23.

25 4 11
                                    

Wzdrygnęła się, gdy poczuła dotyk czyjejś dłoni na swoim ramieniu. Obróciła się gwałtownie, wciąż wydając z siebie te nieludzkie, rozdzierające odgłosy. Jakby coś okropnego, ciężkiego i ciemnego zamieszkało w niej i już nie zamierzało więcej opuścić. Zobaczyła za sobą Mikę. Patrzył na nią z troską w oczach, marszcząc przy tym brwi, ale również ze strachem, którego nie sposób zamaskować. Obok niego kręcił się niespokojny Magnum, z nisko zwieszonym łbem i nosem niemal grzebiącym w ziemi. Kiedy dojrzała ukochanego zwierzaka, poczuła w środku ciepło, lecz także smutek. Pragnęła wtulić się w czworonożnego przyjaciela i przepłakać resztę czasu, jaki pozostał jej na Ziemi.

Z wielkim trudem spuściła wzrok, wiedząc, że nie może się więcej rozsypać. Nie teraz. Odwróciła się z powrotem do Kenny'ego i poczęła ponownie go uzdrawiać, nie zważając na to, co już od dawna wiedziała.

– Ana... – zaczął Mica i znów położył dłoń na jej ramieniu. Odtrąciła ją i na nowo skupiła się na zadaniu.

No, dalej. Walcz. Proszę! – powtarzała w myślach po raz kolejny, przekonana, że jeśli przyłoży się do pracy jeszcze mocniej, Kenny zaraz wstanie. Cały i zdrowy. A nie... taki. Nie taki!

– Ana... On nie żyje... – odezwał się mężczyzna.

– Nie! To nieprawda! Nieprawda! – Kolejne łzy, jak również następna wiązka bożego światła, popłynęły na rozszarpane i zakrwawione ciało Kenny'ego.

– Pozwól mu odejść.

– Przestań! – krzyknęła, ale nie odwróciła głowy w stronę Miki.

– Ana, musisz mu pozwolić...

– Zamknij się! Zamknij, zamknij, zamknij! – Była na niego wściekła! Dlaczego każe jej przestać?! Czy on nie rozumie, że Kenny zaraz ozdrowieje? Potrzebuje tylko więcej czasu, aby go uleczyć. Jeszcze chwila... Tylko niech jej w tym nie przeszkadza!

Ku jej uldze, Mica nie powiedział już ani słowa. Czuła jedynie jego obecność za swoimi plecami. Widocznie nie zamierzał jej zostawić. Było jej wszystko jedno. Najważniejsze, że już jej nie pouczał. Jej szloch i te dziwne dźwięki, które z niej się wydobywały, były przerywane jedynie przez skomlenie psa. I to właśnie ono w końcu ją ocuciło.

Nie wiedziała, jak długo to trwało. Może tylko kilka minut, parę godzin, a być może całą wieczność, jednak po nieudanej walce nareszcie się poddała. Niemniej nie wstała. Z tępym bólem w oczach wciąż wpatrywała się w martwe ciało Kenny'ego. Włożyła pięść do ust i mocno zacisnęła na niej zęby, aż na języku poczuła metaliczny smak krwi. Dopiero wtedy doznała choć minimalnej ulgi, gdy fizyczny ból przyćmił na milisekundę ten ogromny, wewnętrzny. Zaczęła się też kiwać w przód i w tył jak dziecko porzucone we mgle i wciąż wyła jak zranione zwierzę.

Nagle ukucnął przy niej Mica, ale już nie odważył się jej dotknąć. Tym razem pochylił się nad Kennym i wyciągając kciuk i palec wskazujący, przymknął zmarłemu powieki.

– Ludzie tak robią – rzekł, lecz na nią nie spojrzał. – Kiedy odchodzi ktoś bliski.

No właśnie, ludzie. A oni z Kennym nie są ludźmi. Nie powinno ich tu w ogóle być. Nie przynależeli do tego świata. Ich miejscem była Polana, na którą już nigdy nie wrócą. Jej też się to nie uda. Teraz, gdy leżał przed nią trup Kenny'ego w tak makabrycznym stanie, zrozumiała, że to się nie powiedzie. Czeka ją o wiele gorsza kara niż jakakolwiek plaga. Kara za zabicie drugiego Strażnika. Bo tego, że odpowiadała za tę śmierć, była pewna, jak niczego innego. Gdyby nie ona, jej głupie zawahanie, Kenny nie wyszedłby z domu. Nie odleciałby tak daleko, nie zamknął przed nią swojej duszy i nie padł ofiarą krwiożerczych Niszczycieli. Wszystko to wydarzyło się przez nią.

Trzepot Motylich SkrzydełOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz