EPILOG

97 14 2
                                    


Wokół domu Profesora opadł już dym i pył. Pogorzelisko wyglądało okropnie. Woda i piana z wozu strażackiego utworzyła wielkie bajoro, w którym teraz pływały śmieci, wcześniej zalegające w kącie podwórka.

Ludzie rozeszli się nad ranem, kiedy słońce już wstawało. Przez chwilę wydawało się, że będzie padać, bo grzmiało od strony lasu, ale burza musiała przejść bokiem. Część śmiałków poszła między drzewa szukając sołtysa, jego żony i pozostałej dwójki mężczyzn. Wrócili po kilku godzinach, ale bez nich. Obeszli cały las, wychodząc na podwórko Gatorów, a potem po drugiej stronie – zahaczając o Kosińskich. Niczego nie znaleźli.

Obiecali, że przed południem zaczną szukać znowu.

Kościelna przyjęła do siebie policjantów z miasta, pełniąc rolę tymczasowej przywódczyni Zakątka, skoro sołtys zaginął, a ksiądz i dyrektor byli zbyt pijani, aby cokolwiek powiedzieć.

Za to ona miała dużo do zdradzenia!

Karmiąc młodych mężczyzn w mundurach swojską jajecznicą, przyniosła ze swojego pokoju wielkie pudło pełne zapisanych zeszytów.

– O, widzą panowie – pokazała jeden z nich. – Ten jest z czasów, jak się miała Kosińska hajtać. Z dziewiętnaście lat miała.

Wyjęła kilka kolejnych.

– Ten – wskazała na zeszyt w zielonej oprawie. – Jak naszego Sebusia na sołtysa wybrali.

– I pani tak to wszystko spisała? – zapytał najstarszy stopniem policjant. Co prawda przysłali ich, bo podejrzewali podpalenie, ale nie miał nic przeciwko darmowemu śniadaniu.

– Ktoś musiał! – oburzyła się, trzymając w ręku kolorowy zeszyt z kotkiem na okładce. – Ten to pisałam, jak im się synek urodził. Wszystko tu jest. Sama prawda!

– A ten? – policjant wyglądający na dzieciaka wyjął z kartonu malutki notes oprawiony w brązową skórę i zaczął wertować. – Po jakiemu to?

– Pokaże mi! – kościelna wyrwała mu go z rąk. – A ja nie wiem. Wzięłam od Profesora jak szukałam adresu jego rodziny, ale niemiałam czasu tak wertować. Widocznie nie odniosłam.

Odłożyła zeszyt na parapet.

– A co to! – odsłoniła firanki, patrząc na pogorzelisko z domu Profesora. – Panowie widzą?

Policjanci oderwali się niechętnie od śniadania, by spojrzeć.

Po podwórku chodził jakiś młody mężczyzna. Jego czarne włosy odcinały się na tle szarego błota.

Kościelna podciągnęła opadające jej pończochy i mocniej zawiązała fartuch. Nie będzie na jej warcie jakiś obcy węszyć.

– Panie! – krzyknęła w jego stronę, w biegu zmieniając kapcie na gumowce. – Co pan?!

Mężczyzna spojrzał na nią niechętnie, na chwilę zatrzymując na niej spojrzenie zielonych oczu.

– Co pani? – odkrzyknął jej stronę.

Kościelna lekko sapiąc podbiegła do niego, a za nią, jak kaczuszki, biegli policjanci.

– To teren prywatny! – machnęła ręką wokół – I miejsce zbrodni!

Podkreśliła ostatnie słowo z uroczystością.

– To był dom mojego dziadka. – opowiedział mężczyzna, przerzucając stopą jakąś nadpaloną deskę. – Co tu się stało?

Policjanci opici kawą i przepełnieni śniadaniem, dotarli już na miejsce.

– Dziadka? – zapytał jeden z nich, ocierając czoło.

– Tak. – mężczyzna się wyprostował. – Dopiero co się dowiedziałem, że umarł i przejechałem jak najszybciej. Dlaczego nikt mnie nie poinformował o pogrzebie?

Kościelna się lekko speszyła. To ona miała odnaleźć jego rodzinę. Niechciała się przyznać, że nie rozumiała języka z tego durnego notesu i nie mogła odczytać adresów. Chciała to zrobić później albo poprosić jakiegoś dzieciaka ze szkoły, żeby jej pomógł. To w tym angielskim czy innym niemieckim mogło być zapisane.

– Nasz Profesor nie miał żadnej rodziny. – powiedziała w stronę policjantów, kiedy już się opanowała.

Mężczyzna podszedł do niej bliżej. Z jego zielonych jak witraże w kościele, oczu bił chłód. Górował nad nią, a jej po kręgosłupie przejechał strach.

– A jednak. – wysyczał.

Policjanci stanęli obok niego.

–To jak był to pana dziadek, to pewnie ma jakiś spadek czy coś. – jeden z nich wskazał na pogorzelisko. – Trzeba będzie jechać do miasta i się dowiedzieć.

Mężczyzna podążył za jego wzrokiem.

– Tak, na początek tak pewnie trzeba będzie zrobić.

– A potem? – zapytała kościelna.

– Potem... – odwrócił się w jej stronę. – Potem zrobię tutaj porządek.



KONIEC

Wiejskie koty [ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz