rozdział 11

242 17 1
                                    

Zuzanna i chłopcy byli już porządnie zmęczeni wiosłowaniem, gdy okrążyli ostatni cypel i wpłynęli wreszcie do Zatoki Szklanej Wody. Łucję rozbolała głowa od słońca i długiego wpatrywania się w migoczącą wodę. Ailey ledwo trzymała się na nogach, czując się jeszcze gorzej, niż na początku. Nawet Zuchon miał już dość morskiej podróży. Ławeczka przy sterze. Je była przystosowana do wzrostu karłów, tylko ludzi, co sprawiało, że jego stopy zwisały przez cały czas w powietrzu; każdy wiedział, jakie to niewygodne, nawet przez dziesięć minut. Im mocniej odczuwali zmęczenie, tym bardziej tracili otuchę. Dotąd każdy z nich myślał tylko o tym, jak dotrzeć do Kaspiana, ale teraz zaczynali się zastanawiać, co zrobią, gdy go wreszcie odnajdą. W jaki sposób garstka karłów i leśnych stworzeń może zwyciężyć armię dorosłych ludzi?

Zapadał już zmierz, gdy powoli płynęli w głąb krętej Zatoki Szklanej Wody. Zatoka stawała się coraz węższa i robiło się coraz ciemniej, aż w końcu zwieszające się z obu brzegów gałęzie prawie połączyły się nad ich głowami. Szum morza oddalał się; aż nadszedł czas, gdy ucichł zupełnie. Teraz słyszeli tylko pluskanie strumyków biegnących przez las i wpływających do zatoki.

Kiedy wreszcie dopłynęli do brzegu, byli zbyt zmęczeni, aby rozpalić ognisko, i nawet perspektywa kolacji złożonej z samych jabłek ( choć nikt nie mógł już na nie patrzeć ) wydawała się im lepsza od myśli o złowieniu lub ustrzeleniu czegoś co jedzenia. Schrupali w milczeniu po jabłku i rzucili się na posłanie z mchu i zeschłych liści pod czterema wielkimi drzewami. Wkrótce spali już wszyscy - oprócz Łucji.

~*~

Przebudzenie się nie należało do najprzyjemniejszych momentów w ich życiu. Było zimno i ponuro, a w głuchej ciszy świt sączył się między drzewami; słońce jeszcze nie wzeszło.

- Hej, hej, jabłuszka! - zawołał Zuchon, szczerząc zęby w nieco ponurym uśmiechu. - Muszę przyznać, że wy, starożytni monarchowie, potraficie zadbać o to, aby wasi dworzanie się nie przejadali.

Wstali, wstrząsając się z zimną i rozglądając dookoła. Grube drzewa rosły tak gęsto, że trudno było cokolwiek zobaczyć dalej niż na kilka metrów.

- Mam nadzieję, że wasze wysokości dobrze znają drogę? - zapytał karzeł.

- Ja nie znam. - powiedziała Zuzanna. - Nigdy w życiu nie byłam w tym lesie. Jeżeli już o to chodzi, to od początku wydawało mi się, że  powinniśmy popłynąć w górę Rzeki.

- Mogłaś przynajmniej powiedzieć nam o tym we właściwym czasie. - zauważył Piotr uszczypliwie.

- Och, nie zwracaj na nią uwagi. - wtrącił Edmund. - Zawsze lubi wylewać na nas kubeł zimnej wody. Masz swój kieszonkowy kompas? No, to jesteśmy w domu. Musimy tylko trzymać kurs na północny zachód, aż dojedziemy do tej małej rzeczki, jak jej tam, Bystrej, czy...

- Wiem. - przerwał mu Piotr. - Do tej, co wpada do Wielkiej Rzeki przy Brodach Beruny albo Moście Beruny, jak to się teraz, według KMP, nazywa.

- Jeśli mogę się wtrącić. - zaczęła Ailey, stając przy obu chłopakach. - Tak naprawdę będziemy musieli przejść przez rzeczkę, wspiąć się pod górę i będziemy przy Kamiennym Stole bądź też Kopcu Aslana, jak zwał, tak zwał. O ósmej lub dziewiątej powinniśmy być już na miejscu.

- Mam nadzieję, że król Kaspian poczęstuje nas dobrym śniadaniem!

- Mam nadzieję, że się nie mylisz, Ailey. - powiedziała Zuzanna. - Jeśli o mnie chodzi, to mam kompletną pustkę w głowie.

- To jest właśnie najgorsze z dziewczynami. - powiedział Edmund do Piotra i karła. - Nigdy nie mają mapy w głowie.

- To dlatego, że my już coś w głowach mamy. - odezwała się Łucja.

- A ja mam dość dobrą orientację w terenie, nawet jeśli wiele się tu zmieniło pod moją nieobecność. - dodała Ailey, trochę urażona słowami chłopaka.

Z początku wszystko wydawało się bardzo proste. Sądzili nawet, że trafili na jakąś starą ścieżkę, ale zawsze znajduje się jakąś nieistniejącą w rzeczywistości ścieżkę. Niestety, ścieżka taka zwykle znika po pięciu minutach. Potem zdaje się, że znajduje się inną, ale i ona w końcu znika i kiedy już dawno został zgubiony właściwy kierunek, do głowy przychodzi fakt, że tak naprawdę żadnej ścieżki nie było. Chłopcy, Ailey i karzeł byli jednak przyzwyczajeni do leśnych wędrówek i nie dawali się nabierać na takie leśnej kawały dłużej niż przez kilka minut.

Brnęli tak przez las około pół godziny, gdy nagle Zuchon szepnął: "Stać!" i wszyscy się zatrzymali.

- Coś za nami idzie. - wyjaśnił karzeł stłumionym głosem. - Albo raczej coś trzyma się blisko nas, raz po jednej stronie, raz po drugiej.

Zamarli bez ruchu, nasłuchując i wytrzeszczając oczy.

- Lepiej nałóżmy strzały na cięciwy. - szepnęła Zuzanna do Zuchona.

Karzeł kiwnął głową i kiedy oboje przygotowali swoje łuki do strzału, a Ailey znów stała się lwicą, wszyscy ruszyli w dalszą drogę. Orzeszki jakieś kilkadziesiąt metrów przez dość rzadki las, rozglądając się wciąż bacznie wokoło, aż dotarli do miejsca, w którym poszycie zgęstniało. Przechodzili właśnie tuż obok gęstej kępy zarośli, gdy nagle rozległ się główny trzask łamanych gałęzi u coś wyskoczyło na nich jak piorun, warcząc i błyszcząc bielą kłów. Łucję zwaliło z nóg, a kiedy już leżała na ziemi, usłyszała krótkie brzęknięcie cięciwy. Gdy znowu doszła do siebie, zobaczyła wielkiego, groźnie wyglądającego niedźwiedzia, leżącego bez życia na mchu, ze strzała Zuchona wbitą głęboko w bok.

- Tym razem KMP był od ciebie lepszy, Zuziu. - powiedział Piotr, zmuszając się do czegoś w rodzaju uśmiechu. Nawet on był wstrząśnięty tą przygodą.

- Ja... Ja... Ja napięłam łuk za późno. - wyjąkała Zuzanna, wyraźnie zawstydzona. - Tak się bałam, że to może jeden z naszych niedźwiedzi, no wiecie, jeden z tych mówiących niedźwiedzi.

Wszyscy wiedzieli, że nie lubiła zabijać żadnych stworzeń.

- To zawsze sprawia kłopot. - powiedział Zuchon. - Od kiedy większość zwierząt stała się naszymi wrogami i przestała mówić, a tylko niektóre się nie zmieniły. Nigdy się tego nie wie, a nie zawsze jest czas, aby się dowiedzieć.

- Biedny stary miś. - rzekła Zuzanna. - Nie sądzisz, że właśnie on mógł być jednym z tych, które mówią?

- Nie on. - zapewnił ją karzeł. - Już ja widziałem ten pysk i słyszałem ten ryk. Ten chciał tylko schrupać na śniadanie małą dziewczynkę. A jeśli już mowa o śniadaniu, to nie chciałbym bynajmniej osłabiać nadziei waszych wysokości na to, czym nas poczęstuje król Kaspian, ale świeże mięso przyda się w każdym obozie. A na tym niedźwiedziu jest sporo dobrego jedzenia. Wstyd by było zostawić je i nie wziąć chociaż części ze sobą. Nie zajmie nam to więcej niż pół godziny. Ośmielam się mieć nadzieję, że wy, młodzieńcy, to znaczy królowie, ma się rozumieć, wiecie, jak się oprawia niedźwiedzia?

- Chodźmy stąd i usiądźmy gdzieś z dala od tych okropności. - powiedziała Zuzanna do Łucji i Ailey. Łucja wstrząsnęła się z odrazą i skwapliwie kiwnęła głową, natomiast Ailey nie odezwała się ani słowem, patrząc na martwe ciało zwierzęcia.

Kiedy usiadły nieopodal, Łucja powiedziała:

- Wiecie, okropna myśl przyszła mi do głowy.

- Co takiego?

- Czy to nie byłoby strasznie, gdyby pewnego dnia w naszym świecie, na Ziemi, ludzie zdziczeli w środku jak te dzikie zwierzęta tu, w Narnii, a na zewnątrz wyglądaliby nadal jak zwykli ludzie, tak że nigdy by się nie wiedziało, z kim ma się do czynienia?

- Mamy dosyć spraw na głowie tu i teraz, w Narnii, żeby się martwić takimi sprawami. - odpowiedziała zawsze praktyczna Zuzanna.

~~~~~~~~~~
Od razu ostrzegam, że nie wiem, kiedy pojawi się następny rozdział! Nie mam kiedy go napisać, wybaczcie 🥺

Opowieści z Narnii: Księże Kaspian i królowa Ailey Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz