rozdział 6

511 32 8
                                    

Zeszli szybko na brzeg, nie bez trudu zepchnęli łódź do wody i wgramolili się do środka. Zaraz pojawiła się tam też Ailey i przyjrzała się karłowi, który przyjrzał się także jej. Nie odezwali się ani razu, a karzeł chwilę później przejął dowodzenie. Oczywiście wiosła były dla niego za duże, więc wziął się za nie Piotr, a karzeł usiadł przy sterze i poprowadził na wschód, wokół cypla wyspy. Stamtąd było już dobrze widać brzeg lądu: ujście rzeki, a za nim wszystkie zatoki i przylądki. Niektóre miejsca wydawały się im znajome, ale lasy, które rozrosły się od ich czasów, sprawiały, że wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

Kiedy już opłynęli wyspę i znaleźli się na otwartym morzu, karzeł zabrał się do łowienia ryb. Udało mu się złapać sporo pawenderów: pięknych, bajecznie kolorowych ryb, które jadali w Ker-Paravelu za dawnych, dobrych czasów. Kiedy już ryb było dosyć, wprowadzili łódkę do niewielkiej zatoczki i przywiązali do drzewa. Karzeł, który okazał się bardzo uzdolnioną osobą, zręcznie ryby porozcinał, wypatroszył i oznajmił:

- A teraz będzie nam potrzebne drewno na ogień.

- Mamy go trochę w zamku. - powiedział Edmund.

Karzeł zagwizdał.

- Na brody u brzeszczoty! - zawołał. - A więc jednak jest tu jakiś zamek?

- Teraz to tylko ruiny. - powiedziała Łucja.

Karzeł popatrzył na nich z dziwnym wyrazem twarzy.

- A właściwie kim wy... - zaczął, lecz nagle rozmyślił się i powiedział: - Nieważne. Najpierw śniadanie. Mam tylko jedną prośbę, zanim się zabierzemy do jedzenia. Czy możecie mi powiedzieć, ale tak z ręką na sercu, że naprawdę jestem żywy? Czy jesteście pewni, że mnie nie utopiono i że wszyscy razem nie jesteśmy duchami?

Zapewnili go, że się nie myli, że naprawdę wciąż żyje. Powstał też problem, jak przenieść złowione ryby. Nie mieli koszyka, nie było ich na co nawlec i w końcu musieli użyć do tego czapki Edmunda ( bo tylko on jeden miał czapkę ). Pewnie nie zgodziłby się na to tak łatwo, gdyby sam nie był tak okropnie głodny.

Z początku karzeł nie wyglądał na zbyt uratowanego widokiem zamku. Rozglądał się dookoła, węszył i mruczał: "Hm, sprawia wrażenie, jakby tu naprawdę straszyło. I czuć tu duchami". Lecz gdy rozpalili ognisko, nastrój mu się poprawił i zaczął im pokazywać, jak upiec ryby na żarzących się węglach. Jedzenie gorącej ryby bez widelców, gdy się ma tylko jeden scyzoryk na sześć osób, nie jest czynnością zbyt łatwą i czystą. Zanim skończyli jeść, było sporo poparzonych palców. Ale ponieważ minęła już dziewiąta, a tego dnia wstali o piątej, nikt się tym specjalnie nie przejmował. Kiedy zjedli ryby, popili wodą ze studni i zagryźli jabłkiem na deser, karzeł wydobył ogromną fajkę, napełnił ją, zapalił, wypuścił wielki kłąb wonnego dymu i powiedział:

- No, a teraz opowiadajcie.

- Opowiedz nam najpierw o sobie. - odezwał się Piotr, wskazując na niego dłonią. - A potem my opowiemy ci naszą historię.

- Cóż, skoro uratowaliście mi życie, macie prawo wyboru. Nie wiem tylko, od czego zacząć. Przede wszystkim powinniście wiedzieć, że jestem wysłannikiem króla Kaspiana.

- Kim on jest? - zapytali równocześnie rodzeństwo, a Ailey spuściła głowę w dół, przypominając sobie o swoim przyjacielu.

- Kaspian Dziesiąty, król Narnii, oby nam długo panował. - odpowiedział karzeł. - Mówiąc ściślej, on powinien być królem Narnii, i mamy nadzieję, że nim kiedyś będzie. Na razie jest królem nas, Staruch Narnijczyków...

- I moim przyjacielem. - dodała Ailey naprawdę cicho, choć i tak wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni.

- Jak to twoja przyjacielem? - spytała Zuzanna, marszcząc brwi. - Znasz go?

- Jasne. I to dość dobrze.

Przez chwilę każdy z nich patrzył na siebie nawzajem. Ailey nie była pewna, czy aby na pewno dobrze widziała, ale dostrzegła w oczach Piotra dziwny błysk i zawiedzenie. Nie skomentowała tego, ale poczuła pewien uścisk gdzieś w środku, czego nie potrafiła wytłumaczyć.

- Wracając... Co masz na myśli, mówiąc i STARYCH Narnijczykach? - zapytała Łucja karła.

- Jak to co? - zdziwił się. - To właśnie my. Jesteśmy, jeżeli tak można powiedzieć, powstańcami.

- Rozumiem. - wtrącił Piotr, zerkając kątem oka na blondynkę obok siebie. - A Kaspian jest najbardziej znamienitym wśród Starych Narnijczyków.

- Cóż, możnaby tak to ująć. - odrzekł karzeł, drapiąc się po głowie. - Ale tak naprawdę to on sam jest Nowym Narnijczykiem... Telmarem, jeśli wiecie, o co mi chodzi.

- Niestety nie. - powiedział Edmund.

- Aż za bardzo. - odezwała się Ailey w tym samym momencie. Oboje spojrzeli po sobie, ale nie odezwali się więcej.

- To gorsze niż Wojna Dwu Róż. - zauważyła Łucja.

- Moi drodzy. - powiedział karzeł. - Zdaje mi się, że zupełnie źle zacząłem. Myślę, że będę musiał wrócić do początku i opowiedzieć wam, jak Kaspian wychowywał się na dworze swojego wuja i jak to się stało, że stanął po naszej stronie. Ale uprzedzam, że będzie to długa opowieść.

- Tym lepiej. - stwierdziła Łucja, patrząc po reszcie swojego rodzeństwa. - Kochamy takie opowieści.

Tak więc karzeł usadowił się wygodnie i zaczął opowiadać im całą historię. A oni słuchali go uważnie.

A Piotr co chwilę zerkał na leżącą obok niego Ailey, nie potrafiąc oderwać od niej wzroku.

~~~~~~~~~~
Już na wstępie chciałam wam powiedzieć, że przez najbliższy czas może nie być rozdziałów! Wyjeżdżam dzisiaj na wakacje, a po powrocie postaram się coś naskrobać, ale nie obiecuję, że pojawi się kolejny rozdział tak szybko.

Miłej niedzieli 😘

Opowieści z Narnii: Księże Kaspian i królowa Ailey Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz