Rozdział 5

1.9K 117 487
                                    

Miłego czytania :*

Widząc zamieszanie na sali, uznałem, że najwyższy czas, by się wycofać. Goście przekrzykiwali się, ustalając coraz wyższą cenę za sygnet, poruszeni moim wyznaniem. Na samą myśl o nim, serce mi pękało. Nathaniel by mi nie wybaczył. On jako pierwszy by wstał z miejsca i założyłby mi go na palec, przywołując do porządku. Dostałbym jeszcze w łeb, tak profilaktycznie, żeby wszystkie komórki nerwowe zaczęły działać odpowiednio. Niestety mojego kochanego braciszka nie było, a ja sam już do końca nie wiedziałem, czy naprawdę tego właśnie chciałem. Teoretycznie wyjście z famigli to część planu, jaki wymyśliłem z Carlo... nie spodziewałem się jednak, że będzie mi tak ciężko.

Pchnąłem drzwi i ruszyłem prędko przez zaplecze. Wytarłem niepotrzebną łzę, pociągnąłem kilka razy nosem, zdejmując jednocześnie marynarkę. Rzuciłem ją w kąt, rozpuściłem włosy, a następnie pozbyłem się kamizelki. Przeszedłem przez kuchnię, skręciłem w prawo, potem jeszcze w lewo, aż dotarłem na zaplecze. W trzecim z kolei niebieskim kuble po lewej stronie znalazłem torbę, którą ukrył kuzyn. Zarzuciłem ją na ramię i pospiesznie opuściłem budynek.

Chłodne październikowe powietrze musnęło moje suche policzki.

Zrobiłem to.

Naprawdę rzuciłem famiglie.

Czy nadal mogłem nazywać się Caruso?

Znowu pociągnąłem nosem i ruszyłem biegiem przez parking. Wygrzebałem kluczyki z kieszeni, wsiadłem do camaro i czym prędzej uruchomiłem silnik. Ruszyłem z piskiem opon, akurat w chwili, gdy przez drzwi wybiegł ojciec, a towarzyszył mu Baigio.

Pokonałem bramę, wymusiłem pierwszeństwo i wcisnąłem gaz do spodu, zarzucając tyłem. Przełknąłem gęstą ślinę, powstrzymując się od płaczu. Serce waliło jak szalone w piersi, boleśnie obijając się o żebra. Zupełnie, jakby chciało się wyrwać z ciała, albo przynajmniej mocno je uszkodzić. Jakaś część mnie chciała zawrócić i oznajmić, że to wszystko to tylko głupiutki żart. Nie spodziewałbym się, że będę musiał dokonać tak trudnej decyzji, której ciężar z każdą chwilą czułem coraz bardziej. Wyrzuty sumienia targały całą duszą. Zawiodłem Luigiego, dziadka Vincenta, a także Baigio. Porzuciłem również Vincenzo, a przecież miałem być wsparciem dla chrześniaka. Ojcem, którego stracił.

Nie byłem już jednym z nich.

Zostałem jedynie dłużnikiem.

Frajerem, który nie ma ochrony, ani perspektyw na zdobycie kasy.

Dostrzegłem na ekranie komputera przychodzące połączenie od ojca. Zignorowałem je. Gnałem na złamanie karku w stronę Newark. Tak bardzo pragnąłem, żeby upragniona pusta ogarnęła mój umysł. Chciałem na jakiś czas... a najlepiej to przynajmniej na dwa miesiące... zniknąć gdzieś w otchłani.

Kurwa... co ja zrobiłem?

Szarpnąłem się mocno za włosy, bijąc w kierownicę, gdy zatrzymałem się na skrzyżowaniu. Luigi znów próbował się ze mną połączyć. Przejechałem dłonią po twarzy, unosząc drżącą dłoń i wciskając zieloną słuchawkę.

— Co ty wyprawiasz?

Nie był zły, on był przerażony.

— Ja... musiałem... — wychrypiałem łamliwym głosem.

— Adrian co się stało? Ktoś ci groził? To przez telefon od niej?

On... wiedział, że to Gilbert dzwoniła? Inwigilował ją bardziej niż ja?

— Zawiodłem cię — szepnąłem. — Zbyt wiele razy... nie jestem godzien, tato...

— Co ty wygadujesz, Adrian? — Słyszałem, jak przełknął nerwowo ślinę. — Co za bzdury...! Nie zawiodłeś mnie! Nigdy nawet w ten sposób nie pomyślałem!

𝐈𝐈. [+𝟏𝟖] 𝐅𝐥𝐚𝐭 𝐖𝐡𝐢𝐭𝐞 𝐢 𝐒𝐞𝐭𝐤𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz