połknęła. Zakaszlała się przy tym okropnie, przez co na sukienkę popłynęły nowe łzy, ale zrobiła to!

Sebastian i Marek patrzyli na nią w osłupieniu. Mira wyszczerzyła się do nich w uśmiechu ubrudzonym ziemią. Odwróciła się do dziewczynki z kościoła, aby zobaczyła, jak była dzielna, ale zamiast niej, zobaczyła swoją babcię. Mira zaczęła się śmiać, bo jej kochana babulka była tak zła, że z jej uszu wychodziła para, a włosy falowały wokół jej chustki.

–Dziecko, jak ty wyglądasz?! – babcia złapała ją za rękę, drugą pocierając dużą plamę z ziemi, która teraz zmieniała kolory z brązowej na zieloną, a potem czerwoną. Trzecią ręką, którą musiała wcześniej chować za plecami, sięgała po chłopców, którzy przed nią uciekali. Byłoby im łatwiej, gdyby biegli na nogach, a nie czołgali się, ale kim była Mireczka, aby ich oceniać?

Z nieba zaczął sypać kolorowy śnieg o smaku gumy balonowej, a zza nagrobków wychodziły koty. Śpiewały taką piękną piosenkę! Nad nimi, na swoich długich, jak krucze skrzydła włosach, szybowała siostra Sebastiana, pytając ją, czy chce zobaczyć sztuczkę.

Mira upadła na grób, z którego zjadła ziemię i pozwoliła utulić się przywiędłym makom i chabrom. Następne, co pamięta to babcię, która się nad nią pochylała. Miała na sobie wianek z paproci, az każdej strony otaczały ją koty. Na ich grzbiecie dziewczynka dotarła do swojego pokoju.

Mira chorowała kilka dni. Lekarz z sąsiedniej wioski mówił, że czymś się mocno zatruła. Cały czas pociła się cmentarną ziemią, która brudziła jej pościel i myśli. Majaczyła, odganiała się od kogoś, biła każdego, kto podszedł do jej łóżka. Mówili, że może z tego nie wyjść.
W nocy, kiedy wszyscy spali, babcia zakradła się do pokoju wnuczki. Księżyc surową poświatą wskazał jej drogę do łóżka. Rude włosy Mireczki zlepiły się w strąki, a lekko rozchylone usta, ledwo łapały powietrze. Kobieta lekko nią potrząsnęła. Wybudzona z płytkiego snu dziewczynka, spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem.

–Wypij to malutka. – powiedziała babcia i przyłożyła jej małą buteleczkę do ust. Mira piła łapczywie, jakby miało to uratować jej życie.

Płyn był gorzki i gęsty. Zasnuł jej myśli mgłą i dał kilka chwil ukojenia od koszmarów.
Babcia ze smutkiem spojrzała na dziewczynkę. Delikatne stukanie w okno wyrwało ją z jej myśli. Na parapecie po drugiej stronie stał szary gruby kot. Uderzał łapką w szybkę, domagając się wpuszczenia.
– Czyj ty? –wyszeptała w jego stronę kobieta, otwierając starą okiennicę. Wpuściła go do środka i zanim zamknęła okno, wyjrzała na dwór. Jak ten cudak się wspiął na piętro?
Kot w odpowiedzi zamruczał i otarł się pyszczkiem o rękę kobiety. Potrącił przy tym, teraz już prawie pustą buteleczkę.

–Taaa... – zacmokała kobieta. – Trzeba będzie nowych maków narwać, póki rosną. Zara mnie się zapas leków skończy.

Potężne ziewnięcie kota musiało jej wystarczyć za aprobatę.

  – Zostań i pilnuj. – babcia pogłaskała stworzenie za uchem i pozwoliła mu wejść na łóżko wnuczki. Kot ułożył się wygodnie obok twarzy małej i nakrył ją jedną łapką. Jakby mówił, że teraz będzie bezpieczna.

Wiejskie koty [ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz