Rozdział 11

86 4 8
                                        

-Nie rozumiem - odpowiadam zszokowana, czy ten nieznany mi mężczyzna właśnie powiedział że Marcus to jego syn...
-Mam na imię Marcel a Marcus to mój biologiczny syn.Widzialem cię dziś rano, chciałem się przedstawić ale nie dałaś mi szansy, uciekłaś tak szybko-mowi uśmiechając się lekko.

Na oko jest po czterdziestce, nadal krzepki, barczysty. Przydługie, czarne jak noc włosy opadają mu na twarz, przydałoby się je troszkę podciąć.Jego oczy są mi znajome, budzą we mnie strach, nie jestem do końca pewna czy jest to spowodowane tym że często nawiedzały mnie we snach, czy to coś innego . Bije od niego siła i władza chociaż teraz uśmiecha się do mnie pokrzepiająco, mam ochotę uciekać nie oglądając się za siebie. Jego odzienie jest niechlujne i znoszone, koszulka wyblakła, poplamiona, spodnie wytarte na kolanach do tego stopnia że za jakiś czas na pewno pojawia się w nich dziury. Robi krok w moją stronę a ja intuicyjnie odskakuje na bok.

-Nie zrobię Ci krzywy Calypso, nie mam złych zamiarów. Doszły mnie słuchy że masz poślubić mojego syna, chciałbym cie bliżej poznać - wyciąga ręce do przodu w geście który ma mnie uspokoić.

-Co się stało, nie wyglądasz najlepiej? - pyta przyglądaj się mojej sukience oraz obitej twarzy.

-Co się stało, czy to nie jest oczywiste - wypluwam z siebie słowa, prawie krzyczę.
-Twój syn nie zna słowa nie. Mimo moich protestów i błagań aby przestał miał czelność mnie wykorzystać, pobić, prawie zgwałcić.Udało mi się uciec tylko dla tego że Alfa Angus w porę zareagował. Czy tak traktuje się przyszłą żonę, czy aż tak nie może znieść że znalazłam swojego wybranka. Jakim mężczyzną trzeba być by tak zbrukać kobietę - mój głos jest coraz bardziej donośny, teraz krzyczę z całych sił, mam dość, czuję się brudna, boli mnie policzek,pali w kroku. Do tego bardzo martwię się o Lucana, na myśli że mógł ucierpieć boli mnie w mostku.
Odwracam się i zamierzam odejść, mężczyzna łapie mnie za dłoń chcąc mnie zatrzymać, kolejny raz jestem dotykana bez mojej zgody.

-Proszę zostań, porozmawiaj ze mną, postaram się jakoś pomóc. Jest mi bardzo przykro, nikt nie powinien cie tak potraktować- mówi nadal trzymajac mnie za dłoń. Wyrywam ja wściekle.
-Nie waż się mnie dotykać. Już nikt, nigdy nie dotknie mnie bez mojego pozwolenia-mam dość, moje nerwy sięgnęły zenitu.

Nagle z oddali słyszę przeraźliwy warkot, podskakuje wystraszona, zaczynam się trząść.

Znalazł mnie, muszę uciekać,o nie nie nie,wytężam wzrok, przeczesuje teren, szukając źródła warkotu. Na granicy lasu wyłania się wilk, kroczy dumnie, dostrzegając nas rusza pędem, jest coraz bliżej. Napinam mięśnie, mam zamiar uciekać co sił gdy nagle słyszę.

-Calypso, to ja Lucan-odwracam głowę w kierunku głosu, Lucan zdarzył się przemienić, stoi przedemna, nagi, piękny, mój mate. Biorę głęboki wdech, do oczu napływają mi łzy, chce coś powiedzieć ale mam problem z oddychaniem. Łapczywie nabieram powietrze walcząc o oddech, kładę dłoń na klatce piersiowej. Lucan podchodzi, przyciąga mnie do siebie, przytulając mocno.

-Oddychaj kochana, jestem tu, postaraj się uspokoić -szczepcze czule.

Jego bliskość i dotyk działają kojąco na moje nerwy, pomału powietrze dociera do moich płuc. Zamykam oczy, wtulam w jego klatkę piersiową, zaciągam zapachem.Moglabym tak pozostać na zawsze. Tak wspaniale pachnie ziemia, świerk i krew. Krew! Gwałtownie odskakuje i sprawdzam czy jest poważnie ranny.

-Kochany czuje krew, pokaz mi gdzie jesteś ranny, czy to niebezpieczna rana-pytam, w oczach zbieraja mi się łzy. W jego barku widnieje głęboka, rozszarpana dziura, krew leje się ciurkiem.

-To nic poważnego, nie martw się, szybki proces gojenia ran u wilkołaków powinien to wyleczyć za kilka godzin-odpowiada, uśmiechając się kącikiem ust.

-Musisz zatamować krwawienie - panikuje,łapie dół sukienki i odrywam spory kawałek.
-Spróbuj tym, zawiąż mocno, krwawienie powinno ustąpić.

Lucas bierze materiał z mojej dłoni, obwija ranę, na końcu wiąże w supeł.
-Tak się bałam, nie wiedziałam jak ci pomóc a nagle pojawił się on, zagroził że jeżeli z nim nie pójdę pomoże cię dobić mojemu ojcu. Nie miałam wyjścia musiałam z nim odejść a później on mnie dotykał, ja walczyłam ale był zbyt silny, to bolało, ja nie wiedziałam co robić... - wybucham płaczem.
Lucan bierze moją twarz w dłonie, dostrzega mój posiniaczony policzek, jego oczy błyskają furią.

-Ciii już dobrze, to moja wina, nigdy nie powinienem na to pozwolić - kciukami zciera łzy z moich policzków. Przyciska usta do mych ust,oddaje pocałunek, staje na palcach, zatapiam dłonie w jego włosach. Otwieram usta, całuję go jak gdyby to był nasz ostatni pocałunek,chce go zjeść,oznaczyć.

Za plecami słychać głośne chrząknięcie.Odrywamy się od siebie,dyszymy głośno.
Marcel nadal stoi tam gdzie stał. Przyglądam się nam z zaciekawieniem, uśmiechając się lekko.
-Kim ty kurwa jesteś - mówi Lucan i zaczyna iść w kierunku Marcela. Zatrzymuje się zaraz przed nim, patrzą sobie w oczy, walka dominacji.
-Bez obawy, nie mam złych intencji. Mam na imię Marcel i jestem ojcem Marcusa - wilkołak odpowiada nie spuszczając wzroku. Odrazu wyczułam że z tym wilkiem nie ma żartów.
-Co za bzdura, Alfa Angus jest ojcem Marcusa - Lucan prycha nie wierząc w zapewnienia Marcela.
-Proszę chodźcie ze mną, niedaleko na zachód jest mój dom opatrzysz rany, dla Calypso znajdę jakieś nowe, ciepłe rzeczy i wszystko wam wyjaśnię- podchodzę bliżej, kładę dłoń na ramieniu Lucana.
-Chciałabym wysłuchać wyjaśnień, twoja rana nadal krwawi a mnie jest bardzo zimno-zdecydowałam się zaufać temu człowiekowi, bo co mam do stracenia, wrócę do domu i wyląduje w piekle.
-Wporzadku, nie masz jakiś dodatkowych ubrań, musimy kawałek iść, nie chciałbym się przemieniać, rana jest zbyt głęboka,a świecenie gołymi tyłkiem też mnie nie przekonuje - Lucan puszcza mi oczko, rumienię się, Marcel podchodzi do pobliskich krzaków, wyciąga z nich t shirt i jeansy.
-Trzymaj, powinny na ciebie pasować - podaje ubrania.
Lucan szybko zakłada jeansy, wciąga koszulkę.
-Mam też bluzę, chcesz ja ubrać Calypso, pomoże ci się rozgrzać - podaje mi szara bluzę lecz Lucan zastępuje mu drogę.
-Nie pozwolę by moja wybranka pokryła się zapachem kolejnego wilka. Wystarczy że muszę znosić smród twojego bękarta.
Oczy Marcela błyskają gniewem ale szybko się uspokaja. Doświadczenie pozwala mu zrozumieć że nie ma celu dyskutować ze świeżo sparowanym wilkołakiem.
-Lucan nie bądź zaborczy to tylko bluza, jestem pewna że Marcel ma łazienkę którą będę mogła użyć, obiecuje ze zmyje z siebie ten zapach jak tylko dojdziemy do miejsca gdzie mieszka, jest mi bardzo zimno, moje ubranie niewiele też zakrywa-staram się załagodzić mojego trudnego wybranka. Jego zachowanie może wydawać się zabawne, niezrozumiałe lecz pamiętajmy jesteśmy wilkołakami, węch to jeden z naszych najbardziej wyczulonych zmysłów.

Można niemal zobaczyć jak ze sobą walczy, lustruje mój wygląd albo będę śmierdzieć innym wilkiem albo paradować z biustem na wierzchu, prosty wybór.
-Dobrze ubierz się i chodźmy już - warczy i zaczyna iść.
Uśmiecham się pod nosem, tak łatwo go przekonać, wiem że liczy się z moim zdaniem mimo to że jest betą ma bardzo dużo dominujących cech. Kroczy teraz przede mną wściekły, jego długie nogi pokonują dystans, staram się nadążyć na tyle na ile jest to możliwe. Marcel idzie wyprostowany zaraz obok, wyczuwając że na niego patrzę odwraca się, posyła mi ciepły uśmiech i mówi.
-Za godzinę powinniśmy być na miejscu -.
Idziemy jakiś czas, mam wrażenie że cała wieczność, zaczęło świtać, słońce nieśmiało wyłania się zza horyzontu. Ptaki śpiewają zaciekle, witając nowy dzień. Za kolejnym wzgórzem wyłania się mały, domek. Nie jest on tak wyszukany jak domy stada, ale ma swój urok, ktoś dba by wyglądał jak najlepiej.
-Jesteśmy na miejscu, to mój dom-Marcel wskazuję domek zza wzgórzem.Graniczy on z pobliskim lasem, niedaleko widać też staw. Nad jego brzegiem można dostrzec dwie postacie. Odwracają twarze w naszym kierunku, mówią coś do siebie i zaczynając biec.
-Bez obaw to James i Jack, moi przybrani synowie, wyjaśnię wszystko później jak obiecałem-Marcel uspokoja nas widząc że Lucan przybrał postawę gotową do walki.
Mężczyźni zdarzyli podbiec na tyle blisko że jestem w stanie zobaczyć jak wyglądają. Ku mojemu zdumieniu wyglądają tak samo, bliźnięta. Oboje wysocy, dobrze zbudowani. Wiem, wiem to robi się nudne, ale musicie mi uwierzyć wzrost i postura jest w genach każdego wilkolaka.Jedyną różnicą między nimi jest kolor włosów, jeden jest blondynem drugi brunetem.
-James,Jack poznajcie Lucana i Calypso-Marcel przedstawia nas swoim towarzyszom.
Blondyn podchodzi do Lucana i wyciąga rękę, Lucan ściska ja w gescie powitania.
-Witajcie jestem James-a więc jasno włosy to James.
Następnie jak łatwo się domyślić, Jack robi to samo.
-Zapraszam do środka domu, odświeżycie się, zjecie coś i wyjaśnię wszystko o co zapytacie - Marcel gestem zapraszam nas abyśmy udali się do jego domu.

Luna Calypso Where stories live. Discover now