30.

23 5 9
                                    

Poczuła dotyk ciepłych warg Miki na swoim czole i w tej samej sekundzie stało się coś dziwnego. Miała uczucie, jakby ziemia się zatrzęsła i zapragnęła zrzucić ich ze wspólnego łóżka w niewielkiej sypialni. Przytrzymała się kurczowo jego krawędzi, wbijając paznokcie w materac. Popatrzyła Mice w oczy, ale na razie nie odnalazła w nich tego, co tliło się w niej niczym pochodnia – paniki. Zauważyła jedynie lekkie zdziwienie na jego obliczu.

– Co to było? – spytała przestraszona i odruchowo położyła dłonie na brzuchu, pragnąc go ochronić. Zdumiewające, że odkąd dowiedziała się o dziecku, wykonywała ten gest coraz częściej, całkowicie mimowolnie.

– Nie mam pojęcia... – Pomimo że dopiero teraz dostrzegła w nim przestrach, nagle uznała, że ten fakt ani trochę się jej nie podoba. Wolałaby chyba, aby zachował swój niewzruszony spokój. Jak wtedy, gdy pomagał jej chować Kenny'ego, mimo że odczuwała całą sobą, jak w środku drżał niczym osika. Percepcja ludzka jest jednak bronią, której moc pojęła wówczas, jak i teraz. Nigdy wcześniej aż tak mocno nie czuła się człowiekiem. Bowiem Mica nagle pobladł. Teraz zielone oczy na tle papierowej cery wydawały się nienaturalnie jaskrawe. Do tego duże z wyraźnego przerażenia. – Nie martw się... – Przygarnął ją do siebie ramieniem i złożył pocałunek na policzku. Wtedy znowu wszystko się zatrzęsło, ale silniej niż poprzednio.

– Przestań! – Odsunęła się gwałtownie i wstała szybko, wyplątując się z pościeli. Stanęła na równe nogi, których stopy przylegały mocno do jasnego dywanu. Skrzydła unosiły się i opadały powoli. Chciała odlecieć? Czy bała się, że może to zrobić? Albo, co gorsza, że tego nie uczyni...

– Co mam przestać?

– Przestań mnie całować, dotykać... To znów się dzieje!

– Co takiego? – Jeśli udawał, że nie wie, o co może jej chodzić, to świetnie sobie radził. Granie na zwłokę jednak nigdy nie przynosiło zadowalających rezultatów.

– Plaga! Mica! – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, a potem przyłożyła dłoń do ust. Jakby chciała je powstrzymać przed wypowiedzeniem kolejnych strasznych słów.

– Plaga... Nie! Niemożliwe, przecież nic złego nie robimy, teraz mamy być rodziną...

– Nie wiem, ale wiem, że jeżeli nadal będziemy ze sobą blisko, to źle się skończy. – Jak gdyby na potwierdzenie tego, co powiedziała, podłoga pod jej stopami zadrżała.

– Ana... – Zaczął do niej podchodzić, ale cofnęła się jeszcze dalej, niemal wpadając na ścianę.

– Proszę, Mica... – W jej oczach zalśniły łzy, a dłoń, którą dociskała co jakiś czas do drżących ust, teraz wyciągnęła przed siebie w desperackiej próbie powstrzymania mężczyzny. Widząc jej reakcję, zatrzymał się w półkroku.

– Dobrze. Czyli wracamy do punktu wyjścia? – Nie mógł najwyraźniej w to uwierzyć. W tym pytaniu było tak sporo zdziwienia, że równie dobrze z niedowierzania mógłby się na końcu roześmiać. Obróciliby wszystko w żart i zapomnieli o potencjalnej, kolejnej pladze. Nie zrobił tego jednak, wyczuwając drganie podłogi.

– Wracamy do punktu wyjścia... – Z kolei głos Ananiki był pewny, niewzruszony niczym skała. Mimo że przepełniony bólem i smutkiem.

Stali naprzeciw siebie nadzy. Jeszcze przed chwilą tacy szczęśliwi i napełnieni wielkim błogosławieństwem. Teraz zaś zdruzgotani i zdezorientowani. Nie wiedziała, dlaczego Bóg nadal ich karze. W końcu, jak zaznaczył Mica, teraz mieli być rodziną. Mimo tego rozumiała, tą boską częścią, która w niej żyła, że nie mogło być inaczej. Jedynie bardzo pragnęła, aby było. Niestety pragnienia i rzeczywistość rzadko kiedy idą ze sobą w parze.

*

Obchodził się z nią jak z jajkiem albo jak z lalką z porcelany. Miał wrażenie, że jakikolwiek gest lub nawet słowo, mogą sprawić, że rozbije się na drobne, małe kawałki i już nie będzie szansy, aby ją posklejać. Czuł się fatalnie, tym bardziej że co jakiś czas ciągle odczuwał to drżenie.

