4. It comes back to you

139 19 2
                                    

Londyn w połowie sierpnia postanowił jednak dać odetchnąć swoim mieszkańcom i od jakiegoś czasu witał ich słoneczną pogodą. Więcej dzieci bawiło się na ulicach. Ludzie byli jacyś tacy życzliwsi. To naprawdę napawało optymizmem i stanowiło dowód na to, jak bardzo pogoda może wpływać na człowieka.

Pansy szykowała się do pracy. Na szczęście dziś miała dyżur przy swoich pacjentach, a nie na nagłych przypadkach. Zapowiadało się na spokojny i krótki dzień. Może zdąży wrócić jeszcze przed kolacją. Zostawiła Malfoyowi śniadanie i pojechała do szpitala.

***

Potter cały poranek spędzał na nauce. Szykował się do awansu. Wypełnił wszystkie swoje obowiązki, więc mógł skupić się na prawie, którego znajomość była mu potrzebna do pracy w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Miał zostać jego szefem, co może wiązało się z większą liczbą zadań, bardziej normowanym czasem pracy, a przede wszystkim dużo bezpieczniejszymi warunkami. Szefowanie biurem aurorów zaskutkowało u niego pojawieniem się kilkunastu mniejszych i większych blizn. Do błyskawicy na czole dołączyła też (praktycznie już niewidoczna) szrama na policzku. Brzuch zdobiło kilka drobnych kresek, powstałych po nie do końca poprawnym leczeniu po oberwaniu sectumsemprą. Dorobił się też kilku siwych włosów. Takie życie.

Ale pomyślał o Ginny. O tym, że mają stworzyć rodzinę. Z dziećmi. W ich życiu powinna kiedyś pojawić się przynajmniej dwójka brzdąców, którzy będą swoim istnieniem wypełniać ten, za duży jak na dwie osoby, dom. Potter uśmiechnął się do siebie, ale... nie poczuł tego przyjemnego kłucia w brzuchu, co zawsze. Faktycznie ostatnio trochę częściej się kłócili, ale to właśnie z powodu jego pracy. Po zmianie to wszystko powinno ustać. Powinno wrócić do normy. Przy okazji przejrzał Proroka, myśląc, że może znajdzie jakiś lokal do kupienia na Pokątnej, w której jego narzeczona mogłaby otworzyć swoją kawiarnię. Myślał o tym od jakiegoś czasu – nie chciał już żeby męczyła się ona w sklepie braci, skoro ma prawie wystarczająco pieniędzy, żeby zrealizować marzenie. Po prostu dołoży jej ze swoich w ramach prezentu na jakąś okazję.

Zamknął oczy i próbował sobie wizualizować zapach, który zawsze towarzyszył jego wybrance. Wanilia, liść porzeczki, róża. Jej ukochane perfumy. Idealnie komponujące się ze skórą kobiety. Eleganckie, ale delikatnie dziewczęce. Nieziemskie i otulające. Uśmiechnął się i powrócił do pracy. Przed nim było sporo nauki.

***

Około godziny 14 brzuch Pansy zaczął domagać się posiłku. Była wykończona. Oglądanie szczęśliwych par, przeplatających się ze smutnymi, samotnymi kobietami w jej gabinecie tylko ją dołowało ostatnimi czasy. Czasem żałowała wyboru ginekologii jako swojej specjalizacji, ale potem... przyjmowała dwa, trzy chciane porody i jej przechodziło. Jadła swoją sałatkę, gdy nagle usłyszała pukanie do drzwi. Cholera, mieli być za pięć minut! Nie chcąc jednak, żeby czekali zbyt długo, powiedziała:

— Proszę!

Drzwi otworzyły się. W jej gabinecie pojawiła się drobna kobieta, bardzo elegancko ubrana z burzą nie do końca zdyscyplinowanych loków na głowie. Zaraz za nią wszedł wysoki, rudowłosy mężczyzna, ubrany w dopasowany golf i jeansy.

– Dzień dobry, zapraszam – przywitała się Pansy i uśmiechnęła do przybyłej dwójki.

– Herm, nie mówiłaś mi, że twoim lekarzem jest Parkinson... – mruknął mężczyzna do swojej żony, która ufnie podeszła do biurka.

— Witaj, Pansy – uśmiechnęła się Hermiona i usiadła. – Mojego męża już znasz? – puściła do niej oczko i pomachała ręką do swojego towarzysza, aby ten również usiadł.

Second chances | Potter x ParkinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz