Rozdział 24

208 8 0
                                    

Dwa tygodnie później czułam się już o wiele lepiej. Noga znacznie mniej mi doskwierała, a szwy zostały ściągnięte. Wróciłam też do szkoły, by być tam chociaż na te kilka ostatnich dni przed przerwą świąteczną. W mieście można było już odczuć coraz obszerniejsze przygotowania do tego radosnego czasu. Kolorowe lampki na choinkach i latarniach umilały wieczorne spacery, a świąteczny jarmark powoli się powiększał. W mojej ulubionej kawiarence o którą często zahaczałam w drodze do szkoły, wreszcie pojawiło się cynamonowe latte i słodkie korzenne pierniczki. Tego dnia nie mogło być inaczej, bo wstąpiłam po nie z samego rana przed lekcjami. 

Weszłam na szkolny dziedziniec kierując się w stronę głównych drzwi. Minęłam miłą Panią sprzątaczkę, która z kółkiem artystycznym przystrajała budynek i już po chwili znalazłam się w szatni. Zdjęłam przydługi czarny płaszcz i odwinęłam z szyi szalik. Moje policzki były zaróżowione i przemarznięte od mrozu, który szczypał w nos i uszy, czego cholernie nienawidziłam. Cała ta otoczka zimy jakoś do mnie nie przemawiała, wolałam cieplejsze miesiące. Odłożyłam moją garderobę na wieszak i przetarłam zmarzniętymi dłońmi po jeansach, kiedy poczułam szarpnięcie za sweter.

— Dzień dobry i Wesołych Świąt!

— Już zaczynasz? Do świąt jeszcze całe pięć dni. — Przewróciłam oczami, bo Kellan jak nikt inny uwielbiał święta. Wprost ubóstwiał to bycie dla siebie na wzajem sztucznie miłym i słodzenie przy wigilijnym stole. Kiedyś też lubiłam ten czas, ale po śmierci taty przestałam czerpać radość. Nie miałam ochoty na święta, a już na pewno nie w tym roku. 

— Cztery moja droga! Tylko cztery.

— Nie przypominaj.

— A wiesz co jest wcześniej? 

— Co takiego? — Wyminęłam go, udając że nie ma pojęcia do czego zmierza. 

 — Bal Thompson, bal — szepnął tuż nad moim uchem, z nutką ekscytacji w głosie.

— A, to nie przełożyli go na drugi rok?

— Przestań wymyślać. Za rok już nas tutaj nie będzie.

— Nawet nie mam w co się ubrać Kellan, nie miałam czasu ani ochoty na chodzenie po galerii i szukanie na siły sukienki. 

 — To chodźmy dzisiaj po szkole, pomogę Ci coś wybrać — zaproponował, a ja przeklęłam w myślach. — No nie daj się namawiać, musisz iść na tą imprezę.

— Cholera nienawidzę Cię, wiesz?

— Wiem! — Wyszczerzył się, zakładając na ramiona plecak. — Możemy zerwać się po trzeciej lekcji, unikniemy sprawdzianu.

— Czekaj, stop. Dwie podstawowe kwestie. — Zatrzymałam się i spojrzałam na niego podejrzliwie — Po pierwsze, chcesz się zerwać ze szkoły? 

 — Tak, w czym problem? Sofii radziła mi trochę wyluzować.

 — Każdego dnia lubię ją bardziej. — Uśmiechnęłam się pod nosem — A druga kwestia, jaki do cholery sprawdzian?

— Z biologii. — Spojrzał na mnie litościwie. — Mówiłem Ci, pamiętasz?

— Ani trochę — mruknęłam, pociągając chłopaka za sobą w kierunku szkolnej stołówki. — Jestem głodna, chcę wypić kawę i zjeść te cholernie dobre pierniczki. — Pomachałam papierową torebką przed jego oczami.

— Zaraz zaczynamy lekcje..

— A słuchaj, tak pomyślałam.. Nie możemy iść do tej galerii już teraz? 

— Obiecałem Sofii, że na trzeciej przerwy wytłumaczę jej Algebrę, ma kartkówkę, a musi trochę się podciągnąć.

— To może zostań, a ja już zacznę się za czymś rozglądać? Później do mnie dołączysz. — Zaproponowałam. 

We're Stuck With Each OtherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz