rozdział 18

131 10 1
                                    

Tuż przed godziną drugą Zuchon, borsuk i cała reszta Starych Narnijczyków zasiedli na skraju lasu, mając przed sobą w dole, w odległości dwu strzałów z łuku, połyskujące w słońcu szeregi armii Miraza. W samym środku, w miejscu, gdzie teren b płaski i równy, wyznaczono palikami i linami prostokąt, w którym miał się odbyć pojedynek. Przy dwu dalszych rogach stanęli z obnażonymi mieczami hrabiowie Podlizar i Sobiepan, a w bliższych rogach zajęli miejsca olbrzym Świdrogrzmot i Brzuchaty Niedźwiedź, którymi pomimo wszystkich próśb i gróźb pochłonięty był całkowicie ssaniem pazurów i, mówiąc szczerze, wyglądał bardzo głupio. Za to Gromojar stojący w środku nieruchomo, jeśli nie liczyć krótkich ruchów kopyt, rozgarniających od czasu do czasu murawę, wyglądał o wiele bardziej imponująco niż telmarski baron, stojący również w środku, tyle że po lewej stronie. Piotr uścisnął bez słowa ręce Edmundowi i Doktorowi, po czym zaczął schodzić powoli po zboczu w towarzystwie lwiej odsłonie Ailey, gotów do walki. Była to chwila niezwykłego napięcia, jak oczekiwanie na strzał przed startem do jakiegoś ważnego wyścigu, tyle że stawka tych zawodów była o wiele, wiele poważniejsza.

- Jakby to było dobrze, gdyby Aslan pojawił się, zanim do tego doszło. - powiedział Zuchon.

- Tak, i ja i tym myślałem. - zgodził się Truflogon. - Ale spójrz za siebie!

- Na wrony i wapory! - zdumiał się karzeł, gdy tylko się odwrócił. - Cóż to takiego? Coś to za olbrzymy, cudowne olbrzymy, jakby leśne bożki i boginki... Jest ich mnóstwo, setki, tysiące... Kim oni są?

- To driady, hamadriady i sylwany. - odpowiedział Truflogon. - Aslan je przebudził.

- Wielka to będzie pomoc, jeśli tylko wróg spróbuję jakichś zdradzieckich sztuczek. Ale, niestety, nie pomoże to Wielkiemu Królowi, jeżeli Miraz okaże się tym, który lepiej włada mieczem.

Borsuk nic na to nie odpowiedział, bo oto Piotr i Midas wchodzili już w szranki z dwu przeciwnych stron, obaj pieszo, w kolczugach, w hełmach i z tarczami. Podeszli do siebie, wymienili ukłony i wyglądało na to, że coś do siebie mówią, choć z odległości trudno było cokolwiek usłyszeć. Chwilę później dwa miecze błysnęły w słońcu, dało się usłyszeć szczęk żelaza, ale natychmiast zagłuszyła go wielka wrzawa, ponieważ obie armie zaczęły wznosić okrzyki jak tłum na meczu piłkarskim.

- Dobrze! Och, Piotrze, wyśmienicie! - zawołał Edmund, kiedy zobaczył, jak Miraz cofa się o krok, a potem jeszcze o pół kroku. - Naprzód! Za ciosem!

Piotr natarł jeszcze raz i przez chwilę wydawało się, że walka zaraz się skończy. Ale Miraz wytrzymał atak, zebrał się w sobie i zaczął robić właściwy użytek ze swojego wzrostu i wagi.

- Mi-raz! Mi-raz! Nasz król! Nasz król! - rozległ się ryk Telmarów. Kaspian, Edmund i Ailey pobledli, czując niepokój wypełniający chłodem ich serca.

- Teraz przyjął kilka strasznych ciosów. - powiedział Edmund.

- Hej! Co się teraz dzieje? - zawołał Kaspian.

- Rozłączyli się. Chwila oddechu, jak sądzę. Spójrz, znowu walczą, teraz w większą rozwagą i wyczuciem. Krążą wokół siebie, każdy próbuje poznać obronę przeciwnika.

- Obawiam się, że Miraz dobrze zna to rzemiosło. - powiedział Doktor, któremu wzrok nie bardzo już dopisywał.

- Wielki Król ugodził go w pachę. - powiedział Kaspian, klaszcząc. - Dokładnie w to miejsce, w którym napierśnik styka się z rękawem. Pierwsza krew.

- Ale teraz znowu nie jest dobrze. - odezwał się Edmund w jakiejś chwili. - Piotr nie wykorzystuje w pełni swojej tarczy. Wygląda na to, że jest ranny w lewej ramię.

W rzeczywistości było jeszcze gorzej. Wszyscy widzieli, że tarcza Piotra zwisa bezwładnie u jego boku. Krzyki Telmarów przybrały na sile.

- Widziałeś więcej walk ode mnie. - powiedział Kaspian. - Czy są jakieś szanse?

- Nie są duże. - dopowiedział Edmund. - Ale mam wciąż nadzieję, że PO PROSTU zwycięży. Jeśli będzie miał szczęście.

- Och, dlaczego w ogóle zgodziliśmy się na ten pomysł? - jęknął Kaspian.

Nagle okrzyki po obu ucichły. Edmund wpatrywał się w szranki zaskoczony, ale po chwili powiedział:

- Aha, teraz już rozumiem. Zgodzili się na przerwę w walce. Chodźmy, Doktorze. Może uda nam się zrobić coś dla Wielkiego Króla.

Zbiegli do szranków i Piotr wyszedł ku nim zza lin, z twarzą czerwoną od wysiłku i mokrą od potu. Oddychał ciężko. Ailey natychmiast się przy nim znalazła, dotykając dłonią jego rozgrzanego policzka. W jej oczach świeciła troska.

- Nic ci nie jest?

- Jesteś ranny w lewe ramię? - zapytał Edmund.

- Właściwie to nie jest rana. - odpowiedział Piotr, kiedy Ailey w końcu go puściła. - Przyjąłem na tarczę cały ciężar jego barku, jakby się na mnie zwalił wóz pełen cegieł, i uchwyt tarczy uszkodził mi przegub. Nie sądzę, aby kość pękła, ale wygląda to na zwichnięcie. Jeżeli zwiążecie mi rękę bardzo mocno, to chyba jakoś wytrzymam.

Kiedy to robili, Edmund zapytał z niepokojem, zerkając ukradkiem na stojącą obok Ailey:

- Co o nim myślisz, Piotrze?

- Twardy. Bardzo twardy. Mam pewną szansę, jeśli uda mi się utrzymać go na odległość miecza, aż jego waga i krótki oddech, a także upał, pozbawią go sił. Ale, mówiąc szczerze, to cała moja szansa. Pozdrów ode mnie wszystkich, wszystkich w domu, Edziu, jeśli przegram.

- Nawet tak nie mów, Piotrze. - nakazała od razu Ailey, nie chcąc przyjąć do świadomości, że Piotr mógł zginąć w tamtym starciu. - Wrócisz cały, a Miraz zginie. Jak nie z twoich rąk, to od moich kłów. Rozumiesz?

Piotr, sam nie wiedząc, co powiedzieć, zetknął swoje czoło z tym jej. Oboje przymknęli na chwilę oczy i stali tak, dopóki blondyn, z wielkim bólem w sercu, odsunął się od niej, nie chcąc jej tam zostawiać ani za grosz.

- No, już wchodzi za liny. Bywaj, bracie. Do widzenia, Doktorze. I proszę cię, Edziu, powiedz coś specjalnie miłego Zuchonowi. To prawdziwy zuch, można na nim polegać.

Kiedy wzrok Piotra i Ailey się skrzyżował, oboje posłali sobie delikatne, ledwo widoczne uśmiechy. Żadne z nich nie chciało się w tamtym momencie rozstawać, nawet jeśli wiedzieli, że nie mieli wyboru.

Opowieści z Narnii: Księże Kaspian i królowa Ailey Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz