Rozdział 9

73 5 2
                                    

Calypso

Trzymając się za ręce zmierzamy w kierunku siedziby stada. Lucas kroczy bez obaw przy moim boku. Jego dotyk i siła dodają mi odwagi by stawić czoło naszej przyszłości. Bliskość uskrzydla,czuję przyjemne ciepło na sercu, uśmiech nie schodzi mi z twarzy.

Wpatruje się w profil pisanego mi mężczyzny i widzę, nie za wysokie czoło,które w tej chwili jest lekko zmarszczone jakby o czymś myślał, gęste brwi tego samego koloru co jego czupryna, oczy okalane czarnymi rzęsami, nos lekko zgarbiony u nasady i te usta kuszące o więcej pocałunków. Całkiem ładny profil,muszę przyznać.

Wyczuwając że na niego patrzę, Lucan odwraca głowę w moim kierunku, przyłapuje że się mu przyglądam. Unosi brwi pytająco, na jego twarzy pojawia się cudowny uśmiech, odwzajemniam go. Ściska pokrzepiająco moja dłoń, unosi do ust i całuję jej wierzch.

-Moja miłości - mówi nie spuszczając ze mnie wzroku.

Wracam myślami do momentu uniesienia, intymności które było dane nam dzielić. Wszystko działo się tak szybko, jakbyśmy podświadomie obawiali się ze może się więcej nie powtórzyć. Choć bogini połączyła nas zaledwie kilka godzin temu, nie opuszcza mnie poczucie że znamy się bardzo długo. Jakby nasze dusze krążyły gdzieś, szukając się wzajemnie a gdy to nastąpiło, zostaną ze sobą już na stałe . To niesamowite jak więź nas prowadzi, zaspokaja,uczy.

Chce pozostać w takim stanie już na zawsze ale wiem że lada chwila przyjdzie mi się zmierzyć z Alfa Kane, moim ojcem. To będzie jedno z moich największych wyzwań, postawić się ojcu, walczyć o miłość bo czy to nie ona sprawia że jesteśmy w stanie zrobić wszystko.

Miłość, to uczucie dotąd było mi obce. Zapytacie zatem skąd mogę wiedzieć że to czuje to właśnie ona. Czy to że czuję nieopisaną radość oraz poczucie bezpieczeństwa które dodaje mi się siły by o nas zawalczyć, wystarczy żeby was przekonać.

Dotąd robiłam co odemnie oczekiwano,tym razem nie poddam się tak łatwo.Jestem gotowa na wyzwania, cokolwiek nas spotka stawię mu czoła.

Alfa Kane przejął dowodzenie stadem w wieku dwudziestu lat,od urodzenia wychowywany na przyszłego lidera. Poprzedni Alfa Nico, mój dziadek, trzymał go krótko, prowadził żelazną ręką i nie stronił od kar cielesnych. Kane miał być bezwzględny, prowadzić stado surowo, nie czuć strachu, ten był dla słabych.

Po dwóch latach od przejęcia watahy , Kane spotkał moja matkę. Faye, tak miała na imię, córka Alfy z innego stada, z czego Nico był bardzo zadowolony, idealna kandydatka na Lunę,jego syna.

Była zupełnym przeciwieństwem ojca, delikatna, ciepła, empatyczna a do tego piękna. Miała smukła, zgrabną sylwetkę niczym rzeźba, poruszała się z gracją. Jej długie blond włosy zaplatała w długi warkocz, wypuszczając kilka kosmyków przy twarzy. Duże, zielone oczy które odziedziczyłam po niej. Otaczała ja aura spokoju, gdziekolwiek się pojawiała wilki oddawały jej szacunek. Była wspanialą Luną, dawała stadu siłę. To ona, jedyna potrafiła wykrzesać w ojcu jakieś uczucia. Żałuję że nie było mi dane jej poznać. To co o niej wiem znam jedynie z opowieści.

Gdy zaszła w ciążę radości nie było końca. Alfa Kane liczył na swojego następcę,na pewno był zawiedziony kiedy urodziłam się ja a nie męski potomek jak oczekiwał. Do tego kilka godzin później zmarła jego Luna, krwotok.

Miała piekny pogrzeb, uczestniczyło w nim całe stado i oddało należny hołd. Wataha miała złamane serce,stracili kawałek duszy,wilki cierpiały w milczeniu a kobiety nie stroniły łez.Alfa Kane przybrał maskę lidera i nawet w takich okolicznościach nie wyrażał żadnej emocji. Czasami zastanawiam się czy w ogóle kochał moja matkę.

Często mnie za to winił, wykrzykując w gniewie jak mnie nienawidzi. Obiecał ze poniosę za to konsekwencje i wierzę że dotrzyma słowa.Nie mając syna, znajdzie godnego następcę, mojego przyszłego męża. Tym wybrańcem ma być Marcus. Byłam z tym pogodzona aż do dzisiaj dopóki nie znalazłam Lucana.

Zbliżamy się do siedziby stada i widzę ojca czeka na nas. Jego postawa wyraża czysty gniew. Ciało ma naprężone do granic wytrzymałości, pięści zaciśnięte, oddycha wściekle przez nos . Mierzy nas wzrokiem i ocenia. Zwalniam, mam ochotę się cofnąć ale Lucan nie pozwala mi na to. Ściska moja dłoń pokrzepiająco. Zmuszam nogi do poruszania się . Alfa Kane zaczyna iść w naszym kierunku i mówi z furią - Gdzieś ty kurwa była! -

Robię drżący wdech, mój ojciec nigdy nie przeklina musi być bardziej wściekły iż myślałam. Staje przed nami i robi ruch jakby chciał mnie uderzyć, garbię się przestraszona.

-Tylko spróbuj a zabije ci tu i teraz nie patrząc na konsekwencje-warczy rozwścieczony Lucan. Jego oczy zmieniają kolor na złoty, to znak że ledwo panuje nad sobą.

-Jesteś głupcem jeżeli myślisz że dałbyś mi radę. Zapraszam może się przekonamy, zabije cie i problem z głowy. Mogę Ci obiecać ze będzie to szybka śmierć i nic nie poczujesz, będę na tyle łaskawy a co do Calypso Marcus nie może się doczekać aż będzie jego żona i będzie mógł ją posiąść - Kane prycha,uśmiecha się z drwiną, spluwa na ziemię wyrażając czysta pogardę. Prowokuje Lucana i osiąga swój cel.

Lucan wystrzela do przodu, wysuwa pazury, robi zamach i uderza alfę w twarz. Jego pazury orają naskórek , z ran zaczyna sączyć się krew. Widzę szok w oczach ojca który bardzo szybko znika i zamienia się w furię. Jego ciało zaczyna się trząść, napinać wiem że za chwilę się zmieni.

-Calypso, nie chce żebyś na to patrzyła - Lucas zwraca się do mnie, patrzy z determinacją,całuję szybko w usta i popycha za siebie.
-Nigdzie się nie wybieram, nie zostawię cię -odpowiadam, w tym samym czasie Kane rzuca się na Lucana który nie zdarzył się przemienić.

Wilk Alfy jest ogromny,ma ciemno szare futro, żółte ślepia i ostre zęby które w tym momencie wgryza w ramię mojego ukochanego. Lucan wydaje z siebie okrzyk bólu, jakimś cudem udaje mu się odskoczyć od ojca i sam przemienia się w wilka. Rozpędza się w kierunku Kane, wyskakuje, ten robi to samo, zderzają się, siła uderzenia powala ich na ziemię , przez chwilę kotłują się w walce. Słyszę głośny warkot to ojciec próbuje dosięgnąć karku Lucana ale ten unika jego zębów. Wzdycham z ulgą,ta rana mogłaby zakończyć żywot mojej bratniej duszy. Ręce mi się pomocą, pocieram nimi o sukienkę nerwowo, czuję się bezużyteczna, nie wiem jak pomóc, ale wiem że jeżeli nic nie zrobię ojciec zabije Lucana. Zachodzę w głowę co mogę uczynić aby zakończyć tą walkę,lecz moje rozmyślania przerywa dłoń na moich ustach, próbuje się wyrwać, druga dłoń łapie mnie za kark.

-Znowu się spotykamy Calypso, czyżbyś mnie unikała, swojego przyszłego męża. - Marcus... zaborczo gładzi mój kark, przyciska klatkę piersiową do moich pleców.
- Czuje na Tobie jego zapach-warczy mi do ucha.
-Powiedz, miałaś go między nogami, lepiej dla ciebie aby to nie było prawdą bo może zdecyduje się pomóc alfie Kane a z nami dwoma Lucan na pewno sobie nie poradzi-mówi ściskają mój kark boleśnie.

Macham głową zaprzeczająco.
-Bardzo dobrze, bo tym który cie posiądzie będę ją, najlepiej już teraz, po co czekać do ślubu - zaczyna ciągnąć mnie do tyłu, wbijam pięty w ziemię ale to nie działa, jest bardzo silny. Szarpie się, walczę, udaje mi się kopnąć go goleń.
-Lubisz ostro co, możemy temu zaradzić - syczy złowrogo.
Zerkam w stronę Lucana szukając ratunku, ten zauważył co się dzieje, próbuje się do mnie zbliżyć lecz ojciec korzystając z jego chwili nie uwagi przyszpila go unieruchomiając. Patrzę mu w oczy i widzę w nich złość, strach i determinację.
Marcus ciągnie mnie w stronę budynków gdzie śpią goście, zapewne ma tam przydzielony pokój.
Pochyla się i mówi - Zabawimy się -.

Luna Calypso Where stories live. Discover now