Rozdział 1

35 4 0
                                    

Jeśli wydaje nam się, że dzień jest niezwykle udany i od rana towarzyszy nam szczęście, że w końcu możemy odpocząć od naszej codziennej rutyny, to znaczy tylko tyle, że niebawem wszystko się spieprzy...

Ale zacznę może od początku, cóż... Jak już wspomniałam czułam się naprawdę szczęśliwa. Rodzice zabrali mnie na wycieczkę w góry. Moje płuca wypełniały się rześkim powietrzem.  Słońce, pojawiające się leniwie między drzewami przyjemnie otulało moją twarz.  O tej porze dnia nigdy nie ma innych ludzi. Ugh jak tylko pomyślę, że musiałabym dzielić ten piękny poranek z nieznajomymi, robi mi się niedobrze. Wolę towarzystwo przyrody niż ludzi. Drzewa nie obgadują za plecami, nie wyzywają i nie oceniają. Po prostu sobie rosną, nikomu nie zawadzając.

Mimo, że wychowałam się u podnóża tych gór, to nie miałam pojęcia o istnieniu hotelu, który znajduje dość wysoko, jednak nie to jest najdziwniejsze, tylko to, że nie prowadzi do niego żadna ścieżka, rodzice chcieli mi go koniecznie pokazać, więc przedzieraliśmy się pomiędzy drzewami, które nawiasem mówiąc rosły coraz gęściej. Ale było warto ponieważ moim oczom ukazał się olbrzymi gmach, przypominał trochę zamek, jednak były zawarte również elementy nowoczesne, jak na przykład frontowa ściana, która była cała ze szkła, dzięki czemu można było zobaczyć złoto-purpurowe wnętrze i recepcjonistkę, która zauważywszy nas przyjaźnie się uśmiechnęła i pomachała w do nas.Wydawać by się mogło, że zna moich rodziców, ponieważ odwzajemnili uśmiech. Chciałam zapytać skąd znają to miejsce i dlaczego wcześnie o nim nie wiedziałam, jednak nim zdążyłam otworzyć usta, moją uwagę zwróciło wycie, wydaje mi się że wilka? Jednak w tych rejonach nie są spotykane, dziwne... Może tylko mi się wydawało. W każdym bądź razie nim się zdążyłam obejrzeć, minęło 6 godzin i byliśmy już z powrotem w domu popijając ciepłą herbatę.

Do głowy wrócił mi obrazek tajemniczego budynku, z gór, a kiedy o niego zapytałam mama zrobiła dziwną minę i zbyła mnie tylko krótkim „ Nie wygłupiaj się przecież znasz Cassie”. Nim zdążyłam podjąć kolejną próbę zadania pytania, ojciec oznajmił poważnym tonem „Jest jedna rzecz, o której chcielibyśmy z tobą porozmawiać.”

I tak, właśnie w tym momencie mój cudowny dzień zaczął zamieniać się w koszmar rodem z Ulicy Wiązów. Z tym wyjątkiem, że to mi się nie śniło, a wręcz przeciwnie. Wszystko działo się w realu.

- Uznaliśmy z mamą, że jesteś już wystarczająco dorosła i powinnaś o czymś wiedzieć - zatrzymał się na moment jakby nie był przekonany co do słuszności decyzji. Zawsze tak się zacinał gdy miał przekazywać pacjentowi złe wieści, nieraz to widziałam. Zawsze ludzie myślą, że lekarze wraz z latami doświadczenia, pewnego rodzaju odporności na widok śmierci, która ściga każdego z nas, czasem wolniej, a w przypadku ludzi chronicznie chorych, szybciej. Jednak mój ojciec nigdy się nie zmieniał. Zawsze chciałby wszystkich uszczęśliwić, mimo, że nie jest to niestety zawsze możliwe.

- Słoneczko, bez względu na to co zaraz usłyszysz, pamiętaj o tym, że zawsze będziesz, i zawsze byłaś naszym oczkiem  w głowie, kochamy cię nad życie -zaczęła mama - wiedz, że nie nie zawsze byłaś naszym dzieckiem...

- C..Cco chcesz przez to powiedzieć, że jestem adoptowana?!- pochyliła tylko głowę, ale zaraz ją podniosła, podeszła do mnie i mnie mocno przytuliła.

Nie odwzajemniłam uścisku, byłam w szoku. Delikatnie mnie puściła i spojrzała na mnie razem z ojcem czekając na jakąś reakcję, ale nie wiedziałam bardzo co mam zrobić. Uśmiechnęłam się tylko delikatnie i powiedziałam:

- Dziękuję, że mi powiedzieliście, chyba muszę to jakoś przetrawić, mogę pójść do siebie?

Zdążyli tylko skinąć głową gdy nagle rozległ się dzwonek telefonu. Odebrał ojciec:

-Halo? ... tak... tak... nie... dobrze, rozumiem zaraz będę, proszę na razie nie podawać więcej żadnych leków. Do widzenia -odłożył słuchawkę- słuchajcie to pilny przypadek, ma dość dziwne objawy muszę ...- spojrzał na mnie jakby oczekiwał mojego pozwolenia.

-Idź, będziemy z mamą czekać na ciebie

- Jesteś pewna? Jak się czujesz?

-W porządku, idź już, potrzebują cię - powiedziałam zachęcająco.

Skinął głową i dosłownie wybiegł z domu, szpital znajduje się 3 minuty spacerem z domu, w takim tempie powinien tam dotrzeć w niecałą minutę. Swoją drogą zastanawiam się co to za objawy, nigdy wcześniej nie dzwonili do niego, kiedy miał wolne. Zatrzymałam się w połowie schodów i nagle pojawiło mi się w głowie tyle pytań: kim byli moi biologiczni rodzice? Dlaczego mnie adoptowali? Czy oni żyją? I czy mogłabym ich jakimś sposobem znaleźć?

-Mamo?

-Tak słoneczko?

- Mogę zadać parę pytań - uśmiechnęła się do mnie z ulgą.

- Usiądź wygodnie, zrobię nam dobrej herbatki.

Patrzyłam jak mama obraca się w naszej kuchni i uśmiechnęłam się w duchu myśląc, że nieważne kim była moja biologiczna matka. To ona mnie wychowywała, nauczyła jak ugotować moje ulubione risotto z kurczakiem, zawsze była dla mnie i wspierała mnie. Była moją najlepszą przyjaciółką i nadal tak będzie. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Gdy wróciła do mnie, położyła kubki na stole i zaczęła opowiadać. Wiedziała dokładnie o co chcę zapytać, więc nie musiałam się nawet odzywać, by dowiedzieć się wszystkiego od początku.

- Gdy tylko pobraliśmy się z tatą, praktycznie od razu wprowadziliśmy się do tego domu i urządziliśmy parapetówkę, przyszli wszyscy nasi znajomi, nowi sąsiedzi i bliscy krewni. Poznałam masę nowych ludzi, wszyscy byli niezwykle uprzejmi i serdeczni. Wszystko działo się tak szybko, ciągle ktoś przychodził i nas witał, nie spodziewałam się tak dużej ilości ludzi. Jakiś czas później siedziałam przy kominku czytając książkę, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Na wycieraczce przed drzwiami byłaś ty, zapakowana w cieplutki kocyk, spałaś w koszyku wiklinowym, gdzie była karteczka z twoim imieniem „SELENA”.  Wzięłam cię pośpiesznie na ręce i rozglądnęłam się po ulicy, parę metrów dalej zobaczyłam postać. Nie widziałam jej twarzy, ponieważ gdy otworzyłam drzwi ona znikała za drzewami. Krzyknęłam „Hej zaczekaj”, jednak gdy tylko mnie usłyszała zaczęła biec i po chwili całkowicie zniknęła za drzewami. Był styczeń, mnóstwo śniegu i w dodatku  ciemno, nie zdążyłam się jej przypatrzeć ale wydaje mi się, że widziałam ją wcześniej na tej naszej imprezie. Mogę się mylić, bo w końcu minęło od tego zdarzenia sporo czasu, ale twoje piękne niebieskie oczy... Jestem pewna, że wtedy widziałam kobietę, która miała takie same... Próbowałam jej szukać na własną rękę ale niestety nikt z uczestników tamtejszego wieczoru nie pamięta kobiety o chabrowych oczach. Nie pamiętałam więcej szczegółów z jej wyglądu, więc moje poszukiwania niestety niewiele dały.

- Rozumiem - trochę posmutniałam na wieść, że nie dowiem się więcej szczegółów o biologicznych rodzicach, ale chyba fajnie, że odziedziczyłam coś po biologicznej matce - wiesz chyba przejdę się na spacer, świeże powietrze dobrze  mi zrobi.

- Jak byś chciała możesz zobaczyć co u taty, nie odzywa się a trochę niecodzienna sytuacja, że wzywali go do pracy, kiedy ma wolne - a więc ona też zauważyła

- Jasne - rzuciłam i wyszłam.

Po wyjściu poczułam na skórze dość chłodne powietrze jak na tą porę roku, ale poszłam dalej w dół miasteczka. Gdy tylko dotarłam do szpitala dowiedziałam się, że mój ojciec nigdy tam nie dotarł. Mało tego, nikt do niego nie dzwonił... Wystraszyłam się i pobiegłam szybko do domu, lecz mamy też nigdzie nie było. Spanikowałam i ruszyłam po telefon chcąc zadzwonić do rodziców ale żadne z nich nie odbierało. Już miałam zadzwonić na policję, gdy zobaczyłam na stole karteczkę, podniosłam ją i przeczytałam:

„Idź do hotelu w górach. Cassie ci pomoże. Kocham cię.”

- Co tu do cholery się dzieje?!

Padłam na kolana i po chwili poczułam jak łzy ciekną mi po policzkach. Płakałam. Wściekłam się, nagle poczułam taką złość, że miałam ochotę krzyknąć, lecz moją uwagę rozproszył nagle głos za moimi plecami:

- Nie wiesz, że nie pasuje przeklinać tak ładnej młodej damie.

Gdy tylko usłyszałam nieznajomy głos, spięłam się, wstałam i powoli odwróciłam.

PrzeklętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz