Rozdział I. "W okowach miłości"

11 3 1
                                    


Szkocja, marzec 1715.

Gdy ledwo tego dnia otworzyłem oczy, widziałem nad sobą matkę. Powtarzała mi, że mam się szykować, bo zaraz przyjedzie panna młoda. A fakt był taki, że jeszcze koguty nie piały, i że panna młoda miała być dopiero jak zawyją te ptaszyska.

-Im wcześniej tym lepiej! - wykrzyczała mi do ucha praktycznie do niego plując.

A więc wstałem, z lekkim bólem głowy po wczorajszym wieczorze spędzonym z gośćmi z Cork i innych zakątków wysp brytyjskich. Polałem sobie szklanice whisky i zszedłem na dół. Z okna ledwo było widać zarysy namiotów niektórych z gości. Pani McKinley zapodała mi miskę z podłą owsianką. Podczas jedzenia matka ślęczała nade mną i biadoliła na temat dzisiejszego wydarzenia. W pewnym momencie się zdenerwowałem i nakrzyczałem na nią. Moja matka, Laoghaire Isobelle Mary - zawsze bardzo postawna, silna i zahartowana uciekła z jadalni z podkulonym ogonem. Poczułem wtedy dumę, jakiej nie czułem od dawna. Czy Bóg wybaczy mi to, że cieszy mnie smutek mej matki? Czy wybaczy mi chociaż w dzień mojego ślubu?

-Przyjechali Setonowie z Setonhall! - zawołał mój przyjaciel, Angus Hay.

Wraz z matką wybiegliśmy z zamku na dziedziniec. Ledwo zdążyliśmy dobiec, nim kareta zatrzymała się zaraz pod schodami prowadzącymi do głównego wejścia zamku. Zdążyłem złapać oddech, aż zaraz straciłem go ponownie, gdyż ujrzałem ją - piękną Arabelle Seton, córkę Gordona Seton, 4. Baroneta Setonhall. Dziewczyna, które wkrótce miała zostać moją żoną była piękna. Darzyliśmy się wzajemnie ciepłymi uczuciami. Kochałem ją najmocniej na świecie.

Po krótkim przywitaniu Gordona Setona, jego córki, jej rodzeństwa zaprosiliśmy Setonów do jadalni. Arabella pognała ze swoją służącą na piętro, gdzie miała się przebrać w suknie ślubną. Matka zagadywała i flirtowała ze starym Setonem, co szczerze mnie obrzydzało. Wyobraziłem sobie nawet sytuację, gdy obok mnie i Arabelli na ślubnym kobiercu stoją moja matka i jej ojciec. Gdy czekaliśmy aż Arabella zejdzie na dół, przyjechała rodzina matki - klan Edmonstone na czele z Hamishem Charlesem Alexandrem Edmonstone, naczelnikiem klanu i wicehrabią Duntreath. Matka i jej rodzina byli zżyci niczym Medyceusze. Ich relacja była zażyła, jednak nader dziwna. Dbali o interesy tych, którzy urodzili się jako jeden z Edmonstonów. Także ich tokiem rozumowania - mnie jako tylko syna kogoś z klanu Edmonstone mieli głęboko gdzieś. Dziwni to byli ludzie.

Po godzinie zeszła, wraz z ojcem pod rękę, piękna jak szkockie wrzosowiska Arabella Seton. Próbowałem nie wzruszyć się na ślubnym kobiercu. Wyglądała tak pięknie jak każda z moich sióstr na swoich weselach, a może i jeszcze piękniej. Chyba w życiu nie widziałem tak pięknej niewiasty.

Po szybkim zaprzysiężeniu sobie małżeństwa ucałowałem moją ukochaną i oznajmiłem jej, że od dzisiaj jest Arabellą Seton, Lady Lamont. Ucałowałem ją raz jeszcze i pobiegliśmy do sali bankietowej na poczęstunek. Piłem francuskie wino przywiezione przez Angusa Haya. Siedziałem i obserwowałem, jak mój szwagier zaleca się do pewnej Irlandki, córki jednego z szlachciców z Cork. Młoda Irlandka, Elizabeth podśmiewała się z młodego Setona. Zabawnym było patrzeć, jak następca mojego teścia rumieni się ze wstydu. Tego dnia przykre sytuacje innych ludzi sprawiały mi wyjątkową przyjemność.

Jednak największa przyjemnością tego dnia, a właściwie nocy były pokładziny. Zabrałem Arabelle do swych komnat i oddaliśmy się chuciom cielesnym. Moja żona trzymała cnotę dla mnie, tak samo jak ja dla niej. Rozkosze cielesne były najprzyjemniejszym z tego, co mogło mnie spotkać. Jedyne co po nich pamiętam to przyśpiewki pijanych szkotów, które wydobywały się z sal zamku.

Po kolejnym dniu zabaw i ucztowania goście zaczęli się rozjeżdżać. Jedynie zostali Edmonstonowie, gdyż z matką chcieli porozmawiać o „ważnych sprawach klanu". Ja cieszyłem się jeno żoną, gdyż to ona była teraz jedynym źródłem zainteresowania. Podczas gdy Edmonstonowie się kłócili, my oddawaliśmy się uciechom ciała i duszy. Podczas tych kłótni wiele razy słyszałem swoje imię, co szczerze mnie bawiło, bo wątpiłem, że Edmonstonowie dopuszczą mnie do siebie.

Porwałem Arabelle na dół. Zabrałem kosz przygotowany przez panią Erskine. Kobieta w koszu przygotowała kieliszki, wino i ciastka dyniowe. Uwielbiałem je. Tym bardziej smakowały mi, jak widziałem ucieszenie na twarzy mojej żony. Jedyne na co wtedy czekałem, to aż znów wyląduje z nią w łożnicy, i jak pocznie mi ona dziecko. Ta ostatnia rzecz szczególnie mnie frapowała - chciałem, by Arabella urodziła mi tuzin dzieci, by każde z każdym hasało po komnatach zamku. Chciałem, by jak najszybciej urodziła mi syna, czy córkę. Ważne, by było małe dziecię, które mógłbym tulić w swych ramionach.

- Eleonor: Prequel -Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz