Rozdział 16

64 15 0
                                    


Dla osób z boku scena, jaka rozgrywała się w Dziupli, musiała wyglądać na maniakalną orgię. Przerażona Mira jęczała jak kot, wtórował jej równie otępiony Marek. Karolek z szaleństwem w oczach ich przedrzeźniał, a Sebastian, który wyglądał, jakby postradał rozum, krzyczał na koty, zebrane wokół nich wszystkich.

Otaczał ich odór alkoholu i dymu, a mgła sprawiała, że wszystko wydawało się wyjęte spomiędzy kart baśni. Wokół ich kryjówki coś krążyło, węszyło, czekało. Kolejny huk, który zatrząsnął Dziuplą, wyrwał z Miry głośniejszy jęk.

– Nie jeden już to od niej słyszał. – krzyknął Karolek, próbując zagłuszyć koty.

Sebastian warknął w jego stronę, już dawno odpuścił inne formy komunikacji. Koty znów blokowały mu dostęp do jednego z przyjaciół i żony, mógł tylko patrzeć i czekać na koniec, który wciąż nie nadchodził. Jakby ktoś się nimi bawił i próbował ich zmęczyć...

Tylko Karolek dobrze się bawił. Wyciągnął w stronę kobiety ręce i zaczął ugniatać powietrze, wydając obrzydliwe, mlaszczące odgłosy.

– Ze mną też się dobrze bawiłaś, nie?

– Skończ już. – ostrzegł Sebastian. – Nie pierdol tyle.

– Oj, żebyś ty wiedział, ile ja popierdoliłem. I jak jej dobrze było.

Mira rozbujała się mocniej, przyciskając do siebie białą kotkę. Ciągnęła się za uszy tak mocno, że o cud zakrawał fakt, że ichnie oderwała. Karolek zaśmiał się na ten widok i wytrzeszczył oczy w stronę jej męża.

– Co się tak lampisz, panie wielki sołtysie? – zaśmiał się, opluwając go śliną. – Miałem ją przed tobą!

Sebastian zagryzł zęby i lekko się uniósł. Napierał na sklepienie Dziupli, ale koty nie pozwoliły mu na więcej ruchu. Jego przyjaciel mówił dalej, jakby wierzył, że zwierzęta są po jego stronie.

– Wpadłeś ze swoją siostrunią do szkoły, jakbyście rządzili tym wszystkim. Wielkie mi książątka kochanego sołtysa. – splunął mu pod nogi. – Moje było to! Moje! Mnie się wszyscy słuchali, ja byłem chowany na sołtysa! Ja! To przez was moi starzy się ze wsi wynieśli, bo nie mogli patrzeć, co żeście ze mną zrobili. Trzeba było zostać w tej dziurze, w której was znalazł.

Jego maniakalny śmiech poniósł się po lesie. Koty zawarczały z dezaprobatą.

– A potem jak twoja powalona siostrunia zniknęła, to ja już wiedziałem, co się kroi. – ciągnął. – Słyszałem, jak twój ojciec się dogadał z Kosińskimi, że jak im córa podrośnie, to ją za niego wydadzą. Taki staruch, a się za młodą bierze. To o las wam chodziło? Musiałem się sam za nią zabrać, chociaż tyle mojego.

Mira załkała i wtuliła się w kotkę, prawie całkowicie ukrywając ją w ramionach. Sebastian gotował się ze złości. Nie mógł na nią spojrzeć, nie po tym, na co się zgodził, kiedy oboje byli dziećmi. Wiedział. Od zawsze wiedział, a przynajmniej podejrzewał. Zabiły, aby tylko uciszyć Karolka.

– Oj dobrze jej było, wiła się, błagała o więcej. – wyrzucał z siebie resztki człowieczeństwa. – Nie mogła się po wszystkim ruszać. Chociaż tyle miałem z tego, że oddałem ci ją popsutą. Jesteśmy w końcu przyjaciółmi, dzielimy się wszystkim.

Ostatnie słowa wyszeptał.

Tego było dla Sebastiana za dużo. Nie zważając na koty, które go blokowały, rzucił się do przodu. Uderzał w Karola na dziko, wydając z siebie dźwięki, skradzione z samego piekła. Nie wiadomo, czyja to krew się lała, czyje jęki było słychać. Przerwał, dopiero kiedy usłyszał za sobą śmiech swojej żony.

Wiejskie koty [ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz