Rozdział 2

84 12 0
                                    


Stwierdzić, że stary sołtys od urodzenia izolował swoje dzieci, byłoby wielkim niedomówieniem. Chociaż cała wieś wiedziała o ich istnieniu, to zobaczyć je można było tylko przypadkiem, kiedy akurat ktoś zawędrował do Gatorów. Opiekunki i tak były miastowe, to nawet nie było kogo za język pociągnąć. A przecież, jak to się mówi, cała wieś dzieci chowa. Do szkoły już powoli się powinny szykować, a ciężko było powiedzieć na co wyrosły. Czy są do siebie podobne? Wyglądają jak ojciec, czy jednak w matkę, świeć panie nad jej duszą, się wdały?

Sława miała już sześć lat, kiedy po raz pierwszy miała spotkać się z innymi dziećmi. Wcześniej podpatrywała je z okna swojego pokoju, kiedy ktoś przyprowadził je ze sobą. Nie mogła z nimi rozmawiać, a miała sporo do powiedzenia. Potrafiła już czytać i pisać, a ten durny Sebastian, ledwo buty wiązał. W ogóle nie wyglądał jak jej brat. Kędzierzawy taki jakiś, uszy miał wielkie, jakby chciał na nich odlecieć. Nie to co ona. Patrzyła w lusterko i bardzo się sama sobie podobała. Gdyby nie ten pieprzyk, co psuł cały efekt, to byłaby idealna.

Dzisiaj nawet on nie mógł jej zepsuć humoru, bo szła na pogrzeb! I to niebyle jaki. Umarł kościelny, o którym wiedziała tylko tyle, że mieszkał po drugiej stronie lasu. Akurat opiekunka się rozchorowała, więc ojciec musiał ich zabrać ze sobą. Nie, żeby chciał. Nie miał wyboru! Już się o to Sława postarała. Poprzednim razem, kiedy zostawił ją i Sebastiana samych, podpaliła kawałek lasu. Tak po prostu. Oczywiście nie udowodnił jej tego, ale oboje wiedzieli, czyja to była sprawka. Teraz ojciec uznał, że lepiej mieć ich przy sobie.

Sława stała na krześle w przedpokoju i przeglądała się w lustrze. Widziała kiedyś zdjęcie swojej mamy, kiedy była w jej wieku i może powiedzieć, że na szczęście jest do niej podobna. Jak siostry! Sebastian dalej biegał w samych gaciach, bo nie chciał się ubierać. Dziewczynka westchnęła i pokręciła głową. Czy on nie wie, jak ważny jest to dzień?

Kiedy przyszła pora wychodzenia, ze zdenerwowania rozbolał ją brzuch. Skarciła się w myślach, bo przecież widywała już innych ludzi i nawet czasami z nimi rozmawiała. Była tak zajęta sama sobą, że dopiero przed kościołem przypomniała sobie, że miała być jeszcze msza. Jeżeli było coś, czego bardziej nie znosiła od obecności brata, to byłby to kościół. Opiekunki czasami zabierały ich do tego w mieście obok, ale nigdy nie czuła się tam dobrze. Całe ciało ją swędziało, w gardle miała sucho, jak byjej południca dmuchnęła w twarz. Czuła się, jakby płonęła.

Teraz było jeszcze gorzej, bo wszyscy się na nią patrzyli. Próbowała się rozkojarzyć, licząc pęknięcia na ołtarzu, ale i tak nie mogła pozbyć się tych durnych bab, które na nią zerkały. Sama też się co chwilę obracała, aby sobie popatrzeć.

Od razu rozpoznała jedną z nich. To ta, która przegoniła jej opiekunkę, kiedy miała dwa latka. Pamiętała prawie wszystko od kiedy się urodziła, a ją i tak ciężko byłoby zapomnieć. Tamta opiekunka była jej ulubioną, która zawsze czytała im do snu i pozwalała siadać sobie na kolana. Teraz siedzi w ławce za ojcem i udaje, że nic się nie stało, smród jej zgniłego charakteru czuć w całym kościele. Tuli się do swojego męża i nieszczerze płacze. Sława słyszała, że teraz to on ma być nowym kościelnym. Może wreszcie kobieta da spokój jej ojcu i przestanie mu się nocami naprzykrzać.

Na jej szczęście drzwi do zakrystii się otworzyły i wyszli stamtąd ludzie. Durny ksiądz, durni ministranci, zapłakana durna córka starego kościelnego i jej durny mąż. Za nimi durna żona kościelnego prowadząca za rękę durną... dziewczynkę?

Sława zapatrzyła się na to rude stworzenie, które chyba nie do końca wiedziało, co się dzieje. Ile ona mogła mieć lat? Sześć, siedem? Nie, musi mieć sześć, tyle, co ona. Ojciec co roku dostaje zdjęcia dzieci, które rozpoczynają nowy rok szkolny i nigdy na nich nie widziała tak ładnych rudych włosów.

Wiejskie koty [ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz