10. Start over

68 7 10
                                    

Pansy obudziła się, kiedy przez zasłony zaczęło się przedzierać słońce. Zawsze, gdy miała kaca, odrobinę mocniejsze światło przyprawiało ją o mdłości. W łóżku leżała sama, co było dziwne. Przyzwyczajenie było takie, że to ona zawsze wcześniej wstaje.

Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienia minionej nocy. To wszystko wydawało się tak nierealne, że zaczęły ją ogarniać wątpliwości, czy aby na pewno sobie tego nie wymyśliła. Podniosła się z łóżka, a jej wzrok skierował się na szlafrok wiszący na drzwiach. Był w kolorze ciemnej czekolady. Wyglądał na puchaty i miły. Założyła go i poczuła wspaniały zapach mieszanki róży, cytryny i odrobiny pieprzu. Związała włosy, które po całej nocy już do niczego się nie nadawały. Zagryzła wargę i ruszyła w poszukiwaniu Pottera.

***

Stał przy blacie w samych dresach i doprawiał szakszukę. To jedyne śniadanie, które było efektowniejsze niż zwykle kanapki, a którego nie potrafił zepsuć. Miał zamiar obudzić Parkinson śniadaniem do łóżka – ostatnio często ona robiła mu śniadania, więc chciał się odwdzięczyć tym miłym gestem. Zdążył uszykować filiżanki do kawy, kiedy usłyszał kroki czynione bosymi stopami za swoimi plecami.

— Dzień dobry, Potter – usłyszał, czując swój szlafrok na plecach i kobiece dłonie na piersi, co było miłą odmianą od zwykłego pocałunku w policzek.

— Cześć, Pansy. Jak się spało? – zapytał, odwracając się twarzą do kobiety.

— Dobrze, ale pod koniec było trochę zimno – spojrzała mu w oczy. Harry, słysząc to, zaśmiał się. — Co robisz na śniadanie? Ładnie pachnie.

— Szakszukę. Jedna z niewielu rzeczy, które wychodzą mi za każdym razem – jakby na potwierdzenie tych słów odwrócił się, żeby zamieszać danie.

— Och.

— Nie lubisz?

— Mam alergię na pomidory. Ogromną – westchnęła i schowała twarz między jego łopatki. — Wybacz, Harry... Mogłam powiedzieć wcześniej.

— Nic... nic się nie stało. Zrobię ci naleśniki – znów się do niej odwrócił i pocałował w głowę, żeby odrobinę ukryć swoje zażenowanie.

Przy śniadaniu nie rozmawiali. Każde było zamknięte w swojej głowie, próbując przebrnąć przez gąszcz swoich myśli, zwłaszcza tych dotyczących wczorajszego wieczora. Nie do końca byli pewni, na jakie zachowania mogą sobie pozwolić, a jakie zachować dla siebie. Chcieli rozmawiać, ale nie wiedzieli o czym. Zwłaszcza uwierało to Pansy, która chciała zaszyć się u siebie w sypialni, bo bała się, że odsłoniła za dużo.

Skończyli jeść, Potter posprzątał. Usiedli na kanapie z kubkami świeżej kawy.

— Pansy... mogę o coś spytać? – zaczął nieśmiało. Spojrzała na niego z zawahaniem.

— Jasne – wzruszyła ramionami.

— Jakim cudem masz alergię na pomidory? Przecież czarodzieje nie chorują jak mugole... – starał się rozluźnić atmosferę tym pytaniem.

— Oh. No tak. To klątwa. Moja mama obraziła jakąś ciotkę ze strony ojca, a ta rzuciła na mnie zaklęcie, przez które mam dostawać okropnej wysypki, jeśli zjem coś, co wtedy lubiłam najbardziej. Padło na pomidory – uśmiechnęła się.

— Przykro mi.

— Dlaczego? – zmarszczyła brwi.

— Twoja rodzina naprawdę nie potrafiła rozwiązywać konfliktów bez wplątywania w to dzieci.

***

Niedługo później wróciła do domu. W torebce, dzięki zaklęciu zmniejszająco-zwiększającemu miała wygodny dres, w który mogła się ubrać. Ledwo przekroczyła próg mieszkania, a usłyszała śmiech Blaise'a. Westchnęła i przygotowała się w duchu na przesłuchanie.

Second chances | Potter x ParkinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz