-Reki, dzisiaj promieniejesz, czujesz się lepiej? - Zapytał zadowolony Souta, siedząc przy moim łóżku, oraz dotykając moich palców. Ostatnio uwielbiał się nimi bawić, zachwalając ich długość, oraz to jak pięknie wyglądają. Jeśli mam być szczery, zachwalał we mnie wszystko. Nie byłem ślepy i dobrze wiedziałem jak wyglądam, ale on i tak mówił swoje.-Dzisiaj czuję się o wiele lepiej niż wczoraj, mam nawet ochotę wyjść na spacer. - Odpowiedziałem z uśmiechem, patrząc na nasze dłonie. Chłopak od razu pokiwał głową na tak. Pogoda dzisiaj dopisywała. Było gorąco, słońce mocno świeciło, jednak klimatyzacja w szpitalu nie zawiodła, oraz nie musiałem dusić się w upale. Starszy wstał i się przeciągnął, uśmiechając się.
-Lekarz ci raczej nie pozwoli. Musisz siedzieć cały czas pod kroplówką, nawet jeśli na chwilę ci się poprawiło. Wyjdziemy jutro. - Odpowiedział dalej się uśmiechając, oraz nalewając mi do kubka wody. Westchnąłem i opadłem na łóżko, patrząc w biały sufit.
-Ale posiedzisz dzisiaj ze mną cały dzień? Proszę. - Spojrzałem na niego, biorąc w trzęsące się i słabe ręce kubek. Popatrzyłem w jego zawartość, a chłopak ponownie przy mnie usiadł.
-Mam wolne, więc oczywiście. Każda sekunda z tobą, to dla mnie największa przyjemność. - Zaśmiał się głaszcząc mnie po głowie, a ja odwzajemniłem uśmiech, biorąc porządny łyk wody. Zakaszlałem przykładając dłoń do ust, oraz ponownie widząc na niej krew, tylko przygryzłem wargę. Souta też to zauważył, od razu podając mi chusteczkę, aby ją wytrzeć.
-Dzisiaj przyjdą na chwilę moi znajomi. Chcieli pogadać. - Odpowiedziałem dając mu się wycierać, oraz czując falę zimna. Poprawiłem swoją czapkę wolną dłonią, ponownie kaszląc. Chłopak pokiwał na to głową na tak.
Po kilku godzinach Souta wyszedł na chwilę do domu, a w sali siedzieli już Cherry i Joe. Przynieśli mi jakieś słodycze, chcieli nawet załatwić jakiś alkohol, ale od razu wybiłem im ten pomysł z głowy. Gdy tylko zapytałem o Langę, ci wzruszyli ramionami, nie wiedząc nawet zbytnio co się z nim dzieje. Ostatecznie skończyliśmy więc na wypiciu herbaty.
-Reki, już zdrowiejesz, nabrałeś nawet kolorów, gdzie jedziemy na wakacje? Jest czerwiec, pojechalibyśmy nad morze, tamto powietrze z pewnością dobrze na ciebie wpłynie. - Odrzekł Joe, uśmiechając się w moją stronę, a ja się zaśmiałem. Położyłem na stolik kartę, widząc że przegrywam, dalej wolałem walczyć o swoją wygraną.
-Niczego nie planujcie, trzeba być realistami, chłopaki noo. - Zaśmiałem się, patrząc na ich twarze, a Cherry wyłożył swoją kartę.
-Jesteśmy realistami, to właśnie dlatego już planujemy wakacje. Możemy poszukać jakiegoś hotelu nawet teraz, razem raźniej. - Odpowiedział, a zielonowłosy chłopak wyłożył ostatnią kartę, w ten sposób wygrywając całą grę. Uśmiechnął się szeroko, a ja z westchnięciem odłożyłem swoje karty.
-Planujcie, ale beze mnie. Mam już plany. - Odpowiedziałem biorąc głębszy oddech, a chłopak w okularach popatrzył na mnie lekko zdziwiony.
-Plany? Jakie? - Zapytał marszcząc lekko brwi, a ja delikatnie się uśmiechnąłem, podciągając sobie kołdrę.
-Chcę wreszcie odpocząć. Za wszystkie czasy. - Odpowiedziałem ponownie kaszląc, a ci się zaśmiali.
Siedziałem trzymając przy swoim nosie chusteczkę, widząc jak z każdym kaszlnięciem robi się jeszcze bardziej czerwona. Krew spływała z mojego nosa, oraz z gardła. Czułem jak brakuje mi oddechu. Pielęgniarka podpięła mi kolejną kroplówkę z lekami przeciwbólowymi, co trochę uśmierzyło mój ból. Souta jeszcze nie wrócił, a chłopacy wyszli kilka minut temu. Oczy zaszły mi ciężkimi łzami, które spływały mi po policzkach.
Słońce zaczęło powoli zachodzić. Upał dalej nie opadł, dusząc moje płuca. Wręcz się gotowały. Leki wraz z chemią zaczęły już pomagać, jednak skutkiem ubocznym było to, że cholernie kręciło mi się w głowie. Rozmazywał mi się obraz, a cały świat kręcił wokół mnie. Usłyszałem jak ktoś wchodzi do sali, jednak nawet tam nie spojrzałem. Spokojnie oddychałem, ściskając kołdrę swoimi słabymi palcami. Postać ta usiadła obok mnie, a ja wreszcie na nią spojrzałem. Wyciągnąłem do niego dłoń, widząc rozmazaną sylwetkę.
-Podasz mi papierosa? - Zapytałem łamiącym się głosem, a mężczyzna się schylił, wkładając mi go do ust. Zacząłem go powoli żuć, czując tytoń na swoim języku. Zabijał posmak metalicznej krwi, na co przymknąłem na chwilę oczy. Ku mojemu zdziwieniu, nawet słuch zaczął mi zawodzić, bo jedyne co słyszałem, to cichy szum. Wziąłem głębszy oddech. - Nie damy rady jutro wyjść na spacer, wiesz? - Powiedziałem cichym głosem, czując jak bardzo ciężkie są moje powieki, oraz jak tracę całą siłę.
-Wyjdziemy, obiecałem ci. - Usłyszałem cichy głos, jednak nawet nie zrozumiałem tych słów.
-Souta, co ci się tak we mnie spodobało? - Zapytałem zachrypniętym głosem, ponownie kaszląc, oraz kładąc się na poduszce, wygodnie w nią wtulając, oraz uważnie przyglądając chłopakowi. Czułem jak uchodzą ze mnie siły, jak moje usta wypuszczają papierosa, bo nie umiałem utrzymać nawet jego. Chłopak zaczął mnie głaskać po policzku, a ja czując ciepłą dłoń, przymknąłem oczy.
-Wszystko. Podoba mi się to jak chcesz walczyć, nawet jeśli początki były trudne. W końcu musimy jeszcze zrobić razem wiele różnych rzeczy, prawda? Obiecałeś. - Zaśmiał się i schylił, całując mój policzek. Delikatnie się uśmiechnąłem.
-Przepraszam Souta. - Wymamrotałem patrząc na niego, oraz czując jak kręci mi się w głowie. Wykaszlałem kolejny skrzep krwi, nie przejmując się już nawet tym, że leżę. Zacisnąłem mocniej oczy.
-Za co przepraszasz głupku? - Zapytał patrząc na mnie, oraz wycierając mi twarz czystą chusteczką. Niczego już nie odpowiedziałem. - Jesteś zły, bo nie poszliśmy na ten spacer? - Dodał, a ja ponownie się uśmiechnąłem, wyciągając do niego swoje słabe ręce.
-Pójdźmy teraz. Zaniesiesz mnie? - Odrzekłem patrząc na niego, mając przyjemny wyraz twarzy. Chłopak od razu pokiwał głową na tak, odłączając ode mnie wszystkie kabelki i kroplówki, biorąc mnie delikatnie na ręce. Przytuliłem się do niego, zaciągając jego zapachem. Zaczęliśmy iść przez korytarz, na dworze zaczynało się już ściemniać, co widzieliśmy przez okna. Po kilku minutach byliśmy już na dziedzińcu, a chłopak usiadł ze mną na ławce. Na twarzy czułem przyjemny wietrzyk. Słyszałem jak gdzieś dalej biega roześmiane dziecko.
Ostatkiem sił, otworzyłem swoje oczy. Popatrzyłem w ściemniające się niebo, jednak mój wzrok przykuł księżyc. Nie był on w pełni, jednak wyglądał zjawiskowo. Świecił jasno, oślepiając mnie swoim blaskiem. Souta głaskał mnie po plecach.
-Księżyc jest dzisiaj piękny, wiesz? - Wyszeptałem mocniej się do niego przytulając, oraz zamykając już swoje oczy.
-Księżyc? - Zapytał podnosząc głowę w górę, oraz się uśmiechając. - Ładny, zgadza się. Ale ty jesteś piękniejszy, jak najjaśniejsza gwiazda. - Dodał cicho się śmiejąc, a na mojej twarzy był delikatny uśmiech.
-Muszę porozmawiać z Langą...- Wymamrotałem cicho, a moja głowa była oparta o jego ramię.
-Porozmawiasz, możesz nawet pogadać z nim jutro. - Poprawił moją czapkę, a ja wziąłem głębszy oddech, wykorzystując do tego całą pozostałą mi siłę.
-Przegrałem, Souta. Ale przynajmniej byłeś ze mną, więc do samego końca nie byłem sam. Dziękuję...- Odpowiedziałem biorąc ostatni, głęboki oddech.
Wreszcie zamknąłem oczy, oraz nie czułem niczego. Odszedł ze mnie cały ból, oraz ciężar.
-Reki? Reki? - Zapytał ostatni raz chłopak, odsuwając mnie tak, aby widzieć moją twarz. A ja wyglądałem tak, jakbym spał. W końcu mówiłem chłopakom, że chcę wreszcie odpocząć. Nie przypuszczałem jednak, że nadejdzie to tak wcześnie.
Jak można wybić książkę? Czy to po prostu ta jest aż taka słaba?xd
+ To nie jest jeszcze ostatni rozdział~
![](https://img.wattpad.com/cover/290273415-288-k661564.jpg)
CZYTASZ
Chewed cigarette | rekixlanga
Fanfiction||FANFICTION WOLNE OD SPOJLERÓW|| Kiedy Reki ma nowotwór, Langa przeżywa żałobę po stracie swojej mamy, a ich relacja zaczyna coraz bardziej się psuć. |fanfik z anime Sk8 the Infinity, główne paringi; RekixLanga, CherryxJoe| Sk8 - #2 - 14.01.21 Rek...