Włączył telewizor i tam jego ulubiony reporter, Cooper, mówił, że Kansas City nawiedziło trzęsienie ziemi. Jeszcze nie tak silne i okazał nadzieję, że skala nie wzrośnie, zatrzymując się na bezpiecznym poziomie trzech, czterech stopni. Zapowiedział, jakie mogą być skutki coraz to silniejszych drgań i słysząc je, Mica poczuł się, jakby ponownie tego dnia z jego twarzy odpłynęła cała krew. Szybko wyłączył odbiornik, nie chcąc straszyć Ananiki, ale jeśli miał być ze sobą całkiem szczery, również samego siebie.

Nie był niezniszczalny, choć niejednokrotnie odnosił tak błędne wrażenie. Przeżywszy tyle w ciągu nie dość długiego życia, miał przekonanie, że mógłby swoimi doświadczeniami obdarzyć kilku ludzi. A on jednak nadal żył, uśmiechał się, pracował, biegał, kochał... Czy to nie był wystarczający powód, aby poczuć się nieśmiertelnym? Wiedział jednak, a wiedza ta wzrastała w nim z każdym mocniejszym drganiem, które odczuwał w całym ciele, że nic nie znaczy. Jest jak pchła popychana dłonią ulicznego magika, który chce zarobić trochę centów. Nic nieznacząca pchła – oto czym był.

– Ana... – spróbował, gdy zaczęła obgryzać paznokcie. – Proszę, czy możemy przyjąć, że to nie jest plaga, a po prostu zjawisko przyrodnicze? Przecież takie rzeczy się zdarzają...

– Nie rozumiesz? Wszystko jest ze sobą połączone. Nic nie wynika z próżni. Świat nie powstał z niczego. Uczynił go Wszechmocny i wszystko, co dzieje się na świecie, ma związek z Jego mocą, działaniem...

– Ale Ana...

– Wszystko! – krzyknęła, a wówczas poczuł wyjątkowo silne drganie i zauważył, iż obrazek na ścianie lekko się przechylił. – Ty i ja nie jesteśmy odłączeni z kręgu życia, w którym On ma pierwsze i ostatnie zdanie. Nikt nie jest odłączony od źródła.

Być może mówiła trochę niejasno, ale Mica, nauczony tym, że Anankia jest nietypowa i wie więcej, niż on kiedykolwiek wiedział i pozna, zgadywał, że wypowiada słowa z głębi siebie. Bierze je z trzewi swojej duszy i wykłada prosto, tak jak je czuje.

Zastanowił się, czy może żałuje, że to on przeżył, a nie Kenny. Kenny'emu przecież nie musiałaby niczego tłumaczyć. On rozumiałby wszystko.

– Dobrze – zgodził się z nią. – Rozumiem – rzekł, choć nie było to do końca prawdą. – Tylko proszę cię. Nie odchodź ode mnie. Nie rób tego. Nie przeżyłbym, gdyby cokolwiek stało się tobie czy dziecku... – Mimowolnie w kącikach oczu poczuł piekące, ciepłe łzy.

Skinęła tylko głową i odwróciła się do niego plecami. Błądziła wzrokiem po ścianach i podłodze, wypatrując kolejnych oznak trzęsienia. I te nadeszły. Tym razem zadrżał stolik w salonie. Z blatu spadł kubek, roztrzaskując się na milion małych, granatowych odłamków.

– Posprzątam – powiedział i ruszył do kuchni.

Wyciągnął z szafki pod zlewem szczotkę i szufelkę. Tak wyposażony wkroczył do salonu i zaczął sprzątać, uważając, by nie zostawić ani jednego kawałka, który mógłby wbić się w stopy Ananiki.

– Gotowe! – Wstał z klęczek i uśmiechnął się do niej ciepło. Chciał, aby choć na moment przestała się zamartwiać. Nic z tego. Z jej twarzy czytał jak z otwartej księgi – lęk i panika nie opuściły jej ani na sekundę. Tak bardzo chciał do niej podejść i mocno przytulić. Nie mógł i to bolało go najbardziej. Nie mogąc jej dotknąć, zrobił to, co potrafił, aby okazać swoją troskę. – A teraz pójdę zrobić obiad. Zjesz naleśniki?

– Pomogę ci – powiedziała.

Mógł rzucić, że nie trzeba, poradzi sobie sam. Nie zrobił tego jednak. Miał nadzieję, że gotowanie rozproszy jej myśli, sprawiając, że nerwy kobiety złagodnieją. Jeśli uspokoją się w niej potężne oceaniczne fale, być może jeszcze kiedyś przyjdzie taki czas, że pozwoli mu się objąć.

Trzepot Motylich SkrzydełOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz