Kenny stał pod drzewem z wyciągniętymi wysoko rękami, a jego skrzydła delikatnie się poruszyły. Obok zbiegł się nieduży tłum zaintrygowanych, co równie przestraszonych ludzi.
– To on! To on to zrobił, mamo! Ten wielki anioł! – krzyczał jakiś chłopiec, pokazując wskazującym palcem na sylwetkę Strażnika. Przy okazji ciągnął za pelerynę przeciwdeszczowego płaszcza rudą i szczupłą kobietę, objuczoną dwiema siatkami wypełnionymi zakupami.
– Nie bądź niemądry, Billy! Po prostu piorun trafił w drzewo, przecież jest burza. – Kobieta próbowała przemówić do rozsądku swojemu dziecku, ale widać było, że sama do końca nie wierzy swoim słowom. Wąskimi oczami nerwowo spoglądała, to na Kenny'ego, to na drzewo, a zaraz potem na syna i ludzi zebranych wokół. Po jej twarzy błąkał się zdezorientowany uśmiech.
– Tak? To, dlaczego on trzyma tak wysoko te ręce? To on zaczarował to drzewo! – upierał się chłopiec.
Ananika podeszła do Kenny'ego i położyła dłoń na jego plecach. Mężczyzna opuścił ręce i obrócił się gwałtownie. Wlepił w nią gniewne spojrzenie jasnych tęczówek, ale nie odezwał się ani słowem.
– Zobacz, teraz przyszła jeszcze jedna z nich! To też anioł! Ma takie same skrzydła! Pewnie zaraz podpali następne drzewo! – ekscytował się maluch, podskakując w miejscu.
– Idziemy! – rzuciła ostrym tonem rudowłosa kobieta i następnie pociągnęła dziecko za rękaw kurtki. Być może nie było to dobre, ale każdy widział, że dzieciak za nic się nie ruszy. Teraz zaś szedł posłusznie za matką, ale żywo gestykulował. Obracał wciąż głowę w kierunku Kenny'ego oraz Ananiki i mówił głośno, że to na pewno anioły.
Pozostali zgromadzeni ciągle jeszcze przyglądali się Ananice i Kenny'emu, do którego chyba dopiero w tej chwili dotarło, jaką sensację wywołał, bo rozglądał się niespokojnie dookoła, jakby chciał uciec z miejsca zdarzenia. Niektórzy tylko kręcili głowami, nie dowierzając słowom kilkulatka, inni szeptali coś niezrozumiałego, lecz wszyscy, jak jeden mąż, zaczęli się rozchodzić.
Kenny stał ze spuszczoną głową, a deszcz oblepiał jego płowe włosy, wsiąkał w ubrania i chlupotał pod wygodnymi butami z miękkiej skóry, gdy ruszył przed siebie, nie spoglądając na swoich współtowarzyszy.
– Kenny! – zawołała za nim, ale widocznie nie zamierzał się obrócić. – Kenny! – powtórzyła głośniej i w końcu to zatrzymało mężczyznę. – Dokąd idziesz?
– Wszystko jedno, byle dalej od was – wyrzucił z siebie gniewnie.
– A co z nami? Przecież sam mówiłeś, że nie możemy się rozdzielać! No i musimy jechać do Sandy! Oczekuje nie tylko mnie, ale także ciebie.
– Mówiłem – rzekł – ale ty najwidoczniej zapomniałaś, kim i po co tu jesteś. – Rzucił rozgniewane spojrzenie Mice, sugerując, że za wszystko jest odpowiedzialny brunet.
– Nie zapomniałam!
– Naprawdę? – Podszedł szybko i spojrzał jej głęboko w oczy. – To dlaczego nie zostawiasz znaków czasu, zamiast łazić po tych śmiesznych ludzkich sklepach i... – przerwał na moment i znów utkwił spojrzenie w Mice – grzeszyć z tym tutaj?
– To Mica, a nie ten tutaj i uratował mi życie. Gdyby nie on, teraz nie rozmawiałabym z tobą! – Pierwszy raz poczuła gniew, do tej pory był jej obcy.
– A ty, no i ja, w rzeczy samej, uratowałaś jego! Jesteśmy kwita! Dlaczego go nie zostawisz? Przecież on tylko nas spowalnia i jeszcze przez niego, czuję to głęboko, będą wielkie kłopoty. Nie możesz tego nie dostrzegać!
CZYTASZ
Trzepot Motylich Skrzydeł
Science FictionMają tylko sto lat, by uratować ludzkość od niechybnej zagłady. Strażnicy co dekadę podróżują w czasie, aby pozostawić na Ziemi znaki czasu. Jednak Niszczyciele nie próżnują. Niszczą znaki i zabijają Strażników. Natomiast na dwadzieścia lat przed ap...